Blisko ludziPrzyjęli pod swój dach rodzinę z Ukrainy. "Nie czujemy się bohaterami"

Przyjęli pod swój dach rodzinę z Ukrainy. "Nie czujemy się bohaterami"

Wielu Ukraińców próbuje się wydostać z ojczyzny, która znalazła się pod ostrzałem wojsk rosyjskich. Nie jest to proste. Na szczęście coraz więcej osób w Polsce wyciąga pomocną dłoń do naszych sąsiadów. Tak jak rodzina państwa Wiśniewskich, która zaopiekowała się małżeństwem z półrocznym dzieckiem.

Joanna i Andrzej Wiśniewscy z córką Kasią pomogli uchodźcom z Ukrainy
Joanna i Andrzej Wiśniewscy z córką Kasią pomogli uchodźcom z Ukrainy
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne
Iwona Wcisło

- Od 29 godzin jestem na nogach i mogę nie kontaktować, przepraszam - tymi słowami rozpoczyna naszą rozmowę Joanna Wiśniewska, która wraz z mężem Andrzejem i córką Katarzyną przyjęli pod swój dach uchodźców z Ukrainy. Przywieźli ich swoim samochodem spod granicy w Medyce - o 6 rano w piątek wszyscy dotarli szczęśliwie do domu w Warszawie. Joannie zajęło sporo czasu, zanim przekonała gości, by poszli spać. Ta prosta czynność nie była łatwa dla ludzi, którzy właśnie przeżyli koszmar.

Spontaniczna decyzja

Od godziny 5 rano w dniu ataku Putina na Ukrainę w głowie Joanny kłębiły się pytania: "Jak pomóc tym ludziom? Co możemy zrobić?". A że mają wielu przyjaciół na Ukrainie, którzy pomagali im przy budowie domu, zaczęła od kontaktu z nimi. Jednak żaden z mężczyzn nie wyraził chęci przyjazdu do Polski. Mówili jednym głosem, że do ostatniej kropli krwi chcą bronić swojego kraju.

Wtedy jej córka, Kasia, znalazła na Facebooku grupę "Pomoc dla Ukrainy", a w niej post ukraińskiej rodziny, która potrzebowała pomocy w transporcie z Medyki do Warszawy. Odezwała się do nich. Bardzo się ucieszyli, bo korespondowali wcześniej z kimś, kto miał im pomóc, ale kontakt się urwał.

Tydzień temu przeprowadzili się do Lwowa. Gdy spadły pierwsze bomby, podjęli decyzję o wyjeździe do Polski. Jose było łatwiej, bo ma amerykańskie obywatelstwo i rodzinę w Stanach Zjednoczonych, dokąd chcą się docelowo dostać, ale Tanya musiała zostawić na Ukrainie całą rodzinę, która nie chciała wyjechać - opowiada Joanna.

Klamka zapadła, pomogą im. I tak Tanya, Jose i maleńka Sophia zostały "ich rodziną". Nie namyślając się długo, a w zasadzie to wcale, w piątek o godz. 20 wsiedli w samochód i ruszyli z Warszawy do Medyki. Joanna bała się puścić męża samego, podobnie jak córkę, dlatego pojechali wszyscy, całą trójką. Były obawy, że się nie pomieszczą, bo uchodźcy mieli mieć ze sobą sporo bagażu, ale Joanna była nieprzejednana: "Trudno, będziemy go wieźć na kolanach, gdziekolwiek. Jedziemy wszyscy, bo samych was nie puszczę".

"Tam jest Armagedon"

- Po północy dojechaliśmy do Medyki. Tam jest Armagedon. Po naszej stronie w pięciokilometrowej kolejce stoją tiry, a po ukraińskiej, w ogromnym chaosie stoją samochody osobowe. Przy przejściu dla pieszych jest czarny tłum. Dzieci śpią na stołach, na plecakach, przykryte tylko kurtkami. Wiedzieliśmy rozpacz w oczach tych ludzi – opowiada Joanna łamiącym się głosem.

- Gdyby ktoś mi opowiedział to, co kilka godzin temu widzieliśmy na własne oczy, nie uwierzyłabym. To było coś strasznego. Ale podnosi na duchu, że jest tam również cała masa ludzi, którzy chcą nieść pomoc. Nie byliśmy wyjątkiem - dodaje.

Uchodźcy mieli zapewniony transport ze Lwowa pod granicę. Ale nie pod samo przejście - kawał drogi musieli przejść pieszo. Z wózkiem i całym bagażem. Wiśniewscy czekali na nich pod przejściem dla pieszych.

- Czekając na nich, przeżyliśmy koszmar. Dopóki Tanya miała włączony telefon, to Kasia śledziła ją "na pinezce". Ale potem Ukrainka musiała oszczędzać baterię i wyłączyła telefon. Przeraził nas komunikat: "Abonent czasowo niedostępny". Zaczęłyśmy biegać z córką wśród tych ludzi i krzyczeć: "Tanya, Tanya!". Pytałyśmy, czy ktoś nie widział rodziny z sześciomiesięcznym dzieckiem – relacjonuje Joanna.

Kiedy w końcu zrezygnowane i ze łzami w oczach wracały do samochodu, Kasia dostała wiadomość. "Ich rodzina" już jest na miejscu i czeka w kolejce do odprawy. To mogło potrwać około trzech godzin, bo była ogromna. Dali im szczegółowe instrukcje, żeby kierowali się w stronę Biedronki. Wysłali im nawet zdjęcie logo, żeby było im łatwiej.

- I w końcu po kilku godzinach się spotkaliśmy! Rzuciliśmy się sobie w ramiona ze łzami w oczach – opowiada Joanna.

Kasia nie marnowała czasu. Całą drogę do Warszawy, kiedy nie prowadziła, próbowała na Facebooku "swatać ludzi" - Polaków, którzy chcieli udzielić pomocy, z Ukraińcami, którzy jej potrzebowali. - Mam nadzieję, że te 11 osób, które "sparowała" bezpiecznie wydostały się z Ukrainy - mówi jej mama.

Od lewej: Jose, Joanna, Tanya i Sophia
Od lewej: Jose, Joanna, Tanya i Sophia© Archiwum prywatne

"Nie czujemy się bohaterami"

Prawdopodobnie niedługo do Wiśniewskich przyjedzie jeszcze dwoje uchodźców. Znajomi znajomych, którzy potrzebują pomocy. Nie są tylko pewni, czy uda im się wszystkim pomieścić, bo choć mają dom, to tylko trzy pokoje do dyspozycji - właśnie są w trakcie remontu. W środku i na zewnątrz pracuje ekipa budowlana.

- Kiedy weszli do naszego domu, Joanna zaczęła ich przepraszać za bałagan z powodu remontu. A oni popatrzyli na mnie jak na wariatkę i powiedzieli: "Asiu, my uciekliśmy przed wojną, a tym nam się tłumaczysz, że nie zdążyłaś posprzątać?" - wspomina poranne wydarzenia kobieta.

Mimo że niejedno już w życiu widziała, wciąż nie może się otrząsnąć po tym, co zastali na granicy. Podobnie jak cała jej rodzina.

- Mój mąż jest naukowcem, a płakał jak dziecko. Bez mrugnięcia okiem, po całym dniu zajęć na uczelni wsiadł w samochód i przejechał 425 km. Po to, by pomóc drugiemu człowiekowi. Ale nie czujemy się bohaterami. Ludzie piszą nam w komentarzach, że nimi jesteśmy, i nie powiem, jest to miłe, ale tak powinno wyglądać po prostu człowieczeństwo. Jeśli możesz pomóc, to pomóż. To nie była dla nas trudna decyzja. Zwykły odruch serca - wyjaśnia Joanna.

Polacy chcą pomagać

- Budujący jest ogromny odzew na Facebooku. Ludzie proponują mi wszystko - od ubranek dla Sophie po łóżeczko turystyczne. Nie nadążam z odpisywaniem na wiadomości. Wiem, że Polacy potrafią się jednoczyć. Nie raz to pokazywaliśmy, ale to, co się dzieje w tej chwili, jest niesamowite. Za chwilę odbieram gar zupy pomidorowej, bo dowiedzieliśmy się, że nasz uchodźca ją lubi i ktoś mi zaproponował, że ją ugotuje i przywiezie - mówi ze wzruszeniem Joanna.

Najprostszym sposobem według niej, by pomóc innym, jest dołączenie do grupy "Pomoc dla Ukrainy" i zaoferowanie pomocy z właściwym hasztagiem, np. #transport czy #mieszkanie. Sugeruje, by nie jechać pod granicę w ciemno, lepiej umówić się z konkretnymi osobami wcześniej.

- Ważne, żeby się z nimi umówić jeszcze, kiedy są jeszcze na Ukrainie. Bo przy przejściu granicznym są problemy z zasięgiem, a dodatkowo wiele z tych osób nie ma roamingu. Warto dać wyraźne instrukcje, co mają zrobić po przekroczeniu granicy. Tanya dostała od nas zdjęcie z numerem telefonu - można je w każdej chwili otworzyć, nawet jak nie ma sieci. Powiedziałyśmy jej, żeby jak tylko przekroczy granicę poprosiła jakiegokolwiek Polaka o pożyczenie telefonu i zadzwonienie do nas - tłumaczy.

Co dalej?

Rano Kasia skontaktowała się z ambasadą. Usłyszała, że Jose z Sophie mogą wylecieć w każdej chwili, ale Tanya musi zostać. Powinna najpierw przejść przez wszystkie procedury, ale póki co wydawanie wiz jest wstrzymane. Jedno jest więc pewne: najbliższe tygodnie z pewnością spędzą u Wiśniewskich.

Źródło artykułu:WP Kobieta
uchodźcy z ukrainywojna rosyjsko-ukraińskapolacy

Wybrane dla Ciebie