Nie idą na studia, bo "bez nich zarobią więcej". Ekspertka: to pułapka
Młodzi mówią wprost: dziś zawodówka przestała być obciachem. Z kolei niektórzy wykształceni rodzice łapią się za głowę, bo "jak to tak bez matury". Młodym należy pozwolić realizować własne plany, czy nie przesadzać z dawaniem swobody ws. edukacji? Na te pytania odpowiada ekspertka.
Szkoły branżowe czy technika wybierają dzisiaj nie tylko ci, którzy nie dostali się do liceów. Przez ostatnie 15 lat (aż do roku akademickiego 2020/2021, kiedy to dane delikatnie drgnęły) zmniejszała się liczba studentów. Widać to także na tle populacji. Z analizy danych GUS wynika, że w 2005 roku na 1000 mieszkańców wypadało ponad 50 studentów. W 2024 roku liczba ta spadła do nieco ponad 34 studentów, co i tak jest wartością wyższą niż rok wcześniej.
Dorota Kuźnik, Wirtualna Polska: Chyba nie ma bardziej flagowego hasła, które wielu z nas słyszało w dzieciństwie, niż: "Ucz się, a będziesz kimś". Dziś widzimy milionerów bez dyplomów, w tym influencerów, właścicieli sieci salonów fryzjerskich czy samochodowych... Można wymieniać długo.
Dr Aleksandra Piotrowska, ekspertka ds. rodziny, psycholog: W PRL-u ludzie marzyli, by ich dzieci unikały ciężkiej pracy fizycznej, kończąc szkoły i zdobywając pracę za biurkiem, co miało gwarantować stabilność materialną i wygodne życie. Po 1989 roku wszystko się zmieniło – wykształcenie nie jest już gwarancją sukcesu. To jednak nie znaczy, że nie jest potrzebne.
Syn Izabeli Janachowskiej uczęszcza do brytyjskiej szkoły
Tylko już nie do zdobywania pieniędzy?
Musimy pożegnać się z wizją poprzednich pokoleń, które traktowały edukację jako prosty bilet do sukcesu, widzianego jako sukces finansowy. W PRL-u nawet rodzice bez wyższego wykształcenia głęboko wierzyli, że im wyżej dziecko zajdzie w edukacji, tym lepiej. Bo to miało być gwarancją nie tylko bezpieczeństwa materialnego, ale i komfortu, bez ciężkiej pracy przy taśmie, w fabryce czy innej podobnej.
Po transformacji ustrojowej w 1989 roku świat ruszył z kopyta: globalizacja, internet, nowe technologie sprawiły, że tradycyjne ścieżki stały się niekoniecznie aktualne. Dziś po zaledwie kilku dekadach mamy sytuację, gdzie dyplom nie gwarantuje niczego – absolwenci uniwersytetów walczą o pracę, podczas gdy młodzi przedsiębiorcy czy kreatorzy treści online budują imperia bez żadnego wykształcenia.
Porzucając pretensje do naszych rodziców, którzy działali w dobrej wierze, ale w innej epoce, musimy przyznać, że jako dzisiejsi rodzice stoimy przed wyzwaniem: jak doradzać dzieciom, gdy sami czujemy się zdezorientowani?
To wymaga zmiany podejścia. Dzieci często lepiej wyczuwają współczesną rzeczywistość – mają dostęp do informacji, których my nie mieliśmy. Są bardziej na bieżąco. To, co powinniśmy zrobić, to dać im większy udział w decyzjach o przyszłości, zamiast narzucać swoją wizję.
Widzę coraz więcej przypadków dzieci z rodzin o wysokim statusie kulturowym i ekonomicznym, które świadomie rezygnują ze studiów na rzecz praktycznych ścieżek. Na przykład syn wykształconych rodziców decyduje się na kurs programowania online i zakłada startup, lub córka wybiera karierę w social mediach. Idealnie, jeśli uda się zostać influencerem z milionami wyświetleń. To jednak rodzicom często trudno zrozumieć, bo trzydzieści lat temu nikt nie marzył o zarabianiu na "pisaniu głupot" w sieci. A dziś to przecież lukratywna branża.
Rodzice zatem nie powinni tego negować i starać się zawracać kijem Wisły, lecz stać się wsparciem: analizować z dzieckiem ryzyka, pokazywać alternatywy, ale nie blokować. Wybór takiej czy innej ścieżki kariery też przecież nie oznacza rezygnacji z edukacji, ale jej redefinicję – na bardziej elastyczną, łączącą wiedzę z praktyką.
To oczywiście pięknie brzmi, ale wielu młodych ludzi myśli sobie - przez tę świadomość, że startują w kompletnie innej "epoce" niż rodzice - że "starzy sobie mogą pogadać, ale co oni wiedzą...". Mamy dziś chyba znacznie dalej posunięty kryzys autorytetu niż ten, z którym mierzyli się nasi rodzice.
Koncepcja autorytetu ewoluowała ostatnio dramatycznie i to boli wielu rodziców. Kiedyś autorytet oznaczał osobę, w którą byliśmy zapatrzeni jak w obraz – na przykład nauczyciel matematyki stawał się wzorem, a dziecko marzyło o podobnej karierze. Dziś - a to szczególnie dotkliwe - wskakują w miejsce autorytetów idoli z sieci, od "panienki z Instagrama" po – co gorsza, ale też się zdarza - patostreamerów, którzy demonstrują, jak zarabiać na kontrowersjach. I to już jest dla rodziców szczególnie dotkliwe.
Różnica tkwi w skali: dawniej w wiosce czy małym miasteczku konkurentami dla rodziców byli ksiądz, organista czy nauczyciel, którzy uzupełniali się nawzajem w spójnych oddziaływaniach wychowawczych. Dziś rodzic i nauczyciel często rywalizują z globalną siecią influencerów. Mimo to – pocieszam - autorytet nie jest stracony. Może istnieć, tylko w nowej formie.
Klucz to przykład: rodzic musi sam być dla dziecka przykładem, w tym także pokazującym - co trudno wyciągnąć od internetowych bohaterów - jak radzić sobie z porażkami.
A co z tą edukacją? W erze "łatwych pieniędzy", dzieci widzą, że da się osiągnąć sukces bez wysiłku – od TikToka po zawody wymagające mniej formalnej edukacji. Argumentują: "Założę kanał, zarobię więcej niż ty po latach studiów i dyżurowaniu w świątek, piątek i niedzielę". Dziś młodzi mówią, że "zawodówka przestała być obciachem". Tylko jak przekonać je, że warto inwestować w wiedzę, kompetencje i wysiłek?
To kluczowe wyzwanie: zbijać mit, że sukces przychodzi bez wysiłku. To pułapka. Zawsze warto uświadomić dziecku dwie rzeczy. Po pierwsze, że edukacja to nie tylko dyplom, ale budowanie bazy do myślenia, bo nie da się przetwarzać informacji w próżni. Argument, że "wszystko jest w internecie" jest fałszywy. By korzystać z sieci efektywnie, potrzebujemy wiedzy w głowie. Pokazujmy więc to dzieciom własnym przykładem: zamiast bezmyślnego scrollowania, oglądajmy np. uczące nas czegoś filmy, choćby dokumentalne. Zamiast powielać internetowe fejki, uczmy dzieci, jak weryfikować i gromadzić rzetelną wiedzę. Rodzic powinien więc inwestować w siebie: czytać książki, uczyć się języków itd. po to, by dziecko widziało, że ciekawość się opłaca.
Po drugie, wysiłek buduje kompetencje, które dają satysfakcję i odporność na wypalenie. Organizujmy dziecku wartościowe zajęcia, jak projekty DIY czy wolontariat, zamiast scrollowania czy przygotowywania kolejnego selfie, ale jednocześnie takie, które go interesują. Nie lekceważmy jego pasji. Nawet w zawodach krytykowanych przez wielu "intelektualistów", jak stylizacja włosów czy paznokci - sukces wymaga niezłych umiejętności i godzin praktyki. Rodzic, bez względu na to, czym się zajmuje, powinien pokazywać to na swoim przykładzie i dopiero wtedy - obserwując nas - dziecko nauczy się jak być wytrwałym. Albo tego, by nie poddawać się po porażce, lecz mówić: muszę spróbować jeszcze raz. Wychowanie to nie gadanie o pracowitości z kanapy, ale wytrwałe działanie na oczach dziecka.
Dziś to dawanie przykładu jest ważniejsze niż 30-40 lat temu?
30-40 lat temu rodzice pokazywali najczęściej wysiłek fizyczny. Dziś chodzi o przekazanie dzieciom, że bez kompetencji – czy to w programowaniu, czy rzemiośle, czy mówieniu do kamery – trudno o radość z pracy. Największa krzywda wyrządzona dzieciom to wychowanie "wyjątkowych" dzieci, które całe życie słyszą, że są genialne, tylko te "durne oferty pracy" nie są skrojone pod nich. Lepiej budować realistyczne oczekiwania, pokazując, że wysiłek prowadzi do życiowego spełnienia, satysfakcji, mistrzostwa, ale milionów nie gwarantuje.
"Chat GPT napisze za mnie esej, a aplikacja przetłumaczy mi wypowiedź na każdy język, którego nie znam. Diluj z tym" - powiedział mojej znajomej ostatnio jej nastoletni syn, a ona zaniemówiła. Sztuczna inteligencja rewolucjonizuje edukację - dzieci myślą, że nie muszą się uczyć.
AI to narzędzie, nie wróg, ale jest faktycznie wyzwaniem dla edukacji. Podstawowy argument: urządzenia cyfrowe mogą pomóc, ale do mądrych życiowych decyzji potrzebujemy danych i ponadto bystrości umysłu, którą buduje praktyka myślenia. Treści w głowie – wiedza, operacje umysłowe (analiza, synteza) i reguły logiki – nie pojawiają się magicznie, lecz wymagają wysiłku: poznawania, porównywania, wielokrotnych prób. By ocenić, czy Chat GPT jest sensowny, musimy sami myśleć sprawnie. Inaczej ryzykujemy błędy, jak w wypracowaniu pełnym nonsensów.
Rozmawiajmy z dziećmi: AI pomaga, ale nie zastąpi twojego mózgu, użyj go do weryfikacji, nie kopiowania. Pokazujmy przykłady - zamiast leniwego tłumaczenia, uczmy języków dla głębszego zrozumienia kultury. I tu ważna uwaga dla rodziców: od nich zależy to, jak będzie wyglądał świat za kilkadziesiąt lat. Bo społeczeństwo już nam głupieje. Dokonujemy głupszych wyborów w polityce, sztuce, konsumpcji - to dowód. Nie jestem optymistką w związku z przyszłością AI, ale pojedyncze rodziny dają nadzieję.
Rozmawiała Dorota Kuźnik, Wirtualna Polska
Aleksandra Piotrowska, doktor psychologii. Pracownik naukowy Wydziału Pedagogicznego Uniwersytetu Warszawskiego (obecnie na emeryturze), konsultant dla rodziców i nauczycieli. Współdziała jako społeczny doradca z Komitetem Ochrony Praw Dziecka i (w latach 2008 – 2018) z Rzecznikiem Praw Dziecka.