Blisko ludzi"Nikt nie wie, jak to jest w karetce". Pielęgniarka z Poznania o wypadku

"Nikt nie wie, jak to jest w karetce". Pielęgniarka z Poznania o wypadku

"Nikt nie wie, jak to jest w karetce". Pielęgniarka z Poznania o wypadku
Źródło zdjęć: © East News
Marianna Fijewska
05.04.2019 13:32, aktualizacja: 05.04.2019 16:54

- Kierowca karetki, widząc zagrożenie, krzyczy do reszty, ostrzegając ich przed wypadkiem. Ratownicy jadący z tyłu nie mają szans, by zobaczyć niebezpieczeństwo na drodze. Jestem pewna, że kierowca zespołu P6 także krzyknął - mówi pielęgniarka, która pracowała w poznańskim pogotowiu.

3 kwietnia w Puszczykowie (woj. wielkopolskie) karetka pogotowia ratunkowego wjechała na przejazd kolejowy i zderzyła się z pędzącym pociągiem. W wyniku wypadku zmarł lekarz oraz ratownik. Kierowca jest w stanie ciężkim.

Zespół ratowniczy P6 miał przewieźć pacjenta ze szpitala w Puszczykowie do jednej z placówek w Poznaniu. W sieci pojawiło się nagranie z wypadku, na którym widać dokładnie niezrozumiałe zachowanie kierowcy. Tragiczne zdarzenie komentuje dla nas pielęgniarka, która przez 12 lat była członkiem jednego z zespołów ratunkowych poznańskiego pogotowia. Dziś pracuje w szpitalu w Poznaniu.

Marianna Fijewska, Wirtualna Polska: Polska komentuje tragedię, do której doszło w środę na przejeździe kolejowym w Puszczykowie. Ludzie zastanawiają się, dlaczego kierowca nie zachował procedur bezpieczeństwa.

Pielęgniarka ratunkowa pracująca aktualnie w poznańskim szpitalu: Jeśli ktokolwiek, kto jeździ w karetce, powie pani, że zawsze postępował zgodnie z przepisami bezpieczeństwa, to znaczy, że kłamie. Przecież to jest praca w pogotowiu. Wchodzi się na trakcje energetyczne, żeby ratować człowieka pod napięciem, bo nie można w tym momencie odłączyć prądu. A co dopiero przejeżdżanie przez zamykający się szlaban? Większość kierowców, których znam, tak robiło. Wszyscy myślą, że zdążą, zanim zamknie się do końca.

Ale w tym przypadku jedna z rogatek była już zamknięta.
Dlatego zachowanie kierowcy nie jest dla mnie zrozumiałe. Ale nikt nie wie, co w tym momencie nim powodowało. Nie słyszeliśmy nagrań z radia, być może dzwonili do niego, mówiąc, że ma cisnąć jak najszybciej, bo pacjent umiera i liczy się każda sekunda. W pogotowiu jest takie powiedzenie – najlepszy ratownik to żywy ratownik. Usłyszałam to od dyspozytora pierwszego dnia pracy w karetce i wzięłam sobie głęboko do serca. Ale nie zdaje sobie pani sprawy, jak szybko się o tym zapomina, gdy chce się ratować ludzkie życie. To jest niewyobrażalna adrenalina.

Pani pracowała 12 lat w pogotowiu. Zapominała pani o swoim bezpieczeństwie?
Wielokrotnie. Raz niedługo po tym, jak zostałam matką, więc powinnam być wyjątkowo ostrożna. Jechaliśmy do wypadku. Jest taka zasada, że można opuścić karetkę, dopiero gdy kierowca udzieli na to zgody. Zapomniałam o tej zasadzie – gdy tylko pojazd się zatrzymał, chciałam wysiąść, bo wiedziałam, że na ulicy leży reanimowane dziecko. W ostatniej chwili kolega z zespołu wciągnął mnie z powrotem do karetki. Obok przemknął pędzący tir. Tak samo jak ja wtedy nie spodziewałam się tira, kierowca nie spodziewał się pociągu.

A jednak wjechał na zamknięty przejazd.
Od momentu wjechania na przejazd do momentu pojawienia się pociągu minęło 38 sekund! To przecież bardzo krótki czas. Kierowca liczył, że będzie miał jeszcze czas na wykonanie manewru i ustawienie się w poprzek, a pociąg przejedzie obok. Tyko ustawił się po złej stronie. Z nagrania wynika, że on musiał zobaczyć pociąg pędzący wprost na nich dopiero około 10 sekund przed zderzeniem.

Za krótko, by cokolwiek zrobić?
Oczywiście. Kierowca karetki, widząc zagrożenie, krzyczy do reszty, ostrzegając ich przed wypadkiem. Ratownicy jadący z tyłu nie mają szans, by zobaczyć niebezpieczeństwo na drodze. Jestem pewna, że kierowca zespołu P6 także krzyknął. I jeśli nawet pozostali członkowie ekipy zrozumieli jego słowa, nie mogliby w tak krótkim czasie odpiąć pasów i wyskoczyć z pojazdu. Poza tym ich drzwi otwierały się na stronę, z której nadjeżdżał pociąg. Myślę, że ani kierowca, ani tym bardziej oni nie mieli żadnych szans, by się uratować.

Mówi się o tym, że nie sforsował szlabanu, bo ratownicy często ponoszą odpowiedzialność finansową za uszkodzony sprzęt.
W sytuacji zagrożenia miałby myśleć o pieniądzach za uszkodzenia karetki? Tak mogłaby postąpić bardzo nieodpowiedzialna osoba, a Polacy chyba zapominają o tym, że to był kierowca karetki – człowiek, który każdego dnia odpowiadał za ludzkie życie i zdrowie.

Nie wiem, co mieli zapisane w umowie ze szpitalem, bo placówka nie chce się na ten temat wypowiadać. Nawet znajomym mi pracownikom stacji pogotowia nie udało się uzyskać żadnych dodatkowych informacji w sprawie wypadku. Zresztą teraz pojawia się mnóstwo hipotez, a nikt nie bierze pod uwagę najważniejszych rzeczy, które mogły zadecydować o tym wypadku.

To znaczy?
Członkowie ekip pogotowia są często niezwykle przemęczeni. Nie wiemy, czy kierowca poprzedniej nocy również nie spędził w karetce jako ratownik. Wie pani, tego dyżuru nikt nie chciał wziąć. Tam były trzy lub cztery zmiany grafikowe. Wiele pogotowiarzy ma taki przesąd, że dyżurów, które z jakichś powodów są kłopotliwe do obstawienia, się nie bierze. Bo są trefne. Śmierdzą śmiercią. To może się wydawać głupie, ale my w swojej pracy musimy polegać na intuicji i ja na przykład bym tego dyżuru nie wzięła.

W jakim stanie jest teraz kierowca?
W bardzo ciężkim, aczkolwiek stabilnym. Chłopak został wprowadzony w stan śpiączki. W całej Polsce już okrzyknięto go sprawcą, więc jeśli nawet przeżyje, to będzie miał świadomość, że zabił dwóch kumpli, z którymi codziennie pracował.

A w jakim stanie jest pacjent, po którego jechali?
Nie mamy takich informacji. Na pewno natychmiast wysłali po niego drugi zespół.

Jaka atmosfera panuje w szpitalu w Poznaniu?
Jesteśmy wstrząśnięci. W czwartek dostaliśmy nagranie z wypadku. Inne niż to, które jest pokazywane w mediach. Widać na nim bardzo szczegółowo całe zdarzenie. Nie wolno wychodzić na papierosa przy szpitalu, ale wszyscy kryli się za taką wiatą koło SOR-u i tam palili. Cały czas powracamy do tego, że zespoły ratownictwa muszą mieć wsparcie psychologiczne, by być bardziej odporni na stres. To jest praca podobna do tej, którą wykonuje żołnierz na wojnie. Różnica jest taka, że nas nikt do takiego poziomu stresu nie przygotowuje. Niestety w środowisku medycznym, podobnie jak w całej Polsce, pojawiają się oskarżenia i wyroki.

Każdy jest teraz ekspertem od jazdy karetką.
A nikt nie wie, jak to jest tam w środku - nie jest wygodnie, sprzęt się telepie, jedzie się z bardzo dużą prędkością, a przecież to nie jest wyścigówka. Kierowca ma potwornie trudne zadanie - presja z każdej strony, jak pojedzie za wolno, umrze pacjent, jak pojedzie za szybko, może doprowadzić do wypadku. Wydarzyła się tragedia. Należy się choć kilka dni ciszy i poszanowania dla zmarłych i dla kierowcy, którego życie, nawet jeśli przeżyje, będzie potwornie trudne.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:WP Kobieta
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (139)
Zobacz także