Od spotkań na temat spotkań po śmierdzące jedzenie. Oto, co nas wykańcza w pracy biurowej
– Już mam wyjść z pracy, ale właśnie wtedy zjawia się ktoś ze sprawą, która nie może czekać. Żaden problem, bo przecież nie mam życia prywatnego – mówi Katarzyna, trzydziestosześciolatka pracująca w jednej z firm na warszawskim Żoliborzu. Praca w biurze boli nas z wielu powodów i czasami najmniejszym problemem jest kucie w krzyżu z powodu dzikiej jogi przed monitorem komputera. Jak się okazuje, nic nas tak nie wykurza, jak nieposłuszny sprzęt komputerowy i oczywiście współpracownicy.
04.09.2017 | aktual.: 04.09.2017 12:46
Jeśli 20 proc. Brytyjczyków zaczyna narzekać na pracę już w chwili przekroczenia progu biura i na gorzkie komentowanie swojego losu poświęca aż 20 minut dziennie – jak wykazało najnowsze badanie zrealizowane u naszych wyspiarskich sąsiadów przez "Mirror" – to co możemy powiedzieć o Polakach, nie bez powodu postrzeganych jako jeden z najbardziej narzekających narodów świata?
– To taki codzienny rytuał – mówi moja rozmówczyni, sama na stanowisku kierowniczym niższego stopnia. – Narzekasz, bo najpierw krew zepsuł ci ktoś w drodze do pracy, potem, bo zamiast lata deszcz i zimno, więc możesz sobie o tym porozmawiać z koleżankami. A potem dochodzą kolejne rzeczy, jak spotkanie, które całkiem wyleciało ci z głowy albo niekompetentni współpracownicy, albo psujący się program, albo że przez czyjś błąd znowu musisz zostać po siedemnastej – wylicza kobieta.
To oczywiście nie wszystko. Nastawiony na wielozadaniowość, kreatywny pracownik w ciągu dnia zawsze znajdzie czas, by ponarzekać na: niewygodne fotele, których "nie da się" obniżyć, albo fotele bezpańskie, walające się w przejściu. A także: maile grupowe, do których jest dołączany, choć zupełnie go nie dotyczą oraz mafię lodówkową (co do której ma podejrzenie, że przewodzi jej wygłodniały dział IT), kładącą łapę za zupach i pulpetach pozostałych użytkowników lodówki – sprawiedliwie, po kolei. Na temat ginącego z kuchni mleka, często skrzętnie podpisywanego przez pracowników, można pisać eseje.
– W pracy giną różne rzeczy. Nie mówię już o zawieruszonych ładowarkach, ale na przykład zdarzało się, że nagle znikały całe opakowania papieru toaletowego z łazienki – dodaje Dagmara, sekretarka w małej firmie na warszawskich Włochach. O innych łazienkowych niespodziankach nie chce mówić. I tak wszyscy wiedzą, jak jest.
Bo czasem trzeba się uzewnętrznić
Ankieta zrealizowana w Wielkiej Brytanii wykazała, że 52 proc. pracowników biurowych przyznaje, że cały ich dzień może zepsuć jedno nieprzyjemne zdarzenie. Aż dwie trzecie z nich o codziennych bolączkach opowiada innym pracownikom. Nieprzyjemnych zdarzeń jest natomiast każdego dnia bez liku. Na samym szczycie niechlubnej listy skomponowanej przez brytyjskich pracowników biur są telefony w ostatniej minucie dnia pracy, wolno działające komputery i inne problemy wymagające kontaktu z działem IT. Zepsuć dzień potrafi też za wysoka albo za niska temperatura, ale też to, że ktoś korzysta z twojego biurka, kiedy masz wolne i "zapomina" je potem posprzątać.
Niektóre z najczęstszych powodów do narzekania wśród pracowników biur:
- Połączenie telefoniczne, w chwili, kiedy już wychodzisz z pracy
- Zbyt wolno działające komputery
- Problemy wymagający interwencji działu IT
- Zbyt niska / zbyt wysoka temperatura powietrza
- Współpracownicy, z którymi trudno pracować
- Kiedy ktoś korzysta z twojego biurka podczas twojej nieobecności, a potem zostawia na nim bałagan.
- Pracowanie w biurze, kiedy jest wspaniała pogoda
- Spotkania na temat innych spotkań
- Gdy ludzie nie odpowiadają na twoje maile
- Kiedy dołącza się ciebie do korespondencji, która cię nie dotyczy
- Lizusi
- Pracownicy, którzy głośno narzekają na to, jak bardzo są zajęci
- Oraz tacy, którzy nie mówią "dziękuję", kiedy im pomogłeś
- Intensywnie pachnące posiłki, spożywane przy biurku
- Wracanie z wakacji i przedzieranie się przez setki nieodczytanych maili
- Nierealistyczne deadline'y
- Pracodawca, który jest superzaangażowany i zmusza pracowników do kompromitujących gier i ćwiczeń, mających na celu "zacieśnianie więzi" między pracownikami
- Albo taki, który chce kontrolować absolutnie wszystko, co dzieje się w biurze
- Gdy ktoś zabiera twój ulubiony kubek
- Współpracownicy, którzy niezbyt często biorą prysznic
Co ciekawe, podobne badania prowadzone od lat w Polsce wykazują, że w kontekście pracy my jednak najbardziej narzekamy nie na jej warunki, ale na zbyt niskie wynagrodzenie. Aż 70 proc. Polaków w ubiegłorocznym badaniu TNS Polska dla Pracuj.pl przyznało, że zarabia za mało. Na stres i zbyt wymagającego pracodawcę narzekało z kolei 59 proc. z nas.
Korporacja, urząd, mała firma – różne typy problemów
Ile typów firm, tyle problemów. O jeden z tych najbardziej znienawidzony w naszym kraju pytam Sylwię Kubryńską, autorkę bestsellerowej książki "Biurwa", w której opisuje blaski i cienie życia pracy w polskich urzędach. Jej bohaterki są ukwiecone jaskrawymi garsonkami, tłamszone przez armię przełożonych, nieszczęśliwe i bardzo wkurzone. Początkowo same narzekają na bezsilność biurokracji, ale powoli się poddają, zaczynając wierzyć, że inaczej przecież być nie może.
– Jest taki typ postawy określanej jako "nie da się”. Taki pracownik na polecenie: zadzwoń do firmy X i załatw sprawę, odpowiada po całym dniu grania w pasjansa: dzwoniłem, zajęte było. Rzecz jasna, każdy normalny pracodawca unika tego typu pracownika jak ognia, jest jednak cudowne miejsce na Ziemi dla takich postaw. To urzędy – tłumaczy pisarka.
A w urzędzie, jak mówi, im bardziej się nie da, tym lepiej. – Po całym dniu odpierania próśb petentów krótkim "nie da się”, można zebrać całą zagrodę w Farmville oraz przegadać najbardziej palące sprawy z kumpelą na komunikatorze. W ostateczności, zawsze ktoś na piętrze ma jakieś imieniny, rocznicę, komunię, czy wrócił z urlopu z serniczkiem. Jest co robić – dodaje. Bo choć każdy urząd w Polsce ma swoje motto, to wspólnym mottem dla wszystkich urzędów jest właśnie "nie da się".
Gorzej niż w urzędach jest tylko w korporacji? Niekoniecznie i pewnie ostatecznie wszystko zależy od człowieka, a nie od miejsca pracy. – Ja mam akurat bardzo dobrą atmosferę w pracy – opowiada mi Paulina, która pracę w małej firmie zamieniła na wielką korporację i nie żałuje. – Nie muszę rozmawiać przez cały dzień z klientami. Kiedy chcę, mogę wyjść wcześniej albo pospać dłużej. Kawa i płatki z mlekiem zawsze są pod ręką, ułatwiając mi życie. Kiedy muszę poczekać na kuriera, biorę "homeoffice" i pracuję cały dzień w piżamie. A spod metra zabiera mnie codziennie służbowy busik i odwozi pod same drzwi biura, więc zimą nie stoję na przystanku, a latem nie tłoczę się w tramwaju na Mordorze – wylicza dwudziestoośmiolatka.
Nie narzeka na zbyt mało urlopów (nie musi go dostosowywać do reszty zespołu), korzysta ze wszystkich benefitów wiążących się z pracą w korporacji. Takich, jak na przykład przelewy na specjalną kartę, którą płaci za posiłki w należącej do firmy restauracji.
– Nikt nie przychodzi do biurka z rybą, bo nie ma takiej potrzeby. Nie słyszałam też, by komuś coś ginęło w lodówce. A nad projektami pracujemy w małych grupach, więc sami ustalamy sobie spotkania wedle potrzeb – dodaje. Paulina zupełnie nie ma na co narzekać... i być może dlatego rozmowa niespecjalnie nam się klei.