Blisko ludziNazywam się Ewa Ossowska. To ja zamknęłam drugą bramę

Nazywam się Ewa Ossowska. To ja zamknęłam drugą bramę

- Taśma nie była oglądana od ponad trzydziestu lat. Na nieznanym filmie o sierpniowym strajku zobaczyłam drobną brunetkę w jasnym swetrze, która stała nad tłumem robotników. Film był niemy, bo taśma z dźwiękiem gdzieś zaginęła. Nie wiem, co dziewczyna krzyczała do strajkujących, ale widać, że jej słuchali. Dziewczynie towarzyszył wąsaty mężczyzna. On dekadę później został prezydentem Polski. Ona zniknęła.

Nazywam się Ewa Ossowska. To ja zamknęłam drugą bramę
Źródło zdjęć: © PAP
Karolina Głogowska

15.11.2016 | aktual.: 15.11.2016 20:19

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Tak Marta Dzido, dokumentalistka i pisarka, autorka książki „Kobiety Solidarności”, wspomina moment, który natchnął ją do rozpoczęcia poszukiwań Ewy Ossowskiej, dziewczyny z taśmy filmowej.

16 sierpnia 1980 roku. Jedna z najważniejszych dat, jakie odcisnęły piętno na historii PRL, prawdopodobnie całkowicie zmieniając dalsze losy naszego kraju. Trzeci dzień strajku w Stoczni Gdańskiej im. Lenina. Dyrekcja decyduje się na częściowe spełnienie żądań pracowników, zgadzając się na podwyżki. Lech Wałęsa, przewodniczący Komitetu Strajkowego, postanawia o zakończeniu strajku. Wiadomość roznosi się przez radiowęzeł, zebrani w zakładzie mężczyźni zaczynają tłumnie opuszczać stocznię. Powstrzymują ich trzy kobiety, które wielka historia dziś zbyt często i zbyt chętnie pomija: Anna Walentynowicz, Alina Pienkowska i Ewa Ossowska.

- O 18.00 stałam z Wałęsą na wózku. Jak to koniec? - tak Ewa Ossowska, działaczka opozycyjna, wspomina dziś swoją reakcję na decyzję o zakończeniu strajku. – Krzyknęłam: To jest zdrada!

Mężczyźni wychodzą ze stoczni grupami. Ossowskiej, Pienkowskiej i Walentynowicz udaje się zamknąć bramy i powstrzymać robotników. Już po zamknięciu Ossowska słyszy dobiegający zza bramy głos: "Zatrzymaliśmy wszystkie tramwaje, jestem z MPK, proszę mnie wpuścić!". To była Henryka Krzywonos, które za chwilę powie: "Wyduszą nas jak pluskwy". Mimo to stoczniowcy zostają i strajkują dalej. Strajk kończy się dopiero 31 sierpnia podpisaniem „Porozumień sierpniowych”, które umożliwiają m.in. zarejestrowanie w listopadzie tego roku NSZZ „Solidarność”.

- Kobieta ma ponadsiłę. Ma ponadodwagę. Mężczyzna ma tylko odwagę – mówi Ossowska, wyjaśniając, co kierowało nią tego dnia.

O kluczowym znaczeniu trzeciego dnia strajku i kobiet, które odegrały w nim rolę mówi również Marta Dzido. To właśnie w trakcie pracy nad filmem „Solidarność według kobiet”, razem z Piotrem Śliwowskim natrafiła na taśmę filmową podpisaną „Solidarność 80 – materiały produkcyjne odrzucone”. Tam po raz pierwszy zobaczyli drobną brunetkę górującą nad tłumem robotników, krzyczącą do nich, zyskującą posłuch. To była Ewa Ossowska.

- Odkryliśmy rzecz, która była dla mnie momentem kluczowym, trzeci dzień, uratowanie strajku, czyli moment, kiedy kobiety nie pozwalają na to, żeby ten strajk się zakończył – opowiada Dzido. - Bo gdyby się zakończył, to nie wiadomo, jak potoczyłaby się historia naszego kraju i czy byłaby kolejna okazja do takiego zrywu. Kiedy zgłębialiśmy, jakie trzy kobiety to zrobiły, zaczęliśmy się zastanawiać: a ta trzecia, to kto? Gdzie zniknęła? Co się z nią dzieje?

Ossowska nie ujawniała swojej historii przez 33 lata. Do Polski wróciła dwa lata temu, po dwóch dekadach spędzonych na emigracji i - jak mówi - wychowywaniu dzieci oraz zapewnianiu im godnej przyszłości. Odszukanie jej we Włoszech, gdzie przez cały ten czas mieszkała, było wyczynem.

Pochodzi z Wrocławia, do Gdańska przeprowadziła się w 1978 roku. Przełomem było dla niej znalezienie numeru „Bratniaka”, pisma wydawanego przez Ruch Młodej Polski. To z niego dowiedziała się o faktach i wydarzeniach, których nie poruszało się na lekcjach historii, a o których w jej rodzinnym mówiono szeptem. Wspomina, że na tym tle dochodziło zresztą do częstych sprzeczek z jej ojcem.

To również z „Bratniaka” dowiedziała się, że Lech Wałęsa, działacz Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża, mieszka 150 metrów od niej. Poszła pod wskazany adres, zapukała do drzwi, przedstawiła się. I tak zaczęła działać.

- Przyszedł 14 sierpnia . Zarobiłam jakieś pieniądze, zrobiłam zakupy, lecę z tymi siatkami do Wałęsów - opowiada Ossowska, która pracowała wówczas w kiosku Ruchu w gdańskiej dzielnicy Stogi. - Otwiera Danuta Wałęsowa i mówi: „Nie ma Leszka”. A Leszek zwykle bywał w domu. Danuta mówi: „Przyjechali po niego rano i pojechał na stocznię. Jedź i zobacz, co się tam dzieje”.

Rzuciła wszystko i pojechała. Dziś wspomina, że mogła tak postąpić, bo jej rocznego synka, Rolanda, zabrał na wakacje jej ojciec. Na stoczni była od pierwszego do ostatniego dnia strajku. Nie wychodziła stamtąd przez 14 dni. Dziś jest przekonana, że to pierwsze trzy dni na strajku zdecydowały o zaistnieniu Sierpnia '80.

- Moje koleżanki są przykładem walki o to, że mimo ze tak wspaniale zaistniałyśmy, potrafiłyśmy z pokorą zejść i oddać to mężczyznom - mówi Ossowska. I zaraz dodaje, że żałuje tego „oddania” pola - Myślałyśmy: kiedyś nadejdzie taki moment, że historia się o nas upomni, ale to był błąd.

Tego samego zdania jest Olga Krzyżanowska, posłanka na Sejm (1989-2001), była wicemarszałek Sejmu i senator. Podczas strajku sierpniowego pracowała jako lekarka w przystoczniowej przychodni.

- W trakcie strajku nie było według mnie podziału na kobiety i mężczyzn. To byli po prostu Polacy, którzy walczyli o wolny kraj, wspólnie - tłumaczy była posłanka. – Potem faktycznie kobiety przycichły.

Krzyżanowska przyznaje, że dopiero w Sejmie przekonała się, że kobiety nie są właściwie traktowane.

- Pamiętam moją kłótnię z Barbarą Labudą, która od początku mówiła, że kobiety zostawione są w tyle, niedoceniane, nie zajmujemy się ich prawami - wspomina. - Mówiłam jej wtedy: "Daj spokój z tymi kobietami, mamy ważniejsze sprawy". To był pierwszy błąd, który kobiety Solidarności popełniły. Kajam się, że tak samo uważałam. To się potem już tak toczyło. Powoli schodziłyśmy z piedestału, a ludzie chętnie zapominają o złych czasach, wolą pamiętać dobre.

O tym niewłaściwym traktowaniu kobiet mówi również Elżbieta Potrykus, członkini prezydium MKZ, Tymczasowego Zarządu Regionu Pobrzeże w Koszalinie i Krajowej Komisji Porozumiewawczej. W 1981 roku jako jedyna kobieta w składzie delegacji KKP pojechała do Japonii.

- Od zawsze uważałam, że jestem tak samo dobra i to mi się po prostu należy. Przepychałam się - mówi o swojej karierze w komisjach. Wspomina jednak, że regionalna, koszalińska komórka nie była zadowolona z jej wyjazdu do Japonii. - To się przecież należało mężczyźnie. Japończycy zażyczyli sobie, żeby w naszej delegacji była choć jedna kobieta. No więc byłam tą choćby jedną kobietą. Po powrocie zresztą z tego powodu SB przypuściła na mnie bardzo silny ogień. Wałęsa tak mnie wtedy bronił: „Przecież potrzebna na była jedna kobieta, a poza tym ona nie jest głupią kobietą!”. Gdy weszły etatowe władze, wtedy już stanowiska obejmowali mężczyźni.

Jak wspomina w tym momencie skończyło się jej przepychanie. Głównym powodem był fakt, że miała małe dziecko i zdecydowała, że odpuści sobie wielką politykę na czas jego wychowywania.

- Postanowiłam, że dopóki dziecko nie będzie samodzielne, ja się z polityki wycofam, będę wspomagała zakłady pracy. Niedługo to trwało, bo wszedł stan wojenny i wtedy się znowu kobiety przydały - stwierdza Potrykus i dodaje - Kobiety są dobre w czasie wojny.

Nie odpuściła sobie jednak Służba Bezpieczeństwa. Potrykus była za swoją działalność opozycyjną represjonowana, a w 1985 roku pozbawiona prawa do wykonywania zawodu radcy prawnego. Dwa lata później wyjechała do USA, wróciła dopiero w 2007 roku. W „Encyklopedii Solidarności” swojego nazwiska nie znalazła. Umieszczono je dopiero po wielokrotnych prośbach z jej strony.

- To trzeba powiedzieć - podkreśla Ewa Ossowska. - Kobiety były odsuwane.

Barbara Kijewska, dr nauk politycznych na Uniwersytecie Gdańskim, przyznaje, że opracowań historycznych na temat kobiet w Solidarności jest znikoma liczba.

- Prof. Andrzej Friszke wymienia trzy nazwiska kobiet, które zatrzymały strajk: Ewę Ossowską (i błędnie podaje jej nazwisko), Alinę Pienkowską oraz Annę Walentynowicz - mówi badaczka. - I jeszcze padają dwa nazwiska, jeśli chodzi o znaczenie kobiet w Solidarności: Bożena Rybicka i Magdalena Modzelewska-Rybicka. Ale to jest tak naprawdę pięć kobiet, a gdzie reszta?

We wrześniu 2016 roku w słynnej Sali BHP Stoczni Gdańskiej wiceprezes IPN, Krzysztof Szwagrzyk, wręczył Krzyże Wolności i Solidarności prawie 50 osobom zaangażowanym w działalność antykomunistyczną. W trakcie przemowy przytoczył jedną z najpiękniejszych, jak sam powiedział, maksym o bohaterstwie i pamięci:

- Biedny naród, który nie ma swoich bohaterów, a nędzny ten, który nie potrafi o nich pamiętać.

Ewa Ossowska, która poszła na spotkanie z ciekawości, przyznaje, że słowa Szwagrzyka mocno ją poruszyły.

- Poszłam i przedstawiłam się. Nie wiedział, kto ja jestem. Nikt nie wiedział, kto ja jestem. Powtórzyłam: nazywam się Ewa Ossowska. Ta, która zamknęła drugą bramę.

Jej nazwiska do dziś nie ma w "Encyklopedii Solidarności".

Obraz
© Instytut Kultury Miejskiej w Gdańsku

Od lewej: Elżbieta Potrykus, Ewa Ossowska, Marta Dzido, fot.: Marta Kąkel. Zdjęcie i wypowiedzi bohaterek pochodzą ze spotkania promocyjnego książki "Kobiety Solidarności" Marty Dzido, które odbyło się w Instytucie Kultury Miejskiej w Gdańsku 9 listopada 2016.

Źródło artykułu:WP Kobieta
Komentarze (144)