Blisko ludzi"Niestety, to nie jest twój dzień, dupku". Fragment książki "Obsesje"

"Niestety, to nie jest twój dzień, dupku". Fragment książki "Obsesje"

Wyciągam toster, wrzucam do niego chleb i czekam, aż wyskoczy ubrany w swoją chrupiącą skórkę. Do tego konfitura mojej mamy, której kwaśny smak przeplata się z naturalną słodyczą owoców. Palce lizać. Kładę na okrągłym dębowym stole śniadanie i stawiam dwie czarne kawy.

Do czego zdolny jest człowiek, gdy w grę wchodzą najgłębiej skrywane obsesje?
Do czego zdolny jest człowiek, gdy w grę wchodzą najgłębiej skrywane obsesje?
Źródło zdjęć: © Pixabay

17.05.2021 11:25

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Upijam w locie połowę kubka, żegnam się z córką i mamą. W drodze do autobusu napawam się towarzyszącą mi ciszą, bo wszyscy sąsiedzi jeszcze śpią. Ktoś musi pracować, żeby ktoś mógł poleżeć, tak już skonstruowany jest ten dziwny świat. No dobra, może nie wszyscy śpią, ale jakie to ma znaczenie skoro i tak połowa ludzi mieszkających w moim mieście nie pracuje?

Uśmiecham się do pana Hawkinsa, który unosi do mnie w geście powitania rękę z piwem. A podobno ma niedowład rąk i z tego powodu nie może pracować. Pobiera za to wszystkie możliwe świadczenia chorobowe. Przed samym końcem mojej ulicy, na której rogu znajduje się przystanek autobusowy, słyszę znajomy klakson starego jeepa. Wypuszczam oddech i liczę do stu. No tak, nie mogłam o ósmej rano przejść tędy, tak po prostu, jak cywilizowany człowiek, i wsiąść do autobusu. To by było nie w moim stylu.

A raczej nie pasowałoby do mojego dnia. – Hej, Cherry? Chcesz mi usiąść na twarzy? Wytrzymaj. Nie reaguj. – A co? Twój nos jest większy niż twój kutas? – Dziwka! – Nawet dziwka cię nie chce, Maks. – Cofam się o krok, żeby mnie na pewno usłyszał. – I nigdy więcej nie spuszczaj się w rurę wydechową, to może w końcu odpali. Maks to niegroźny palant, równie przyjemny, co biegun‑ka. Matka biła go po głowie przez całe życie, więc stał się kimś w rodzaju świni. Nienawidzi kobiet. Z wzajemnością.

Chrzanić to, nie pozwolę, żeby ten pryszczaty bezmózg spieprzył mi dzień. Uśmiecham się do siebie, wkładam słuchawki do uszu i włączam mój ulubiony kawałek Jax Jones All Day and Night. Podkręcam głośność, ile się da, i tanecznym krokiem wsiadam do autobusu. Tak. Bądź antyspołeczna. Oni nie są ci do niczego potrzebni. Praca u pani Grace nie jest może pracą marzeń, ale opłaca moje rachunki, więc przynajmniej jestem za nią wdzięczna.

Przez pół dnia sprzedałam dwa obrazy po cenie znacznie niższej, niż życzyłaby sobie tego moja szefowa, ale także ona musi płacić rachunki. W przerwie na lunch wyskoczyłam po bagietkę do Greggs oraz zaniosłam ubrania, z których wyrosła już Lily, do miejscowego sklepu charytatywnego. Dobry uczynek odhaczony. A jeśli już o tym mowa, to tak, staram się być dobrym człowiekiem na tyle, na ile pozwala mi moja wybuchowa osobowość. Poza tym uważam, że wszystko, co robisz, do ciebie wraca, więc zdecydowanie wolę zostać oblana wiadrem szczęścia niż gówna. W pracy wita mnie młody chłopak; to mój sąsiad, ale znam go wyłącznie z widzenia. Dobrze wiem, że nie przywiało go tutaj, żeby podziwiać antyki. Trzeba naprawdę kochać te skamieliny, żeby nabrać ochoty na zajrzenie do środka.

Mijam go ze sztucznym uśmiechem i zaczynam jeść swój lunch, ale on postanawia do mnie podejść. Dawaj, stary, jestem na to przygotowana. – Ekhm. – Unoszę wzrok znad bagietki i wycieram usta serwetką. Naprawdę staram się być miła, ale ludzie wcale mi tego nie ułatwiają.

– Tak sobie pomyślałem, że może byśmy się umówili, jak skończysz pracę…? – Myślę, że nie. – Wbrew odmowie mój głos jest bardzo sympatyczny. – Dlaczego? Przecież z nikim się nie spotykasz. Jaki spostrzegawczy. Ch... cię to obchodzi, Maness, serio. – No i? – Jesteś lesbą? – To zależy. – Mogłabyś być bardziej uprzejma. Nic dziwnego, że jesteś samotna. – Tylko dla jednej osoby w ciągu dnia mogę być miła. – Upijam łyk kwaśno-słodkiego soku jabłkowego. – Niestety, to nie jest twój dzień, dupku.

– Słuchaj, Cherry. – Nachyla się do mnie i raczy mnie zapachem ze swoich ust. – Zapytam wprost. Pieprzysz się czy trzeba z tobą chodzić? Lekko unoszę kącik ust. Przed chwilą mówił coś o uprzejmości czy mi się tylko wydawało? – Jedno nie wyklucza drugiego. – Mam poprosić cię o rękę, żebyś zgodziła się na numerek? – Nie. No coś ty? – Wymijam go, żeby wyrzucić połowę lunchu do śmietnika. – Więc? – Proszę ładnie, żebyś wypierdalał z mojej pracy, bo powiem twojej matce, że podglądałeś ją, jak się masturbowała. – Ręką wskazuję na drzwi. On jednak stoi i wpatruje się we mnie swoimi małymi, czekoladowymi oczkami, jakbym mówiła do niego po chińsku.

– Jesteś stuknięta. – Puka palcem w skroń. – A ty jesteś burakiem. Nie prowadzę warzywniaka. – Nie udawaj dziewicy. Wszyscy w Harrods zastanawiają się, jaki masz defekt pod tymi szmatami, skoro nikt cię od dawna nie posuwał – mówi Maness. Wychodzi i trzaska drzwiami. Przepraszam, że nie korzystam z usług osiedlowych kutasów.

Dlaczego przyciągam samych dupków? Czy mam na czole wielki neonowy napis: "Od dawna nie jadłam. Wezmę nawet spleśniałe resztki"? Koleś nawet nie miał dobrze wyszorowanych zębów, dzięki czemu wiedziałam, że jego ostatnim posiłkiem był twaróg ze szczypiorkiem. Nie wymagam laminowanej twarzy, ale brak higieny osobistej to coś, czego nie potrafię przeskoczyć. I mam dziwaczny nawyk zaglądania ludziom w uzębienie – za to proszę podziękować Rose Cherry, która od dziecka kazała mi po każdym posiłku myć zęby.

Reszta dnia minęła spokojnie, bez kolejnych propozycji matrymonialnych. Skupiłam się na pracy, aż w końcu wybiła moja godzina. Pani Grace spogląda na mnie w milczeniu. To starsza kobiecina, ale głosu nie szczędzi. Znają ją wszyscy, więc przychodzą tylko wtedy, kiedy jestem w sklepie sama, bo ta kobieta sprzedałaby wiatr za najwyższą cenę. Przesuwa kamienną rzeźbę, którą ledwo co odmalowałam, z miejsca na miejsce, jakby miało to sprawić, że zostanie szybciej sprzedana. Przywozi te swoje starocie nie wiadomo skąd i nie wiadomo po co. – Do widzenia, pani Grace. – Przytulam ją do siebie, a potem pakuję swoją średniowieczną brązową torebkę. – Do widzenia. Udanego urlopu. Zamykam za sobą drzwi i pędzę do autobusu. To jedyna chwila w ciągu dnia, w której jestem w stanie biec, żeby jak najszybciej znaleźć się w domu.

Po dziesięciu minutach wysiadam na swoim przystanku, czując się tak, jak gdybym dostała nowe życie. Co drugi dzień ten sam czarny mercedes ustępuje mi pierwszeństwa, a ja macham kierowcy ręką i przechodzę na drugą stronę. Po drodze uśmiecham się na powitanie do mojej sąsiadki, która prowadzi różowy wózek. W wózku siedzi jej córka. Mała ma niezły temperament i kiedy nachylam się, żeby zajrzeć do środka, rzuca we mnie obgryzionym lizakiem. Jeśli nigdy nie byłaś matką trzylatki, to pamiętaj przynajmniej, że też byłaś trzylatką. Udaję obojętność, ale kiedy przechodzę obok kolorowych drzwi sąsiadów, wyszarpuję z włosów posklejane resztki. Każdego dnia ten sam schemat wydarzeń, ale nie każdego dnia mam we włosach fruktozę.

"Obsesje" Angeli Santini - pełna namiętności i obsesji powieść, pokazująca, że są książki, których nie sposób zapomnieć.

Angela Santini młoda polska autorka, od ponad ośmiu lat mieszkająca w Londynie. Na swoim koncie ma zero wydanych książek, bo od trzech lat walczy o napisy końcowe swojej debiutanckiej powieści "Obsesje". Wręcz dostała od tego obsesji.

Źródło artykułu:WP Kobieta
Komentarze (0)