Od stycznia będzie "festiwal rozwodów". Jedna sprawa może trwać nawet 7 lat
Sprawy rozwodowe, które trwają latami, komplikują życie. Partnerzy wchodzą w nowe związki, zaciągają kredyty, czasem poważnie chorują, a rozwodu nie mogą uzyskać. - Najdłuższy rozwód, jaki prowadziłam, trwał 7 lat, akta sprawy miały 11 tomów. Konflikt był o wszystko: winę, miejsce zamieszkania dzieci, kontakty z dziećmi, władzę rodzicielską, alimenty – mówi w rozmowie z WP Kobieta Joanna Hetman-Krajewska, radca prawny.
Anna Podlaska, WP Kobieta: Jest pandemia, praca sądów została z automatu sparaliżowana, sprawy pospadały z wokand, ale udało się też wprowadzić pewne udogodnienie, np. rozprawy bez udziału stron. Jak się to ma do rozwodów?
Joanna Hetman-Krajewska, radca prawny z praktyką zawodową od 2003 roku, autorka książki "Rozwód czy separacja? Poradnik praktyczny": Liczba rozwodów cały czas narasta. W grudniu jest zawsze ciszej, bo ludzie myślą o świętach, choince, prezentach, ale od stycznia będzie istny festiwal. Tego się należy spodziewać.
Jeżeli chodzi o czas oczekiwania na rozwód, to to zależy od tego, w jakim mieście jest prowadzona sprawa oraz od stopnia jej skomplikowania. Jeżeli jest jawny spór, to na sprawę można czekać od 4 do 8 miesięcy, jeżeli jest między małżonkami porozumienie, to dużo krócej. Ostatnio prowadziłam sprawę, gdzie pozew został złożony w październiku, a rozprawa odbyła się w listopadzie. Małżeństwo zostało rozwiązane na jednym posiedzeniu i to w Warszawie.
Co musi się stać, aby w tak ekspresowym tempie rozstrzygnąć sprawę?
Takie cuda się zdarzają, gdy sąd widzi, że małżonkowie są dograni, jeżeli chodzi o warunki rozwodu. Składają porozumienie rodzicielskie podpisane przez obydwie strony. Gdy sądy widzą, że to nie będzie proces stulecia, gdzie powołanych będzie 10 czy 15 świadków, są w stanie taką sprawę szybciej rozpatrzeć.
Najdłuższy rozwód, jaki prowadziłam, trwał 7 lat, akta sprawy miały 11 tomów. Konflikt był o wszystko: winę, miejsce zamieszkania dzieci, kontakty z dziećmi, władzę rodzicielską, alimenty. Właśnie o te kwestie ludzie spierają się w rozwodach najczęściej. Na drugim miejscu źródłem konfliktu są kwestie majątkowe.
Rozwody trwają latami, a ludziom zależy na zamykaniu pewnych spraw w swoim życiu i pójściu do przodu.
Ludzie, którzy zdecydowali się na rozwód, zazwyczaj chcą to zrobić szybko. Są przypadki, że strona jest urażona i chce drugiej stronie "dokopać". Wtedy może przeciągać postępowanie tylko po to, aby uprzykrzyć życie współmałżonkowi, zablokować go. Na przykład zgłasza bardzo wielu świadków, nie stawia się na sprawy, składa coraz to nowe wnioski o zabezpieczenie – wszystko po to, żeby przedłużyć postępowanie. Zdrowi emocjonalnie ludzie chcą takie rozdziały życia zamykać i nie katować się rozwodem, wówczas idą na kompromisy.
Czy nie powinno być zatem tak, że sąd zaczyna od trudniejszych spraw, aby nie trzymać ludzi w szachu? Tutaj zapytam od razu o pomysł posła Lewicy Marka Dydycha. Przygotował projekt zmian w Kodeksie rodzinnym i opiekuńczym, który przewiduje, że rozwodu za zgodą obu stron mógłby udzielać Urząd Stanu Cywilnego.
Ten pomysł należy do gatunku tych, które mają uzdrowić polski wymiar sprawiedliwości. Chodzi o to, aby drobniejsze sprawy "wyrzucać" z sądów. Tak kilka lat temu zrobiono z aktem poświadczenia dziedziczenia, co aktualnie robią notariusze. Kiedyś tylko sądy zajmowały się sprawami o stwierdzenie nabycia spadku, teraz jest to również w kompetencjach notariusza – o ile sprawa jest niesporna. Przy rozwodach to byłby podobny mechanizm. Niech to robią kierownicy USC w trybie administracyjnym. Oczywiście pod warunkiem ugodowości.
Czy rozwiązywanie spraw w USC mocno odciążyłoby sądy?
Myślę, że tak. Sądy miałyby czas na sprawy wymagające interwencji, gdzie jest konflikt, gdzie sąd musi rozpoznawać wnioski o zabezpieczenie, wydawać rozstrzygnięcia tymczasowe, które są potrzebne tu i teraz. To są ważne sprawy, to jest wątek, który też przedłuża sprawy rozwodowe.
Kosmiczne terminy są również w przypadku opinii psychologiczno-pedagogicznej w sprawach, które dotyczą np. władzy rodzicielskiej.
W takich miastach, jak Warszawa czy Kraków czeka się około roku na opinię zespołu sądowych specjalistów. To jest organ pomocniczy dla sądu. Można przyspieszyć otrzymanie takiej opinii poprzez powołanie biegłych z listy biegłych sądowych w danym sądzie. Na taką opinię czeka się krócej, ale jest drożej.
Jakie to są kwoty?
Za opinię z OZSS płaci się około 1000 złotych. Za opinię biegłych z listy trzeba zapłacić z reguły 2500-3000 zł, czasami nawet około 5 tysięcy. Wszystko zależy od złożoności sprawy, poświęconego czasu. Stawka godzinowa nie jest duża, bo to około 35 złotych, ale jeżeli biegły musi jeździć do dwóch domów na spotkania, liczba godzin może być dość spora.
Małżeństwo trwa formalnie, sprawa się ciągnie w sądzie, a druga strona bierze pożyczkę. Czy współmałżonek za nią odpowiada, jeżeli jest wspólnota majątkowa?
Jeżeli jedna strona zaciąga zobowiązanie, to ono jest „wspólne” w sensie odpowiedzialności tylko wówczas, gdy zostało zaciągnięte na zaspokojenie zwykłych potrzeb rodziny. Natomiast co do zasady każdy odpowiada za swoje zobowiązania, chyba że kredyt zaciągnięto wspólnie.
Jak na razie wszystkie sprawy rozwodowe rozwiązuje sąd. Małżeństwa po kilka lat się sądzą, tkwią w układzie, który może z czasem coraz bardziej uwierać. Bo choć sprawa rozwodowa jest w toku, małżeństwo pozostaje małżeństwem. A ludzie chcą normalnie żyć, założyć nową rodzinę. Czy w takim przypadku można współmałżonka posądzić np. o zdradę, aby się odgryźć za to, że układa sobie życie?
Wokół tego, że formalnie jesteśmy w małżeństwie, a faktycznie nie, jest dużo problemów. Jeśli chodzi o kwestie obyczajowe, ja zawsze zalecam daleko idącą ostrożność w takim jawnym funkcjonowaniu w nowym związku, przed rozwodem. Chyba że nie ma wyjścia, bo np. kobieta zachodzi w ciążę z nowym partnerem.
To rodzi problem prawny?
Tak się często zdarza, że kobieta rodzi dziecko nowego partnera w trakcie sprawy rozwodowej. Działa wówczas zasada domniemania ojcostwa męża matki. Jak kobieta urodzi dziecko innego mężczyzny, ale nie jest jeszcze rozwiedziona, to i tak do aktu urodzenia z automatu wpisywany jest jej mąż. Chcąc tę sytuację naprostować, trzeba założyć oddzielną sprawę sądową o zaprzeczenie ojcostwa. Składa się wówczas pozew do sądu rejonowego, rodzinnego. Niestety sprawa rozwodowa zostaje w takim przypadku zawieszona na czas trwania sprawy o zaprzeczenie ojcostwa.
Czyli kolejna sprawa dla i tak przeładowanych sądów. Druga strona medalu to chęć ułożenia sobie nowego życia. Ludzie chcą być szczęśliwi.
Jeżeli w sprawie pojawił się zarzut zdrady, to zawsze istnieje zagrożenie, że sąd uzna, że nowy związek nie zaczął się po rozkładzie pożycia małżeńskiego, tylko wcześniej, a więc miał na ten rozkład bezpośredni wpływ. Oczywiście życie sobie można na nowo układać, ale jeżeli w procesie druga strona chce nam udowodnić, że zdrada była przyczyną rozwodu, to nasz nowy związek może być ku temu świetną pożywką.