Od nauczycielki do przedsiębiorczyni. Dominika Żak prowadzi obuwnicze imperium
"Jak tylko wrócimy do Birmingham, wyślemy ci 12 par butów" – oznajmili pierwsi kontrahenci Dominiki Żak, założycielki marki obuwniczej DeeZee. – Pobladłam. Skąd miałam wziąć pieniądze na 12 par butów?! Powiedziałam wprost, że mnie na to nie stać. A oni: "Dobrze, to wyślemy ci te buty, a pieniądze oddasz nam, jak będziesz miała" – wspomina Żak. Buty rozeszły się na pniu. Dziś marka sprzedaje kilka milionów par butów rocznie.
27.10.2022 | aktual.: 27.10.2022 18:44
Ewa Podsiadły-Natorska: DeeZee – ile to już lat?
Dominika Żak: 18. DeeZee zarejestrowałam w 2005 roku. Ale wcześniej był jeszcze rok, gdy działałam bez rejestracji znaku firmowego, na Allegro.
W pani rodzinie nie było tradycji biznesowych.
Nie miałam w rodzinie nikogo, kto zajmowałby się biznesem. Do tej pory jestem "rodzynkiem". Mam rodzinę nauczycielsko-akademicką. Gdy w drugiej klasie pojechałam na kolonię do Niemiec, zakochałam się w języku niemieckim i podobno już wtedy oznajmiłam, że będę uczyć tego języka. Moja mama była dyrektorką szkoły. Miała uczniów zaocznych i wieczorowych, pracowała również w weekendy i wieczorami, więc żeby móc spędzić z córkami więcej czasu, zabierała nas do szkoły. Pamiętam moje zabawy z dziennikiem. Wszyscy mnie uwielbiali, bo byłam córką nauczycielki (śmiech). Nauczanie miałam w genach, to było moje marzenie, więc nigdy nawet nie myślałam, że będę w biznesie.
Początki pewnie nie były łatwe.
Nie. Wszystko robiłam "na czuja". W roku 2002 skończyłam studia, zostałam nauczycielką i wykładowcą na Uniwersytecie Warszawskim, robiłam doktorat. Spełniałam ambicje swoje i rodziny, aż pewnego dnia z moim ówczesnym chłopakiem Pawłem, który do dziś pomaga mi zarządzać firmą, wybraliśmy się na targi Eroticon. Było tam stoisko z pięknymi butami. Zakochałam się w ozdobnych szpilkach. Mam małą stopę, 35, więc zawsze miałam problem z dobraniem obuwia, a tutaj wszystkie buty były w moim rozmiarze. Firma była z Anglii. Usłyszałam, że interesuje ich tylko hurt. Ale zaczęliśmy dłużej rozmawiać, pokazaliśmy im z Pawłem Warszawę wieczorem i nocą.
To byli młodzi ludzie, zakolegowaliśmy się. W końcu powiedzieli: "Dobra, jak tylko wrócimy do Birmingham, wyślemy ci 12 par butów". Pobladłam. Skąd miałam wziąć pieniądze na 12 par butów?! Powiedziałam wprost, że mnie na to nie stać. A oni: "Dobrze, to wyślemy ci te buty, a pieniądze oddasz nam, jak będziesz miała". I tak się stało. Ale nadal miałam wątpliwości – jak ja na te buty zarobię?
Co pani zrobiła?
Kolega podpowiedział mi, że jest taki portal Allegro. Oczywiście dziś może się to wydawać bardzo proste, ale trzeba mieć na uwadze, że to był rok 2004/2005. Nie było rozwiniętego e-commerce’u. Nie mogłam sobie wygooglować, jak zrobić dobre zdjęcie produktowe. Wszystko robiłam metodą prób i błędów. Zdjęcia pstrykałam starym aparatem, na początku były potwornie brzydkie, prześwietlone. Trzeba też mieć na uwadze, że byłam nauczycielką, nie zarabiałam wiele; miałam internet wykupiony od godz. 23 do 1 w nocy. W końcu o tej 23 wystawiłam 9 par butów – sobie zostawiłam 3. Na drugi dzień brak internetu do nocy, więc czekałam. W niedzielę odpaliłam internet o 23…
I?
Patrzę, mówię: "Nie ma tych butów, co się stało?". Okazało się, że wszystkie się sprzedały! Od tamtej pory powtarzam, że trzeba złapać okazję, wyłapać ją. Ja po tych 18 latach nadal pamiętam to uczucie: "Wow! Zarobiłam więcej niż w szkole". To był dla mnie szok, że jest to w ogóle możliwe. Napisałam więc do Anglików: "Oddaję pieniądze, czy mogę dostać więcej butów?". I wysłali mi 36 par. W hurcie butami to odbywa się tak, że wysyła się je pakietami po 12.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
36 par się sprzedało?
Tak. Powiem szczerze, że już wtedy wiedziałam, że w moim życiu dzieje się coś ważnego. Nie miałam wsparcia dookoła, kogoś, kto by mnie poprowadził. Po prostu czułam, że to jest moja nowa droga. Zrobiłam to, co powinnam – wykorzystałam swoje możliwości. Jeszcze chwilę byłam w szkole, ale nie dawałam już rady żyć w takim tempie. Stać mnie było na lepszy internet (śmiech), jednak to były dwa etaty. W pewnym momencie to mnie przerosło; byłam wychowawczynią klasy maturalnej i miałam poczucie, że zawodzę. A przy tym byłam potwornie zmęczona. Wiedziałam, że dłużej tak nie dam rady, bo mam już nowe dziecko i muszę się opiekować DeeZee. Przyszedł więc dzień, kiedy najpierw zrezygnowałam z doktoratu na uczelni, a potem ze szkoły.
Podobno pożyczyła pani 3 tys. zł, żeby móc uruchomić sklep internetowy DeeZee.
Faktycznie tak było. Teraz to wydaje się drobną sumą, ale 3 tys. zł. 18 lat temu i 3 tys. zł obecnie to dwie różne kwoty. Ale fakt, że nie miałam dużego kapitału. Od mamy pożyczyłam 3 tys. zł. Oddałam, a potem co sprzedałam, to inwestowałam w rozwój firmy.
Kiedy poczuła pani "efekt wow"? Moment, gdy uświadomiła sobie pani, jak bardzo DeeZee zaczyna się rozrastać.
Przez 18 lat tego "efektu wow" miałam wiele. Sięgając pamięcią wstecz, muszę powiedzieć, że to się wszystko działo bardzo powoli. Pamiętam, jak zatrudniałam pierwszą osobę do pomocy – moją ciocię, która nie pracowała nigdy, a wujek nie chciał, żeby pracowała. Powiedziałam mu: "Ciocia musi mi pomoc, bo nie wiem, do kogo mam się zwrócić. To tylko 8 par butów dziennie". Do dziś wspominamy to przy różnych rodzinnych okazjach. Ciocia szybko stała się menedżerem firmy, wynajęła magazyny, bo butów bardzo szybko przybywało: 8 par, 20, 30…
Potem mieliśmy apogeum zamówień w poniedziałki: 1000 paczek. Obecnie każdego dnia rozłożone jest to mniej więcej po równo, pracujemy również w weekendy. Mamy szefową magazynu, która świetnie to rozplanowuje, wszędzie jest automatyzacja, ale 18 lat temu wszystko robiło się ręcznie. Wypisywałam kwitki na poczcie i nadawałam paczki. Jak zaczynałam, byłam człowiekiem-orkiestrą. Wszystko sama. Rok po roku uczyłam się nowych umiejętności.
W 2018 roku media informowały, że grupa CCC za 13 mln zł kupiła 51 proc. udziałów DeeZee. Te liczby robią wrażenie.
Na początku było 8 par butów, a w momencie, kiedy zaczęliśmy szukać inwestora, to sprzedawaliśmy ok. 2,5 tys. par tygodniowo, czyli 10 tys. miesięcznie. Natomiast gdy CCC kupiło część udziałów, wszystkie nasze wyniki mocno poszybowały w górę. W tej chwili to są miliony par butów sprzedawanych nie tylko on-line, ale w całej naszej grupie w ciągu roku. Od wejścia CCC rośniemy co roku o ponad 100 proc. – mówię o samym sklepie DeeZee.pl, natomiast w innych sklepach, w których jesteśmy obecni, to są wzrosty o kilkaset procent.
Jak wygląda u was produkcja obuwia?
Do 2018 roku działaliśmy na takiej zasadzie, że jeździłam po Europie i z różnych kolekcji wybierałam to, co moim zdaniem mogło sprzedać się na polskim rynku. Natomiast jednym z powodów, dla których szukałam inwestora, było to, że chciałam sprofesjonalizować markę; chciałam, żeby buty miały metki DeeZee, swoje pudełka itd. Szukając inwestora, miałam w planie, że moja kolekcja to będzie jakieś 50 par butów na sezon. Tak rozmawialiśmy zresztą z CCC i oni też to tak widzieli. Aż podpisaliśmy dokumenty, sprzedałam udziały, spakowałam się i poleciałam na 2 tygodnie do Chin. Znałam tamtejszy rynek, bywałam tam nieraz.
Przywiozłam do Polski setki sampli; to są pojedyncze buty, robione specjalnie dla mnie na wzór, miałam nimi wypchane całe walizy (śmiech). Pojechałam z nimi do Polkowic, do siedziby CCC, żeby pokazać, jak widzę swoją kolekcję. Zrobiłam wystawkę i zaprosiłam zarząd. To było niesamowite uczucie, gdy pan Dariusz Miłek, założyciel marki i jej ówczesny prezes (a obecnie Przewodniczący Rady Nadzorczej), popatrzył na te buty i powiedział: "Nie, to nie będzie 50 par. Zamawiaj wszystko". Dla mnie to wyraz najwyższego zaufania, za które do dziś jestem wdzięczna. W tej chwili kolekcja on-line w sklepie DeeZee liczy ponad 1000 modeli na sezon, czyli ponad 2000 modeli marki własnej rocznie.
Teraz duży nacisk kładzie pani na mentoring i przekazywanie wiedzy.
To nie jest tak, że o butach wiem wszystko, ale wiem bardzo dużo. Przeszłam każdy dział w naszej firmie. I może trochę zaczęłam szukać nowych wyzwań. Potrzebuję ich, lubię nowe projekty, taką mam naturę. A im większe wyzwanie, tym sukces smakuje lepiej. Miałam też poczucie, że po tych 18 latach bardzo tęsknię za nauczaniem. Ciężko opisać tęsknotę za czymś, co się kiedyś robiło z przyjemnością – a ja kochałam uczyć i myślę, że byłam dobrą nauczycielką, miałam wielu olimpijczyków. To wszystko się na siebie nałożyło. Zauważyłam, że ludzie potrzebują wsparcia, szczególnie w biznesie. A kobietom w biznesie, umówmy się, jest ciężko. Pomyślałam, że mogę im pomóc. Kiedyś ktoś mi powiedział, że bardzo trudno jest zbudować markę. Wtedy zaczęłam intensywnie działać. I teraz edukuję poprzez swoje media społecznościowe.
Na Instagramie ma pani ponad 80 tys. obserwujących.
A jak zaczynałam z mentoringiem, miałam ok. 3 tys. Teraz bardzo dużo osób pisze mi, że dzięki temu, co publikuję, im się udało. "Poszłam po podwyżkę i ją dostałam", "Założyłam własną firmę", "Zrobiłam strategię". To mnie bardzo cieszy, wstąpiło we mnie nowe życie. W Polsce brakuje osób, które miałyby tak duże biznesowe doświadczenie i które chcą się nim dzielić – bo moja droga nie była usłana różami, była pełna porażek, które doprowadziły mnie do miejsca, w którym jestem teraz. Chciałam pokazać głównie kobietom, że wszystko jest możliwe. Byłam nauczycielką ze średnio zamożnego domu, a w tamtym roku mieliśmy prawie 110 mln zł przychodu – przy zachowaniu rentowności. W tym roku wiemy, że ten wynik pobijemy. Skoro mi się udało, to dlaczego ma się nie udać innym? Czuję, że powinnam teraz oddać to, co dostałam.