Orgazmu można się nauczyć? Tak, trzeba tylko wiedzieć jak
- Kobieta, żeby być w seksie spełnioną, nie musi przeżywać orgazmu za każdym razem. Ale przede wszystkim nie jest jej do tego potrzebny penis - mówi Anna Wenta, seksuolożka i psycholożka. Co zatem liczy się dziś dla współczesnych Polek?
05.09.2020 14:13
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Katarzyna Trębacka, WP Kobieta: Ile powinien trwać stosunek seksualny? Pytam, bo to chyba jedno z najczęściej zadawanych pytań na temat seksu.
Anna Wenta, seksuolożka, psycholożka: W seksuologii nie istnieją normy, które określają czas trwania stosunku, ale przyjmuje się, że średni czas od momentu włożenia penisa do pochwy do ejakulacji wynosi od 3 do 15 minut. Czas ten może się różnić w zależności od nastroju partnerów, ich kondycji fizycznej, warunków zewnętrznych, obecności alkoholu, zażywanych leków, stopnia podniecenia…
Jak wynika z badań przeprowadzonych w 2017 roku przez prof. Zbigniewa Izdebskiego, przeciętna długość stosunku Polaków wynosi dokładnie 14,3 minuty, a pełen stosunek, wliczając w to grę wstępną, 29 minut. Te wyniki zdecydowanie różnią się od wcześniejszych badań, choćby amerykańskich. Alfred Kinsey, znany badacz seksualności, pionier w tej dziedzinie, autor osławionego raportu, który w latach 40. przetestował Amerykanów zadając im szczegółowe pytania dotyczące ich życia seksualnego, wyliczył, że długość stosunku polegającego na penetracji to zaledwie dwie minuty. Obecnie przeciętna długość stosunku w Ameryce wynosi 7,3 minuty, a gra wstępna od 11 do 13 minut.
To znaczy, że kochamy się dwa razy dłużej niż Amerykanie…
Polski wynik rzeczywiście jest imponujący zakładając, że średnia stosunku na świecie to kilka minut. A wiadomość może być szokująca ze względu na nierealnie zawyżone standardy. Myślę tutaj o maratonach prezentowanych w filmach porno.
Z porno czerpiemy wiedzę o świecie i wzorce zachowań w łóżku?
Często niestety tak. A tymczasem jest to świat nierealny, wykreowany na potrzeby wielkich produkcji, gdzie zaangażowane są bardzo duże sumy pieniędzy. Biorąc to pod uwagę, nie dziwi fakt, że przedstawiony świat ma być cukierkowo idealny. To dążenie do perfekcji dotyczy również aktorów, scenografii, ale przede wszystkim samego aktu seksualnego. Kobiety w tych filmach mają idealne figury, mężczyźni mogą poszczycić się długimi penisami, a sam stosunek to bajka – intensywny, długi, partnerzy orgazmy przeżywają wielokrotnie. Te filmy to czysta fantastyka, z prawdziwym seksem nie mają zbyt wiele wspólnego.
Warto pamiętać, że sceny są kręcone z przerwami, kiedy aktorzy mogą odpocząć, erekcja jest sztucznie podtrzymywana, dlatego trwa tak długo. Na dodatek, gdy obejrzy się sceny z kulis kręcenia filmu, to można zobaczyć, że często aktorzy tak naprawdę nie mają ze sobą prawie wcale styczności. Tymczasem nam wydaje się, że są blisko dzięki zabiegom montażowym. Natomiast te sceny, gdzie widzimy penetrację, partnerów w dużej bliskości, są kręcone w zupełnie nienaturalnych pozycjach. Całość daje nieprawdziwy obraz, taki świat instagramowy, tylko że z seksem w roli głównej. To taki sekstagram.
Coraz częściej można spotkać się z opinią mężczyzn, którzy długi stosunek postrzegają jako wyraz swojej sprawności seksualnej.
Zdecydowanie. To zapewne efekt oglądania pornografii i tego, że mężczyźni porównują się z innymi panami, w tym wypadku aktorami porno. Z jednej strony mają zakłamany obraz rzeczywistości, a z drugiej starają się ten stosunek wydłużyć, by dorównać wzorcom z ekranu. Myślę, że mamy też do czynienia ze zmianami w kulturze, które lepiej sytuują rolę kobiety w seksie. Stały się ona bardziej uczestniczkami aktu, a mężczyźni zaczęli zwracać na potrzeby kobiet większą uwagę. Wiedzą, że ich partnerki potrzebują więcej czasu na osiągnięcie satysfakcji seksualnej.
Na filmach pornograficznych seks kończy się zawsze orgazmem, a często partnerzy przeżywają szczytowanie kilka lub nawet kilkanaście razy. Jak to wygląda w rzeczywistości?
Niestety ciągle w nas pokutuje bardzo krzywdzący stereotyp, który mówi, że bez orgazmu seks się nie liczy. To tak jak byśmy przyjęli, że wszystko poza szczytowaniem nie ma znaczenia, że pieszczoty, pocałunki, bliskość możemy wyrzucić do kosza. A to jest kompletna nieprawda. Moje klientki doceniają seks z partnerem i nie uważają swojego życia za niepełne tylko dlatego, że nie zawsze osiągają orgazm. Mało tego, starając się osiągnąć orgazm, zapędzają się w kozi róg, bo tak bardzo się na tym skupiają, że staje się to dla nich zwyczajnie bardzo trudne. Są zbyt spięte, ażeby cieszyć się atmosferą i czerpać z chwili to, co najlepsze. Są tak bardzo "w swojej głowie", że nie widzą siebie, potrzeb partnera i całej magii. A orgazm jako naturalna konsekwencja tego, że czujemy się dobrze, nadal się nie pojawia.
Dlaczego staranie się o orgazm odsuwa możliwość jego osiągnięcia?
To jest trochę tak jak z powiedzeniem, że nie liczy się cel podróży, ale sama droga. Nie najważniejszy jest moment szczytowania, tylko bycie tu i teraz w kontakcie ze sobą, swoim ciałem i partnerem. Chodzi o to, żeby widzieć siebie, swoje potrzeby, ale - co bardzo ważne - również partnera, który jest obok. Ta uważność i obecność dają często większą satysfakcję niż sam orgazm. Mam wrażenie, że takie odhaczanie orgazmów to jak odhaczanie listy zadań. Traktowanie siebie przedmiotowo, jak maszyny, która ma nam dać przyjemność szybko, bez wysiłku, bezproblemowo. A tak to nie działa. Człowiek nie jest i nie będzie maszyną, jest niepowtarzalną istotą ze swoimi miłościami, tęsknotami, potrzebami i całym skomplikowanym światem zależności. Pokochanie i zrozumienie siebie jest kluczem do szczęścia, nawet z tym brakiem orgazmu.
Kobiety, które nie osiągają orgazmu, wstydzą się tego. Często wolą udawać szczytowanie, żeby nie wypaść w męskich oczach marnie…
To kolejny bardzo krzywdzący stereotyp, że kobieta, która nie osiąga orgazmu, jest niespełniona, wybrakowana. Nic zatem dziwnego, że skoro kobiety myślą o sobie jako o niefunkcjonujących jednostkach, to próbują z całych sił nadrobić ten brak i utożsamiają wymarzony orgazm z pełnią szczęścia. Nomen omen to w końcu szczytowanie. Ale orgazmu nie ma i w konsekwencji zdarza się, że kobiety udają orgazm, by wypaść dobrze przed sobą i przed partnerami. Rzadko kiedy zastanawiają się nad tym, że brak orgazmu spowodowany jest lękiem, niezaspokojoną, a jednocześnie nieuświadomioną potrzebą, którą warto przepracować.
Orgazmu można się nauczyć?
Oczywiście. Często brak orgazmu jest leczony poprzez trening masturbacyjny, który zachęca do poznania swego ciała. Jest to bardzo pomocne, ale pamiętać trzeba, że w doświadczeniu orgazmu główną rolę odgrywa mózg. Warto zatem zadbać o komfort, dobrą i bezpieczną relację z partnerem, a orgazm będzie miał szanse się pojawić.
Jednak wielu mężczyzn traktuje brak orgazmu u kobiety jako własną porażkę. Za Freudem, który uważał orgazm pochwowy za jedyną dojrzałą formę szczytowania, powtarzają, że liczy się tylko orgazm osiągnięty w czasie penetracji. Tymczasem większość kobiet orgazmu pochwowego nie przeżywa, jednocześnie ciesząc się seksem skupionym na stymulacji łechtaczki.
To kolejny mit, który mówi, że tylko orgazm osiągnięty przez kobietę w czasie stymulacji pochwy penisem jest wartościowy, a te orgazmy łechtaczkowe, związane ze stymulacją sutków czy pieszczotami wewnętrznej strony ud, to jedynie miły dodatek. "Prawdziwy mężczyzna" musi doprowadzić kobietę do szczytu rozkoszy przy użyciu swojego penisa, bo inaczej nie może być uznanym za dobrego kochanka. To jest niestety kolejna obiegowa opinia, która sprawia, że ludzie, którzy mogliby cieszyć się udanym seksem, są nim sfrustrowani lub udają przed sobą rozkosz, której tak naprawdę nie odczuwają. Kobieta, żeby być w seksie spełnioną, nie musi przeżywać orgazmu za każdym razem. Ale przede wszystkim nie jest jej do tego potrzebny penis. Spotkałam w swoim gabinecie wiele kobiet, które mówiły, że stymulacja łechtaczki przynosi im rozkosz i satysfakcję w przeciwieństwie do penetracji, która owszem, jest miła, ale nie wiedzie ich na sam szczyt. Tymczasem ich partnerzy żyją w błędnym przeświadczeniu, że właśnie penetracja jest tym, o czym one marzą najbardziej.
A czy mężczyźni seks, który nie jest zakończony orgazmem, są jak kobiety skłonni uznać za udany? Czy jednak dla nich seks bez orgazmu to zmarnowana okazja?
Orgazm męski różni się od kobiecego, jest bardziej fizjologiczny, wiąże się z ejakulacją. Bywa jednak tak, że do ejakulacji może dojść bez orgazmu, albo też orgazmowi nie towarzyszy wytrysk. Zazwyczaj jednak oba te mechanizmy występują jednocześnie. Brak orgazmu u mężczyzn jest zjawiskiem rzadszym niż u kobiet, ale występuje. Mogą być to chwilowe kłopoty z osiągnięciem orgazmu np. spowodowane niedyspozycją organizmu albo stosowaniem używek. W przypadku chronicznego braku orgazmu należy przyjrzeć się poziomowi testosteronu oraz biologicznym czynnikom, np. urazom, chorobom. Niemniej jednak z mojego doświadczenia klinicznego wynika, że bardzo często brak orgazmu ma podłoże emocjonalne. Mam na myśli lęki, traumy. Bywa tak, że mężczyźni przychodzą do gabinetu seksuologicznego i chcą pracować nad tą trudnością, lecz często niestety jest to poprzedzone długoletnią ucieczką, unikaniem problemu, nieprzyznawaniem się przed sobą samym i partnerkami lub partnerami do jakiegokolwiek problemu. Sytuacja taka może wymagać terapii.
Anna Wenta, psychoterapeutka i seksuolożka, prowadzi gabinet psychoterapii i pomocy seksuologicznej online. Tytuł magistra psychologii i pedagogiki uzyskała na Uniwersytecie Gdańskim. W zakresie seksuologii kształciłam się na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu i Centrum Kształcenia Podyplomowego w Warszawie. Odbyła studia doktoranckie na Uniwersytecie Gdańskim. Obecnie jest w trakcie trzyletniego szkolenia w nurcie krótkotrwałej intensywnej psychoterapii dynamicznej.