Opłakiwałam go kilka tygodni. Szkoda, że nigdy nie istniał
W sieci możesz być kim chcesz. Możesz mieć 180 cm wzrostu i być modelką bikini. Możesz być przystojnym prezesem banku albo sławnym chirurgiem. Możliwości są nieograniczone. Tylko co zrobić, kiedy internetowe kłamstwa wymykają się spod kontroli? Podszywanie się pod kogoś i tworzenie alternatywnej tożsamości nie może skończyć się dobrze. W moim przypadku mogło skończyć się tragedią.
W gimnazjum poznałam Artura (imię zmienione). Napisał do mnie za pomocą popularnego komunikatora. Stwierdził, że zobaczył moje zdjęcie w sieci i postanowił się odezwać. Nie byłam do niego przekonana. Kiedy jednak zaczął zdradzać mi szczegóły ze swojego życia, wysłał zdjęcia i opowiedział o problemach w szkole, połączyła nas nić porozumienia. Można powiedzieć, że staliśmy się przyjaciółmi. O ile można tak powiedzieć o dwójce nastolatków, którzy nigdy nie widzieli się na oczy. Młodość jednak rządzi się swoimi prawami i dla nas ta relacja była czymś bardzo ważnym. Przywiązaliśmy się do siebie. I tak wszystko mogłoby trwać, gdyby nie jedna wiadomość.
Przyjaźń aż po grób
Artur miał wadę serca. A przynajmniej tak twierdził. Kiedy po kilku miesiącach zaczęłam naciskać na spotkanie, zaczął się wycofywać. Któregoś dnia napisał mi, że będzie miał operację i jakiś czas spędzi w szpitalu. Przejęłam się. Każda przyjaciółka by się przejęła, gdyby bliskiej osobie działo się coś złego. Mniej więcej dwa tygodnie później z konta Artura dostałam wiadomość od jego siostry. "Artur nie żyje" – wyświetliło się na ekranie, a mi na chwilę zatrzymało się serce. Następnych dni nawet nie chcę opisywać. Dla kilkunastoletniej dziewczyny takie przeżycie było naprawdę ciężkie. Bywały nawet momenty, że chciałam zrobić sobie krzywdę. Prawda okazała się jednak jeszcze gorsza.
Szukając informacji o Arturze w jego szkole, wśród potencjalnych kolegów, spotykałam się tylko ze ślepymi zaułkami. Ktoś taki nigdy nie istniał. Jego imię i nazwisko nie funkcjonowało w jego miejscu zamieszkania. Do dziś nie wiem, z kim tak naprawdę utrzymywałam kontakt. Więcej ani o nim, ani o jego rodzinie nie usłyszałam. Komunikator Artura został dezaktywowany jeszcze tego samego dnia, kiedy dostałam informację o jego śmierci.
Kim chcesz dzisiaj być?
Mój przypadek nie jest jednak odosobniony. Mam znajomą, która stworzyła na Facebooku fikcyjne konto. Dziewczyna prezentowana na profilu nigdy nie istniała. Zdjęcia, jakie publikowała, pokazywały moją koleżankę, ale w taki sposób, żeby nikt nie domyślił się, że to ona. Wymyślona dziewczyna zaczęła zdobywać znajomych, a nawet internetowych przyjaciół. Z żadnym nigdy się nie spotkała. W końcu doszło do tego, że ktoś zaprosił ja na studniówkę. Oczywiście nigdy wcześniej nie widząc jej na oczy.
Zjawisko tworzenia alternatywnych tożsamości w sieci nosi nazwę "catfish". W Stanach Zjednoczonych poświęcono mu nawet cały program telewizyjny, w którym twórcy pokazują historie podobne do mojej. Jego twórcą jest Nev Schulman, którego brat został oszukany przez 40-letnią kobietę, udającą młodą dziewczynę. Nev swoje przeżycia i mechanizmy tworzenia wymyślonych tożsamości opisał w książce o tytule "In Real Life: Love, Lies & Indentity in the Digital Age". Zaskakujące jest, ile osób tworzy zmyślone profile w mediach społecznościowych i nawiązuje w ten sposób znajomości. Tylko po co oni to robią?
Dla kilku chwil uwagi
Badania przeprowadzone przez dr Kelly Campbell i opublikowane w "Psychology Today" jednoznacznie stwierdzają, że jeśli w grę nie wchodzą korzyści majątkowe, chodzi o skupienie na sobie uwagi. "Catfishe" tworzą wokół siebie aurę niezwykłości i oczekują adoracji. Bardzo podoba im się, że stają się panami sytuacji i mogą manipulować związkiem według własnych upodobań. – Po prawdzie wszyscy jesteśmy trochę oszustami. Na początku każdego związku staramy się pokazać z tej najlepszej strony. Nawet, jeśli jest trochę naciągana – mówi dr Campbell.
Czy w takim razie nie można zgłosić tego odpowiednim organom i interweniować? Dopóki nie dojdzie do przestępstwa związanego z kradzieżą tożsamości, kradzieżą mienia lub bezprawnego wykorzystania danych osobowych, nie możemy liczyć na interwencję organów ścigania. Niestety uszczerbek psychiczny pozostanie.
Amina Arraf
Bardzo głośnym przykładem podszywania się pod kogoś w internecie dla romantycznych celów była Amina Arraf, syryjska lesbijka prowadząca bloga, która rozkochała w sobie setki kobiet i media na całym świecie. Pisały o niej takie tytuły jak "The Guardian" czy "Washington Post". Dziennikarze oszaleli na punkcie Aminy, bo dostarczała im dokładnie takich historii, jakich potrzebowali. Amina okazała się być mężczyzną, 40-letnim Tomem MacMasterem z Eidenburga. Tom na kreację swojej postaci poświęcał kilka godzin dziennie. Dlatego też z taką skutecznością udawało mu się zdobywać wielbicielki i wielbicieli z całego świata. Cała historia została przedstawiona w świetnym dokumencie "A Gay Girl in Damascus: The Amina Profile".
Na internetowego oszusta trafić może każdy. Każdemu z nas zdarzy się też podkoloryzować informacje o sobie. Czy warto? Biorąc pod uwagę, że całkiem niewinne kłamstwo może złamać czyjeś życie, lepiej pozostać w stu procentach szczerym.
Kradzież zdjęć w internecie [Kontrowersje]