Blisko ludziOjczyzna numer dwa

Ojczyzna numer dwa

Polska to jej druga ojczyzna, bez dwóch zdań. - Jak wyjeżdżam zagranicę, to ciągle tęsknię za Polską - mówi Senait,która pochodzi z Erytrei. I dodaje, że na Zachodzie nieraz słyszy: "jak ty możesz tam mieszkać, przecież to rasiści!". Senait tłumaczy więc, że to nieprawda, więcej - zaprasza niedowiarków w odwiedziny, niech przyjadą, zobaczą, przekonają się. I wtedy znów jest szok, pytania, ale już inne: "przecież tu jest cudownie, dlaczego Polacy wyjeżdżają zagranicę?!". I Senait spokojnie odpowiada, że Polacy jadą za chlebem.

Ojczyzna numer dwa
Źródło zdjęć: © archiwum prywatne
Aneta Wawrzyńczak

23.12.2015 | aktual.: 27.12.2015 08:25

Lubna przeżyła wojnę, a nawet dwie: w czasie pierwszej była maleńkim dzieckiem, w czasie drugiej była już nastolatką, lada moment miała zdawać maturę i startować na wymarzoną medycynę. W międzyczasie żyła pod dyktaturą, kolejne embarga nakładane na jej ojczyznę skutkowały właściwie tylko tym, że ludzie żyli biednie, bardzo biednie, na przykład z miesięcznej pensji nauczycielskiej można było kupić kilo mięsa. I nic więcej.

Senait też swoje doświadczyła i swoje widziała: wojna o niepodległość, okupacja przez potężnego sąsiada, kolejna wojna, wreszcie - życie w dyktaturze, zagraniczne embargo, głód, modlitwy o wodę, brak pracy i nadziei, łamanie praw człowieka, zamykanie ludzi bez procesów w więzieniach.
A mimo to każda z nich stwierdza: miałam niesamowite szczęście.
- Moja mama jest Polką, dlatego mogliśmy wyjechać z Iraku w miarę bezpiecznie, mieliśmy do kogo przyjechać, nie musieliśmy się tułać. Inaczej byłabym skazana na życie w Iraku, o ile bym przeżyła. Albo dziś byłabym wśród uchodźców żebrzących o przyjęcie do Europy - mówi Lubna. Senait zaś: - Chyba Bóg nade mną czuwał.

Cyt, iskierka zgasła

Lubna, muzułmanka, ma delikatną urodę, nieskażoną ani gramem makijażu. Trudno uwierzyć, że ma 30-stkę na karku, dwuletniego synka, skończone studia medyczne, etat w szpitalu i specjalizację z chirurgii w trakcie. Niektórym trudno też uwierzyć, że jest Polką (precyzyjnie: pół-Polką) - bo ma obce imię i nosi hidżab. A dla niektórych jest po prostu swoja, jej znajomi mówią nieraz: "Irakijka? Jaka Irakijka? Ty jesteś Polka!".

Polskę znała od maleńkości, całą rodziną - z mamą Polką, tatą Irakijczykiem i trójką rodzeństwa - przyjeżdżali tu co rok, dwa na wakacje, to był jej drugi dom. - Ale to było co innego, odwiedzaliśmy moich dziadków i ciocie na Dolnym Śląsku, byliśmy gośćmi, nie musieliśmy się o nic martwić, nawet o zakupy. Później się wszystko zmieniło - opowiada.
Później to znaczy w 2006 roku, gdy Polska musiała stać się jej pierwszym domem. - W Iraku się urodziłam, wychowałam, więc czuję się bardziej Irakijką niż Polką. Kocham ten kraj, jeśli ktoś coś złego mówi o Polsce, to czuję, że muszę, że chcę jej bronić - mówi Lubna. Choć trochę się teraz o tę swoją drugą ojczyznę martwi. - Czasami nie poznaję Polski. Dziewięć lat temu to był inny kraj, nikt mi nigdy nie dał odczuć, że jestem niechciana, obca, chociaż też dopiero co były zamachy terrorystyczne, Madryt w 2004, Londyn w 2005 roku - wyjaśnia.

I podaje przykład: w Bagdadzie miała zaliczony już drugi rok studiów, gdy poszła na akademię medyczną w Warszawie z mamą (bo jeszcze wtedy Lubna nie mówiła tak dobrze po polsku), to rektor uwierzył jej na słowo, dał kwit, żeby mogła już zacząć studia, miała "tylko" w ciągu miesiąca dostarczyć wszystkie papiery. "Tylko" w cudzysłowie, bo w Iraku szalała wojna domowa, bomby, samochody-pułapki wybuchały w Bagdadzie niemal codziennie.

Misję przywiezienia dokumentów Lubny wziął na siebie jej ojciec. - Dla niego zawsze edukacja była na pierwszym miejscu, chciał, żebyśmy skończyli studia, mieli pewny zawód. Wrócił do Bagdadu w najgorszym czasie, ryzykował życiem, kilka razy znalazł się w samym środku strzelaniny. Bardzo mu pomagali moi koledzy ze studiów, załatwiali co się dało w dziekanacie, żeby ojciec nie musiał jeździć w tę i we w tę. Dzięki nim od razu przyjęli mnie na trzeci rok.

A studia Lubna skończyła z kolei dzięki atmosferze na akademii w Warszawie. - Profesorowie wiedzieli, że jeżeli nie umiem odpowiedzieć na jakieś pytanie, to z powodu bariery językowej, a nie braku wiedzy, więc starali się dać mi drugą szansę. Trochę się przy mnie namęczyli (śmiech). Ale widać było, że każdy stara się pomóc na tyle, na ile może. I koledzy mi pomagali, dawali notatki, zapraszali do siebie, żeby się uczyć razem. To mi dawało nadzieję, że będzie dobrze.

Nadzieję Lubna miała też na powrót do Iraku, w końcu ich dom w Bagdadzie był w jednym kawałku, w czasie wojny szczęśliwie ominęły go bombardowania, co najwyżej będą okna powybijane. "Przeczeka się kilka miesięcy, wszystko się uspokoi, będzie jak dawniej", myślała. To marzenie rozmywało się coraz bardziej z każdą wiadomością płynącą z Iraku: o prześladowaniach, zamachach, strzelaninach, o dziesiątkach zabitych i setkach rannych. - Minął rok, dwa i już wiadomo było, że nie wrócimy. A jak pojawiło się Daesz (Państwo Islamskie), to już ostatnia iskierka nadziei zgasła - mówi Lubna.

Dzieci mnie poprawiają

O Senait, chrześcijance z Erytrei, też nikt by nie powiedział, że niebawem stuknie jej 40-stka. Do Polski przyjechała za mężem, 10 lat temu. Pierwsze wrażenie? Szok. - Szczególnie pogoda! - śmieje się Senait. Akurat zaczynała się zima, łyse drzewa ją przeraziły, w jej ojczyźnie jak drzewo nie ma liści, to znaczy, że już umarło, nie mogła uwierzyć, że na wiosnę znów będzie zielono.

No i ten śnieg, Senait widziała go tylko na filmach, nie mogła pojąć, jak ludzie mogą po nim chodzić, bo jej się wyobrażało, że to po prostu twardy jak kamień lód. - Na początku się wystraszyłam, bo padało bardzo mocno, ale później stałam cały dzień w oknie i nie mogłam przestać na niego patrzeć - opowiada Erytrejka. I dodaje: - Ale lato w Polsce jest najpiękniejsze! Dużo podróżuję, ale zawsze staram się wrócić, żeby spędzić tu lato.

Więcej zaskoczeń nie było, Senait zaczęła się szybko aklimatyzować, czuła, że jest ciepło przyjęta, mimo oczywiście egzotycznej urody. - Ja jestem bardzo kontaktowa, szybko się zaprzyjaźniałam. Tylko z językiem był problem, ale po trzech miesiącach znalazłam lektorkę, bardzo intensywnie zaczęłam się uczyć, byłam już w ciąży i musiałam się zmobilizować, bo chciałam, żeby moje dziecko mówiło po polsku - wyjaśnia Senait. I śmieje się: - Nadal mam czasem problem z gramatyką, ale najważniejsze, że mnie ludzie rozumieją. A teraz dzieci nieraz mnie poprawiają.

Problemy? Rzadko, czasem, ale tylko czasem, Senait szacuje że raz na kilkadziesiąt sytuacji, w urzędzie ktoś na nią spojrzy spode łba, nie wysili się nawet na "dzień dobry". Wtedy po prostu pyta: o co chodzi? co, nie może mi pan/pani odpowiedzieć? - Wtedy ta osoba najczęściej się uśmiecha i już jest miło - wyjaśnia.

Jak owce przed snem

Gdy w marcu 2003 roku zachodnia koalicja zaczęła polowanie na Saddama Husajna i "wyzwalanie" Iraku z jego żelaznego uścisku, Lubna była w drugiej klasie szkoły średniej. Spirala wojny przekręcała życie ludzi o 180 stopni. Jej rodzina mieszkała w Bagdadzie, na tyle blisko centrum, żeby mieć wszystko pod ręką, i na tyle daleko, by dzieci mogły dorastać w spokoju.

Tyle że na mapach wojskowych strategów to też był punkt idealny.
Bo tak: w promieniu kilkuset metrów - sierociniec, niby bezpiecznie, nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie go bombardował. Tyle że przed laty w tym budynku była uczelnia wojskowa, kto wie, czy w podziemiach nie zachowały się jakieś arsenały? Z drugiej strony schron, w czasie pierwszej wojny w Zatoce Perskiej przypadkiem (albo i nie) wpadła tam bomba, schron stał się mogiłą prawie 200 kobiet i dzieci. Dalej - lotnisko, wymarzony cel dla bombowców. I bombowce faktycznie nad lotnisko nadleciały. - To było podejrzane, bo bardzo szybko Amerykanie wykopali i wywieźli całą ziemię w promieniu kilku metrów od miejsca bombardowań, ludzie mówili, że to nie były zwykłe bomby, że ciała tych, którzy zginęli, były dziwnie spalone - wspomina Lubna.

Jej rodzice już na początku wojny zdecydowali: przenosimy się do wuja, na obrzeża Bagdadu. Ciasno, bo w jego domu schroniła się cała rodzina, wujowie, ciotki, kuzynowie, łącznie ponad 30 osób. Ale trochę raźniej. - Staraliśmy się spędzać ten czas normalnie, graliśmy w piłkę, karty, rozmawialiśmy. Nie da się żyć w nieustannym strachu. Jak się człowiek w czasie wojny czymś zajmie, ma z kim pogadać, to ten stres trochę opada - mówi Lubna.

Było też bezpieczniej, tak przynajmniej wszyscy myśleli. - Tylko że okazało się, że właśnie od tej strony Amerykanie szturmowali Bagdad, najcięższe walki toczyły się kilometr od nas. Gasiliśmy światła, wychodziliśmy na noc do ogródka, nasłuchiwaliśmy. Mama nauczyła nas, że jak widzimy rakietę, to mamy liczyć: raz, dwa, trzy, cztery… Tak jak owce przed zaśnięciem. Po tym mieliśmy wiedzieć, ile kilometrów od nas spadła - opowiada Lubna.

Zdjęcia zabitych na ścianie

- Jak były pokazy lotnicze nad Warszawą i usłyszałam ryk samolotu, to wyszłam na dwór, krzyknęłam do sąsiadki, czy się wojna zaczyna. Po tylu latach ten dźwięk wciąż wywołuje u mnie strach - mówi Senait. Gdy opuszczała Erytreę, miała 28 lat, właśnie skończyła się druga wojna z Etiopią, kraj był w ruinie, panował kryzys, jak to po wojnie.

- Bardzo dużo młodych ludzi zginęło, nawet studenci poszli wtedy walczyć. Mój brat na przykład, powiedział, że nie może bezczynnie siedzieć, pojechał na wojnę, już nie wrócił. Ja nie, najpierw chorowałam, a później wyszłam za mąż, a mężatek do armii nie biorą. Przez trzy lata zginęło więcej młodych, niż wcześniej, przez 30-letnią wojnę. To było straszne, w każdym domu na ścianie wiszą zdjęcia zabitych - opowiada Senait.

Wyjaśnia też, że wcześniej, po odzyskaniu niepodległości przez Erytreę w czerwcu 1993 roku, ludzie zaczęli masowo wracać z emigracji. - Przez kilka lat było w miarę dobrze, choć kraj był zniszczony, ale zaczął się odbudowywać. A później przyszła kolejna wojna, kolejne sankcje, to znów wszystko się wywróciło do góry nogami i teraz jest już tylko coraz gorzej.

Teraz jest na przykład tak, że ceny są w Erytrei horrendalne, Senait mówi, że nawet w czasie wojny nie było tak źle, kto mógł, to wyjechał, reszta żyje często tylko z tego, co im krewni przyślą z zagranicy. Kolejny problem: ludzie trafiają do więzienia, bez sądu, bez procesu, po prostu, są aresztowani i wieść o nich przepada. - To jest najgorsze: jak zamkną kogoś z twoich bliskich, to nie wiesz ani dlaczego, ani na jak długo, ani nawet gdzie. To jest moim zdaniem barbarzyństwo - mówi Senait.

Strach wszystkich przed wszystkimi

W maju, jak się wojna niby skończyła, Lubna z rodziną wróciła do domu, nie chcieli już wujkowi siedzieć na głowie, to tak praktycznie. A symbolicznie - na znak, że jak oni wracają, to może wróci i nadzieja.

Ale zamiast nadziei w Bagdadzie wylęgła się rzeczywistość, wyszła ze schronów, widać ją było w zniszczonych domach, słychać w szlochu ludzi, czuć w odorze rozkładających się ciał. - Wciąż słyszeliśmy, czyj dom został zbombardowany, kogo zabili. U nas, jak ktoś straci bliskiego, to tak jak w Polsce ubiera się na czarno. I w szkole widzieliśmy, że nauczycielka chodzi na czarno. Albo w ogóle jej nie ma, bo w jej dom trafiła bomba - opowiada Lubna.

Ta nowa rzeczywistość to był przede wszystkim strach. Lubna mówi, że bali się wszystkiego. Amerykanów, którzy o każdej porze dnia i nocy robili naloty na dom, przeszukania, wtedy trzeba było błyskawicznie dobiec do drzwi, inaczej można było oberwać odłamkiem bomby, którą je wywarzali (tak kuzyn Lubny stracił oko). Irackiego wojska, które kradło na potęgę, a poskarżyć się nie było komu. Rebeliantów i terrorystów, co gwałcili, porywali, mordowali, podkładali bomby.

Rodzice Lubny zadecydowali: wyjeżdżamy do Polski. Nie chcieli kusić losu, dużo już znali przypadków, za dużo, kiedy ktoś miał nadzieję do końca, a końcem okazywała się śmierć bliskiego. - Na przykład rodzina mojej koleżanki, mogli wyjechać do Polski, bo jej ojciec skończył tam studia, ale wciąż się łudzili, czekali. Spakowali się dopiero, jak zginął jej brat.

Ale Lubna dopiero co dostała się na medycynę, uparła się, że chce studiować, za dużo już poświęciła czasu, nauki, nerwów, żeby w ogarniętym wojną kraju zdać maturę i spełnić swoje największe marzenie. W 2004 roku z Iraku wyjechała więc tylko jej mama i siostry, Lubna z ojcem zostali. - Poświęcił się dla mnie. Aż za bardzo, ja bym chyba nakrzyczała na moje dziecko: "nie, koniec, wyjeżdżamy!". A on został, żeby mnie chronić - Lubna nie kryje wzruszenia.

Pierwszy rok jej studiów był jeszcze jako taki, ale na drugim poziom bezpieczeństwa drastycznie spadł. - Na ulicach było pełno trupów, ale nie mogliśmy ich pochować, nawet dotknąć. Do tej pory nie wiem dlaczego, ale było tak, że jak znalazłaś rannego i mu pomogłaś albo chciałaś pochować czyjeś zwłoki, to już następnego dnia cię nie było, przychodzili do ciebie do domu jacyś ludzie i cię po prostu mordowali - opowiada Lubna. Jej ojciec przez te dwa lata odchodził od zmysłów, z nieustającego strachu o nią podupadł na zdrowiu. W końcu zdecydowali, że wyjeżdżają.

Tu nie ma wojny

- Nigdy nie myślałam, że będę musiała wyjechać ze swojego kraju, szczególnie jak odzyskaliśmy niepodległość, myślałam, że wszystko będzie dobrze - wyjaśnia Senait. W Erytrei przez ostatnie 10 lat była dwa razy, ostatnio pięć lat temu. Większość jej rodziny też uciekła, w kraju została właściwie tylko mama. Dwa lata temu Senait ściągnęła ją do Polski, w odwiedziny, na cztery miesiące. Chciała, by zobaczyła wnuki, może nawet została już na zawsze, ale starych drzew się nie przesadza. - Trudno by jej było, ma ponad 60 lat, musiałaby się długo uczyć języka. Poza tym tam mieszkają jej siostry, często się spotykają, są bardzo rodzinni, a tu ja pracuję, mąż też, dzieci chodzą do szkoły, całymi dniami siedziałaby sama - wyjaśnia Senait.

Polska to jej druga ojczyzna, bez dwóch zdań. - Jak wyjeżdżam zagranicę, to ciągle tęsknię za Polską - mówi. I dodaje, że na Zachodzie nieraz słyszy: "jak ty możesz tam mieszkać, przecież to rasiści!". Senait tłumaczy więc, że to nieprawda, więcej - zaprasza niedowiarków w odwiedziny, niech przyjadą, zobaczą, przekonają się. I wtedy znów jest szok, pytania, ale już inne: "przecież tu jest cudownie, dlaczego Polacy wyjeżdżają zagranicę?!". I Senait spokojnie odpowiada, że Polacy jadą za chlebem.

Sama też podkreśla, że do Polski nie przyjechała dla pieniędzy (w Warszawie prowadzi fundację, która pomaga Afryce Wschodniej), tylko dla bezpieczeństwa i spokoju. - Tu mnie na siłę nie wcielają do armii, tu nie ma wojny, moje dzieci mogą żyć normalnie, chodzić do szkoły, nie bać się o przyszłość. Ale to nie znaczy, że śpię spokojnie, że zapomniałam o Erytrei.

To nie to samo

Od 2006 roku Lubna nie widziała Iraku. - To zbyt niebezpieczne. Dla nas dodatkowo, bo przyjeżdżając z Europy, możemy zostać porwani, od razu sobie każdy wyobraża, że mamy dużo pieniędzy. Od granicy z Jordanią do Bagdadu jest tylko pustynia, mogą nas zamordować i nikt nawet o tym nie usłyszy - mówi Lubna.

Swoją pierwszą ojczyznę ma więc już tylko na zdjęciach i filmach z internetu, na nich może próbować szukać znajomych miejsc i widzieć, jak bardzo się zmieniły. Jej namiastkę ma też dzięki rozmowom z tymi, którzy mieli mniej szczęścia i zostali. - Moje koleżanki pozakładały rodziny, żyją w Iraku. To znaczy próbują żyć. Mówią, że mentalność ludzi bardzo się zmieniła. Kiedyś byli szlachetni, bezinteresowni, nie zwracali uwagi na to, jakie ktoś ma pochodzenie, jaką religię wyznaje, a jak któryś z sąsiadów zmarł, to cała okolica chodziła w żałobie, moja babcia zmieniała zawsze zasłony w oknach na czarne. A teraz? Nikt już nie ma szacunku do śmierci - mówi smutno Lubna. I, chyba jeszcze smutniej, dodaje: - Ale tak chyba musi być, jakby się człowiek każdym zabitym przejmował, to by oszalał.

Mimo iż Lubna uważa, że dostała drugą szansę od losu, mimo iż dużo się śmieje, gdy rozmawiamy, co chwilę smutnieje. - Przykro mi, że mój synek nigdy nie widział ojczyzny swojej mamy. Czasem oglądamy zdjęcia Bagdadu sprzed wojny, ale to nie to samo. Nigdy nie będzie.

Aneta Wawrzyńczak/(gabi)/WP Kobieta

Źródło artykułu:WP Kobieta
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (139)