Oksana Yarema od 25 lat mieszka w Polsce, jej rodzina nie może opuścić Ukrainy. "Siostra płakała do telefonu"
- O godz. 5 obudził mnie telefon. Uznałam, że znajomy z Ukrainy wybrał mój numer przez pomyłkę, bo nigdy nie dzwonił o tej porze, więc poszłam spać. Ale półtorej godziny później zadzwoniła moja siostra cioteczna, która mieszka w Warszawie. Odbieram, ona pyta: "Śpisz?". Mówię jej: "Śpię, jest godz. 6.30". A ona: "Włącz telewizję, Rosja zaatakowała Ukrainę!". Myślałam, że żartuje - mówi nam Oksana.
27.02.2022 | aktual.: 27.02.2022 18:51
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Ewa Podsiadły-Natorska: Czwartek, 24 lutego. Jak zapamiętała pani ten dzień?
O godz. 5 obudził mnie telefon. Zobaczyłam, że to Anton, mój znajomy, który jest reżyserem i nagrał film o Donbasie. Nie zdążyłam odebrać. Pomyślałam, że pewnie wybrał mój numer przez pomyłkę albo chce mi podziękować. Dwa dni wcześniej jego żona z dwójką dzieci uciekli z Kijowa do Warszawy i zapytał mnie, czy mogę im pomóc. Mam mieszkanie na Grzybowskiej na wynajem, które akurat stoi puste, więc zaproponowałam, żeby w nim zamieszkali. Półtorej godziny później zadzwoniła moja siostra cioteczna, która mieszka w Warszawie. Odbieram, a ona pyta mnie: "Śpisz?". Mówię jej: "Śpię, jest godz. 6.30". A ona: "Włącz telewizję, Rosja zaatakowała Ukrainę!". Myślałam, że żartuje, bo ona lubi sobie czasem pożartować. Ale włączyłam telewizję.
I…
Przeżyłam szok, to było coś strasznego. Zaczęłam dzwonić na Ukrainę, do rodziny, znajomych. Wszyscy byli w panice i tylko oczy mieli zwrócone w niebo, nie wierząc w to, co się dzieje. Prosiłam tatę, żeby się spakował i do mnie przyjechał, ale kategorycznie odmówił. Powiedział: "Co Bóg da, to będzie, mam 76 lat, przeżyłem już niejedno, nigdy nie opuszczę swojej ziemi, będę jej bronił". Mój brat, który jest szefem elektrowni w Stryju, nie może ani nawet nie chce wyjechać. Bratowa z córką też tam są. W Kijowie mam wujów, ciotki, kuzynki, kuzynów. Moja siostra cioteczna, która została w Kijowie z dziećmi, powiedziała mi, że nie mogą już wyjechać, bo nigdzie nie ma paliwa, nie ma też jedzenia, sklepy zamknięte. Płakała mi do telefonu, że przez całą noc słyszała bomby, nie mogła spać, ale co mogła zrobić? Moja znajoma z dziećmi i wnukami kolejną noc spędza w Kijowie na stacji metra. Gdy z nimi rozmawiam, trudno uwierzyć w to, co się dzieje. To jest jak film.
Jak trafiła pani do Polski?
Studiowałam ekonomię na Politechnice Lwowskiej, ale w domu na wszystko brakowało pieniędzy. Moja mama zmarła, gdy miałam 16 lat. Mój tata pracował, ale pensję wypłacano mu w talonach. Byłam wtedy mężatką, mój syn miał rok i dwa miesiące. Postanowiłam pojechać do Polski do pracy, żeby trochę zarobić i wrócić na studia. Ale pieniędzy wciąż było tak mało, że musiałam przenieść się na studia zaoczne i pracować więcej w Polsce. Miałam wtedy 22 lata. Przez kilka lat uczyłam się, pracowałam, utrzymywałam rodzinę, a w wolnych chwilach wracałam do syna, który został na Ukrainie z rodzicami męża.
Od jakich prac pani zaczynała?
To były proste dorywcze zajęcia. Pracowałam m.in. u polskich biznesmenów, którzy dziwili się, że studiuję ekonomię i nie idę w tym kierunku. Oni cały czas namawiali mnie na rozkręcenie biznesu, zaczęli mi pomagać. Dawali mi proste prace w swoich firmach – m.in. w marketingu czy handlu powiązanym ze Wschodem. I tak krok po kroku przechodziłam wyżej, od prostych prac administracyjnych do bankowości, a z bankowości do finansów. Ostatecznie poszłam w doradztwo. Powstała grupa spółek Fingrow Consulting Group.
Czym się zajmujecie?
Firma ukierunkowana jest na rozwój biznesu. Powołałam też do życia Polsko-Ukraiński Fundusz Spójności, w ramach którego pomagamy Ukraińcom załatwić m.in. legalizację pobytu w Polsce. Oprócz tego prowadzę fundusz Biznes Inwestycje Plus Alternatywna Spółka Inwestycyjna. Naszym ostatnim partnerem jest ukraińska firma Smart Oasis Farm, która oferuje w pełni zautomatyzowane rozwiązanie dla rolnictwa. W tym tygodniu było zaplanowane spotkanie, ale przedstawiciele Smart Oasis Farm nie dolecieli do nas z Kijowa. Współpracujemy też z ukraińskimi naukowcami, którzy zajmują się produkcją żywych komórek macierzystych dla pacjenta. W marcu miał się odbyć wyjazd do kliniki w Kijowie – chcieliśmy ją zaprezentować polskim inwestorom, ale teraz już nie wiadomo, jak będzie.
Nigdy pani nie myślała, żeby wrócić do kraju?
Ależ ja po sześciu latach życia w Polsce wróciłam na Ukrainę, ale nie było tam szans na nic – żadnej pracy, perspektyw, niczego, tylko wizja niestabilności. Muszę przyznać, że choć jestem w Polsce od 25 lat, to nie widzę, żeby pod tym względem w moim ojczystym kraju wiele się zmieniło. Moje życie toczy się tutaj, w Polsce, jednak większość mojej rodziny nadal mieszka na Ukrainie. Tata jest z rodziny typowych Ukraińców, natomiast pradziadek ożenił się z Polką. Ona nawet z powodu tego związku pokłóciła się z rodzicami.
Nie akceptowali jej wybranka?
Nie, bo ona wybrała Ukrainę. Zamieszkała pod Lwowem z moim pradziadkiem. Moja rodzina miała burzliwe losy, w latach 30. moi bliscy ze strony ojca zostali wywiezieni do Kamczatki, mieszkają tam do dziś. Widujemy się rzadko. Dziadek miał masarnię i sklep, mówiło się, że "u Yaremy kupuje się wędliny ". Mój ojciec jest więc bardzo głęboko zakorzeniony w swojej rodzinnej miejscowości w obwodzie lwowskim. Ma 76 lat i powiedział, że on się stąd nigdy nie ruszy, a jak do niego przyjdą, to weźmie broń i stanie do walki.
Pani syn mieszka w Polsce?
Tak, od dawna. Przyjechał tutaj, gdy miał 12 lat. Chodził do szkoły w Górowie Iławeckim, gdzie byli Ukraińcy, Białorusini, Rosjanie. Potem zdał maturę i ukończył studia na Uniwersytecie Warszawskim. Część mojego biznesu należy do niego, syn obsługuje większość Ukraińców. Zadzwonił do mnie niedawno i powiedział, że bierze wszystkie firmowe samochody, bo zorganizował ze znajomymi zbiórkę i chcą zawieźć żywność na granicę, a stamtąd odebrać kobiety z dziećmi. Bardzo mnie ruszyło, jak moja koleżanka, która jest Rosjanką, ale od 10 lat mieszka w Polsce, kupiła mnóstwo produktów za swoje pieniądze i przywiozła to wszystko mojemu synowi, żeby mógł dostarczyć Ukraińcom. Ona pochodzi z głębokiej Rosji; jej rodzina nic nie wie o tym, co się dzieje! Myślą, że wszystko jest dobrze. Widać, że jak ktoś zna prawdę, to nie ma znaczenia, jakiej jest narodowości, tylko każdy jednoczy się w bólu i działaniu.
Polska według pani jest dobrym krajem do robienia biznesu?
Uważam, że tak. Po pierwsze, ma bardzo dobre położenie, bo jest oknem na Zachód, na Europę. Po drugie, Polacy i Ukraińcy mają tę samą mentalność – wschodnią, słowiańską. Nigdy mi się nie zdarzyło, żeby ktokolwiek zniechęcił mnie do życia tutaj, żeby ktoś nie dał mi szansy albo mnie upokorzył. Nigdy tego nie odczułam. Dla nas, Ukraińców Polska to okno na świat. Pokazujemy ukraińskim inwestorom, że Polska może być ich drugim domem. Ukraińcy mogą się od Polaków bardzo dużo nauczyć pod względem standardów w biznesie.
Pani w Polsce czuje się bezpiecznie?
W tej chwili nie, bo Putin jest nieobliczalny i Ukraina może być dla niego tylko kąskiem. Tak naprawdę nie wiadomo, czego się spodziewać. Trzeba być przygotowanym na wszystko.
Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!