"Nie poznaję swojej żony". Renata złapała swoje 5 minut
Gdy wzorowa matka czwórki dzieci, oddana żona, synowa i córka nagle opiekę nad potomstwem, domem i rodziną zamienia na wieczorne rajdy po klubach nocnych, picie do białego rana, palenie trawki i wypady z kochankiem za miasto, to wszyscy zachodzą w głowę: co się stało? Wierzący mówią, że opętał ją diabeł, niewierzący, że zwariowała. Tymczasem…
14.04.2019 | aktual.: 17.04.2019 12:10
Renata i Jarek poznali się w kościelnym chórze. On studiował amerykanistykę, dla której zrezygnował z nauki w konserwatorium, ona - grafikę na warszawskiej ASP. Zakochali się w sobie szybko i na zabój. - Z seksem postanowiliśmy jednak poczekać do ślubu, więc nie czekaliśmy ze ślubem - śmieje się Jarek. - Gdy tylko obroniłem magisterkę, wyznaczyliśmy datę. Nie planowaliśmy hucznego wesela, tylko skromną uroczystość w kościele i tańce przy ognisku na działce rodziców. Pobraliśmy się we wrześniu, w sobotnie popołudnie. Tylko z weselnego ogniska nic nie wyszło, bo strasznie lało.
Dwa lata po ślubie urodził się Kazik. Renata rok wcześniej obroniła dyplom, jednak nie mogła znaleźć pracy. Malowała w domu, ale miała problem z wstawianiem prac do galerii. - Mało kto chciał promować nieznaną artystkę - wspomina Jarek. - Ale ona rozwijała się twórczo, ja pracowałem jako analityk w firmie technologicznej, na życie wystarczyło. Babcia Renaty przeprowadziła się do jej rodziców, a nam oddała kawalerkę na warszawskim Grochowie. Czuliśmy się jak w niebie!
#
Półtora roku po Kaziku urodził się Stasiek. Chcieliśmy mieć więc więcej dzieci, więc byliśmy szczęśliwi. Szybko awansowałem, bez problemu kupiliśmy większe mieszkanie, urządziliśmy się wygodnie - opowiada mężczyzna. - Renata nie szukała pracy, bo mówiła, że siedzenie z chłopcami w domu daje jej ogromną radość i poczucie bezpieczeństwa. Cieszyła się, że nie musi lecieć na łeb na szyję z biura do przedszkola i szkoły, żeby odebrać chłopców.
Gdy najstarszy Kazik skończył 10 lat, jak grom z jasnego nieba spadła na Renatę i Jarka wiadomość o kolejnej ciąży. Nie planowali więcej dzieci, choć Renata wcześniej marzyła o córeczce. Ale zdecydowali, że dwójka wystarczy. Tymczasem naturalne metody antykoncepcji zawiodły.
- Nie było wyjścia, oboje jesteśmy wierzący, nie rozważaliśmy o innej opcji niż ta, że będziemy mieć trzecie dziecko - opowiada Jarek. - A gdy już się z tym pogodziliśmy, okazało się, że Renata jest w ciąży bliźniaczej… i zamiast jednej córeczki będziemy mieć dwie. Żona śmiała się, że trzeba uważać, o czym się marzy, bo można to dostać nie dość, że z opóźnieniem, to jeszcze w nadmiarze.
"Teraz ja mam swoje pięć minut!"
#
- Czasami myślę, że bliźniaki to było po prostu dla niej za dużo. Nic jednak w tej sytuacji nie dało się zrobić - mówi Jarek. - Przecież nie mogłem rzucić pracy, byłem jedynym żywicielem rodziny. Cała opieka nad dziewczynkami spadła na Renatę. Chłopcy pomagali, bardzo się usamodzielnili, wpadały nasze mamy. Miałem poczucie, że sytuacja jest opanowana. Renata sprawiała wrażenie szczęśliwej, na nic nie narzekała. Wysyłałem ją na fitness czy do kosmetyczki, ale ona zawsze łagodnie się uśmiechała i mówiła, że nie o tym marzy…
Wszystko zmieniło się, gdy bliźniaczki poszły do przedszkola. Właśnie wtedy Renata spotkała na ulicy koleżankę ze studiów, która zaprosiła ją na urodziny. Poszła sama, bo ktoś musiał zostać z dziećmi.
- Cieszyłem się, że żona gdzieś wychodzi, bo odkąd urodziły się dzieci, rzadko bywaliśmy gdzieś razem - mówi Jarek. - Gdyby ktoś powiedział mi, że to wyjście żony będzie początkiem końca nie tylko naszego dotychczasowego życia, ale także naszego małżeństwa i rodziny, nie uwierzyłbym za nic w świecie…
Renata z imprezy wróciła w środku nocy. Przywiózł ją "nowy kolega", który - jak opowiada Jarek - podobnie jak i jego żona ledwo stał na nogach. - Pierwszy raz w życiu widziałem ją tak pijaną - wspomina Jarek. - A ona tylko bełkotała nieustannie: "teraz ja, teraz ja mam swoje 5 minut".
#
Życie towarzyskie i zawodowe Renaty rozkwitło niespodziewanie dla wszystkich. Znalazła pracę w firmie założonej przez grafficiarzy, którzy malowali graffiti, murale i obrazy wielkopowierzchniowe na zamówienie. Co najmniej trzy wieczory w tygodniu wychodził "na miasto". Często wracała kompletnie pijana. Jarek nigdy nie zapomni telefonu z policji o 2 w nocy. - Renata tego dnia poszła na karaoke - opowiada. - Miała wrócić przed 12, ale już byłem przyzwyczajony do jej spóźnień, choć wcześniej zawsze była punktualna.
Przysypiałem, gdy obudził mnie telefon. To była policja, która znalazła żonę kompletnie pijaną na trawniku w centrum miasta. To cud, że nie zawieźli jej na izbę wytrzeźwień. Zostawiłem dzieci same w domu i pojechałem po nią… Następnego dnia postawiłem warunek: albo my, czyli rodzina, albo znajomi. Powieka jej nie drgnęła, gdy powiedziała: znajomi.
Jak mówi Jarek, najgorsza w tej sytuacji była bezsilność. Bo jak rozmawiać z kobietą, która zachowuje się jak nastolatka, która wpadła w złe towarzystwo? Rozmowy, prośby, próby przeorganizowania życia tak, żeby było w nim miejsce i na ich wspólną zabawę, i na dom, i rodzinę spełzły na niczym.
- Renata powiedziała, że nie zamierza się dzielić swoimi przyjaciółmi - mówi Jarek. - Zmieniła się o 180 stopni. Z czułej, kochanej żony, stała się opryskliwą, wulgarną, coraz bardziej obcą mi kobietą. A przecież mieliśmy podobny system wartości. Niektórzy mogą uznać je za przestarzałe, ale dla nas rodzina, wiara, wspólnota kościelna były jeszcze do niedawna bardzo ważne. A teraz Renata mówiła: wsadź sobie to wszystko gdzieś!
Kto popełnił błąd?
Jarek nie może zrozumieć, gdzie popełnił błąd. Co zrobił źle? Czego nie zauważył? Chodzi na terapię, by pozbierać się po traumatycznym rozwodzie. Renata wystąpiła z pozwem do sądu, gdy Jarek miał dowody na jej romans z byłym policjantem. - Nasze małżeństwo było fikcją od ponad dwóch lat: jej nie było w domu, wyjeżdżała bez słowa na weekendy, piła na umór, zaczęła palić, także trawkę - opowiada mężczyzna. - Rozmawiałem z nią ja, jej rodzice, moi, nawet zaprzyjaźniony ksiądz. Wszystko jak groch o ścianę. Ktoś ze znajomych sugerował, że opętał ją diabeł, inni mówili, że może powinien zbadać ją psychiatra…
Jak mówi Krzysztof Tylski, psychoterapeuta z Ośrodka Pomocy Psychologicznej i Terapii uzależnień "Polana", wychowanie już jednego dziecka niesie za sobą wiele stresów, a co dopiero czwórki. Jego zdaniem Renata prawdopodobnie przestała sobie radzić i zaczęła uciekać od przerastającej ją sytuacji.
- Często ludzie zakładający rodzinę na początku myślą o samych pozytywnych stronach - uważa terapeuta. - Tymczasem rzeczywistość jest znacznie trudniejsza niż się to początkowo wydawało. Do tego dochodzi życie wedle norm, które ktoś im narzuca (rodzina, religia, społeczność), a nie według tych, które sami wybrali. I potem, na zasadzie totalnego buntu, próbują się z takiej sytuacji uwolnić. Popadają ze skrajności w skrajność. Z jednej strony było poukładane życie, ogrom obowiązków, który przerósłby większość z nas, jakiś brak spełnienia ambicji zawodowych, poczucie zamknięcia w domu, wbicie w tradycyjną rolę kobiety, a z drugiej - w pewnym sensie życie na krawędzi, imprezy do rana, doprowadzanie się do stanu skrajnego upojenia, oryginalna praca, spełniająca ambicje artystyczne, a w końcu porzucenie dotychczasowego życia.
Zdaniem Krzysztofa Tylskiego, im więcej ograniczeń mamy w życiu, tym większe jest zagrożenie, że porzucimy je z hukiem. - W życiu musi być równowaga, jeśli jej brakuje, a człowiek żyje tylko wedle narzuconych mu norm, nakazów i obowiązków, to można być niemal pewnym, że w którymś momencie, pod wpływem zewnętrznych lub wewnętrznych okoliczności, zbuntuje się wobec tego porządku.
Zobacz także: Projektuje dla dojrzałych kobiet. Wśród nich jest wiele celebrytek