Nie chcę mieć dzieci – i co ci do tego?!
„Kocham cię najbardziej na świecie, ale nie chcę mieć dzieci” – śpiewa Maria Peszek na ostatniej płycie. Jeszcze niedawno za takie deklaracje kobiety w Polsce mogłyby oberwać w łeb. Co to się w głowach wyrabia, rodzić trzeba!
31.01.2013 13:28
„Kocham cię najbardziej na świecie, ale nie chcę mieć dzieci” – śpiewa Maria Peszek na ostatniej płycie. Jeszcze niedawno za takie deklaracje kobiety w Polsce mogłyby oberwać w łeb. Co to się w głowach wyrabia, rodzić trzeba! Teraz właściwie też trzeba... Ale da się wytrwać w bezdzietności. Bo powoli przestaje być ono dziwactwem, fanaberią, skrzywieniem psychicznym. To po prostu wybór życiowy, jak każdy inny.
Ludzie nie chcą zostawać rodzicami z różnych powodów. Bo uważają, że to za ciężka praca, i im się nie chce. Bo uważają, że to ciężka praca, i boją się, że nie podołają. Bo sami mieli okropne dzieciństwo i nie chcą zaserwować komuś tego samego. Tych „bo” można by mnożyć w nieskończoność. I jak dla mnie wszystkie mają logiczne uzasadnienie. Zresztą staram się nie włazić ludziom w życie, a takie wnikanie, czemu to ktoś nie zdecydował się na potomstwo, to jak włażenie w butach i to uwalonych błotem. Cholernie to niegrzeczne, niekulturalne i zakładające z góry, że z adresatem zapytania jest coś nie tak. No czemu nie masz dzieci, czemu nie chcesz, co z tobą? A gdyby tak sytuację odwrócić i zapytać rodziców, dlaczego te dzieci mają? Jakich odpowiedzi moglibyśmy się doczekać? Zdarzyłyby się na pewno szczere i wzruszające, opowiadające o głębokim pragnieniu, silnym instynkcie, miłości i tęsknocie za cudem. Ale byłoby też dużo wzruszeń ramion i wyjaśnień typu „Wpadka”, „Bo myślałam/-em, że tak trzeba”, „Bo wszyscy
mówili, że jak już urodzę, to wtedy dopiero poczuję, że chcę!”
Jeśli biedaczka urodziła i nie poczuła, to można jej już tylko współczuć, bo założę się, że grono doradców nagle rozbiegło się do domów... A na jej skargi, że nie poczuła, odpowiedź pewnie była tylko jedna: „Z tobą jest coś nie tak!”.
O rodzicielstwie często mówi się w ostatnich latach jak o misji dającej wielkie spełnienie, ale i stawiającej gigantyczne wyzwania. Jak o doświadczeniu, które uzdrawia życie. Oducza nas egoizmu, otwiera na innych, uczy empatii. To tak, jakbyśmy wstąpili do jakiegoś elitarnego klubu, w którym wprawdzie musimy jeszcze przejść kilka wtajemniczeń, ale raczej już nas stąd nie wyrzucą.
Ale przyglądam się czasami komentarzom pod tekstami o bezdzietności i rodzicielstwie i zastanawiam się czy, aby na pewno bycie rodzicem to taka frajda. Ataki na osoby bezdzietne z wyboru (takim flagowym przykładem jest Maria Czubaszek) zamieniają się często w wylew frustracji. „Moje dzieci będą pracować na jej/jego emeryturę!” słychać często głosy oburzonych. Tak jakby poczuli się nabici w butelkę, bo sami nie chcieli, ale zdecydowali się, a tu proszę – jednak nie każdy musi! Albo „Na starość nikt ci szklanki herbaty nie poda!”. Serio? Drogie mamy, zachodziłyście w ciążę myśląc o herbacie?! Panowie, myśl o świeżo zaparzonej zielonej, kiedy już nie może dojść do kuchni, przeświecała wam, kiedy decydowaliście się na potomka? Wybraliśmy wszyscy taką drogę życiową nie z lęku przed samotnością na emeryturze, nie w imię walki z niżem demograficznym, nie dla becikowego czy odpisu od podatku, nie dla pomocy w kuchni na starość. Przynajmniej taką mam nadzieję... Chyba jednak założenie rodziny to nie tylko forma
asekuracji. Przestańmy więc ciosać kołki na głowie bezdzietnym, bo wtedy zaczynamy brzmieć, jakbyśmy byli odrobinę... zazdrośni?