#KobiecaLinia. Marieta Żukowska i Marta Król o współczesnej kobiecości. "Możemy mieć takie poczucie, że jesteśmy robotami na usługach innych"
Marta Król i Marieta Żukowska były partnerkami na planie najnowszego filmu Piotra Ryczko "Jestem REN". Podczas pracy nad obrazem aktorki doszły do wniosku, że kobiety są dziś traktowane przez mężczyzn jak roboty, które bierze się, a potem oddaje, gdy przestają spełniać ich oczekiwania. Marta Król, która wciela się w postać droida, wraca też do jednej sceny, której nigdy nie zapomni.
Klaudia Kolasa, WP Kobieta: Film "Jestem REN" został osadzony w rzeczywistości, gdzie mężczyzna może kupić sobie idealną kobietę, a później oddać ją do naprawy, kiedy przestaje być perfekcyjna. Jak przedmiot. Co myślicie o takiej wizji przyszłości? Czy to jest prawdopodobne?
Marta Król, aktorka: To już się dzieje. Piotrek [reżyser - przyp. red.] wymyślił metaforę współczesnej kobiecości, czyli robota. Rodzimy się i wchodzimy w świat, w którym kobieta ma swoją określoną rolę. Przez lata emancypacji próbujemy to zmienić i zmienia się powoli, ale wciąż możemy mieć takie poczucie, że jesteśmy robotami na usługach innych.
Dla mnie ten film to obraz współczesnej kobiety, żony, matki, osoby pracującej zawodowo, starającej się spełniać i być szczęśliwą. Myślałam o nim w kontekście swoim i swoich koleżanek. Bierzemy na swoje barki ogrom pracy, jesteśmy bardzo ambitne.
Chcemy być świetne we wszystkim, a to niemożliwe do spełnienia. Czasem zapominamy, by dbać o swoje potrzeby. W takim świecie możemy stać się jak przedmiot, który się wymienia. Na lepszy, młodszy i niezawodny.
Marieta Żukowska, aktorka: Kiedy jakiś czas temu pracowałyśmy razem, Marta pokazała mi wywiad "Good Morning Britain" z Sophią, czyli ze słynnym droidem, który uczy się z własnych algorytmów. Przeraziło mnie to nagranie. Rozbawieni prowadzący żartowali z Sophi, a ona ze stoickim spokojem odpowiadała na każde pytanie.
Charakter tej rozmowy sprawiał, że widz zaczynał współczuć robotowi, identyfikując się z nim. Gdy na koniec prowadzący zapytali ją: "No dobra Sophia, jak myślisz, czy roboty przejmą władzę nad światem?" Poczułam ciarki na całym ciele. Z diabolicznym uśmiechem Sophia bowiem odpowiedziała: "To chyba oczywiste, że przyszłość należy do technologii". Przy okazji innej rozmowy na temat "Jestem REN" sprawdziłam najnowsze badania wojska amerykańskiego. Stworzyli roboty, które doskonale udają ludzi. Proces przyspieszenia technologicznego jest zatrważający.
To prawda. Pandemia również wiele zmieniła...
Marta Król: Czas kwarantanny pokazał nam, że technologia jest nam potrzebna. Jako ludzkość stoimy przed ogromnym wyzwaniem. Pojawia się mnóstwo lęków związanych z tym, że zastąpią nas maszyny. Tak naprawdę one już to robią. W medycynie roboty ratują nam życie. Prowadzą za nas pojazdy, uczą języków, wykonują za nas mnóstwo czynności. Jednak nie zastąpią żywych istot. Po tej całej kwarantannie największą moją potrzebą była rozmowa z drugim człowiekiem. Nie przez ekran. Dotknięcie go. Chciałam rzucić się komuś na szyję. Maszyny nam tego nie dadzą, nie dadzą nam ciepła.
Marieta Żukowska: Wróciłam na plan i ruszyliśmy pełną parą, ale mam wrażenie, że wszyscy zachowują się trochę jak na zaciągniętym hamulcu ręcznym. To trudne w naszej pracy. Aktorstwo polega bowiem na otwartości cielesnej, emocjonalnej.
Szybko przełamuje się pewną barierę, szybko trzeba osiągnąć rzeczy, które w normalnym życiu wymagają czasu. Pada hasło akcja i trzeba w sekundę otworzyć swoje serce i ciało. Pandemia zaś zablokowała nas w tym zakresie. Boimy się być blisko. Mam nadzieję, że to tylko chwilowe.
Co było dla was największym wyzwaniem na planie "Jestem REN"?
Marieta Żukowska: Zagranie kogoś, kto nie istnieje. Na początku myślałam, że mieszkam w głowie Marty. Później okazało się, że jestem pacjentką w szpitalu psychiatrycznym. W pewnym momencie przestałam się zastanawiać, czy to się dzieje w głowie, czy nie.
Przypomniałam sobie mój ukochany film "Blade Runner". W ostatniej scenie tamten android mówi: "Widziałem rzeczy, którym wy - ludzie -nie dalibyście wiary". A ja w "Jestem REN" mówię o tym, jak bardzo nie znoszę droidów, czujących więcej niż człowiek. To jest niesamowity tekst. Być może ludzie chorzy widzą więcej niż inni. Trochę w imię zasady, że gdy coś zostanie ci zabrane, to coś innego zostaje Ci w tym samym czasie ofiarowane.
Marta Król: Rola REN była wymagająca pod wieloma względami. Dotyczy sytuacji kobiety, której większość ludzi zarzuca, że jest chora psychicznie. Miałam poczucie odpowiedzialności, która na mnie ciąży, ponieważ temat jest bardzo wrażliwy. To było bardzo ciekawe wyzwanie. Aktorsko wymarzona rola. Miałam poczucie, że to temat, do którego trzeba pochylić się z czułością i pokorą. Weszłam w zupełnie inny świat.
Jest tam taka scena, kiedy wchodzi mąż REN, a ona się nie rusza/nie mówi/nie drgnie jej nawet powieka. To był moment, kiedy przestałam na jakiś czas oddychać. Bo roboty przecież nie oddychają. REN się zawiesiła. Oglądałam to później na ekranie i miałam ciarki. Wiedziałam, co wtedy przeżywałam. Doświadczałam tego efektu tak, jakbym wyszła z ciała. Miałam poczucie, jakbym była obok siebie. Zupełnie skostniała w ciele, oczy – nieruchome. Doświadczyłam dziwnego stanu.
Obie jesteście matkami i łączycie swoją pracę zawodową z macierzyństwem. Trudno jest być kobietą w dzisiejszych czasach?
Marta Król: W dzisiejszych czasach? Myślę, że od zawsze nie jest łatwo. Bardzo lubię łączyć macierzyństwo z karierą zawodową. Nie wyobrażam sobie siebie tylko siedzącej z dziećmi ani nie wyobrażam sobie siebie realizującej się jedynie zawodowo.
W ogóle my – kobiety jesteśmy multitaskowymi mega niesamowitymi okazami. Przebywam teraz u przyjaciółki, która urodziła 6. dziecko, ale równocześnie udaje jej się realizować swój artystyczny projekt pomiędzy obowiązkami domowymi. Cały czas rozmawiamy o tym, jak łączyć te rzeczy. Jak być w zgodzie ze sobą i swoimi potrzebami jednocześnie zajmując się dziećmi.
Nawet podczas codziennego gotowania tworzą mi się różne pomysły w głowie. Powstają nowe projekty. Gdy zaczęła się pandemia, najpierw trochę dałam się ponieść lękowi, ale potem przyszła refleksja i spokój. Brak pracy przyczynił się do wytworzenia różnych pozytywnych projektów online. Zaczęłam je realizować Pomimo tego, że w tym samym czasie zajmowałam się gotowaniem, praniem, sprzątaniem i nauczaniem domowym.
Marieta Żukowska: Myślę, że od nas wiele w tym obszarze zależy. Często dokładamy sobie obowiązków, które są później dla nas męczące. Doskwierają nam. Staram się żyć świadomie i weryfikować swoje potrzeby, sprawdzać emocje.
Czasem ciężko mi jest, gdy jestem przez kilka tygodni codziennie po kilkanaście godzin na planie, bez wolnych weekendów. To może być frustrujące, ale wtedy powtarzam sobie, że kocham swój zawód i mam duże szczęście, że mogę zajmować się tym, co jest moją pasją i że to przejściowe.
I po tym intensywnym okresie przyjdą tygodnie, w których będę mogła spędzać czas niemal wyłącznie z moją córeczką Polą i oddam jej wszystkie to godziny. Czy jest mi ciężko? Wręcz przeciwnie. Jestem szczęśliwa i doceniam dar życia. Pandemia uświadomiła mi, że wcale aż tyle nie potrzebuję. Oczywiście, czasami poryczę sobie w wannie, że coś się nie udało, ale później się otrząsam i wiem, że trzeba iść dalej.
Kiedyś nie mogłyśmy się nawet uczyć. Teraz możemy naprawdę wiele. Jako kobiety, teraz mamy siłę i moc. Uważam, że to jest czas kobiet.
W Szwajcarii 14 czerwca kobiety wyszły na ulicę, żeby protestować przeciwko nierównemu traktowaniu i przemocy domowej. Czy jest coś w Polsce, o co kobiety powinny walczyć?
Marieta Żukowska: Równouprawnienie w kwestii wyborów dotyczących naszego życia. Cały czas nam się to zabiera. Są rzeczy, o których powinny decydować tylko kobiety i to jest ich rozmowa z własnym ciałem i sumieniem. Nikt z zewnątrz nie powinien w to ingerować. Powinnyśmy cały czas starać się rozwijać i dążyć do równouprawnienia. Również finansowego.
Marta Król: No właśnie. Są badania, które pokazują, że kobiety na tych samych stanowiskach wciąż zarabiają 30, 20, 10 proc. mniej od mężczyzn, mając te same albo nawet większe kompetencje.
Słowo walka niesie ze sobą ciężar znaczeniowy, kojarzy się z napięciem, ciągłą gotowością, przeciąganiem sił, ja wolę słowa takie jak inspirowanie, stwarzanie możliwości, otwieranie się na świat, w którym równouprawnienie jest oczywiste i naturalnie wyssane z mlekiem matki. Przede wszystkim powinniśmy stworzyć możliwość kobietom powrotu do pracy po urodzeniu dzieci.
Znam dziewczyny, które poczuły, że coś zostało im zabrane, kiedy zdecydowały się na założenie rodziny, bo nie mogły później wrócić do pracy.
Marieta Żukowska: I prawdziwe wsparcie samotnych matek. Samotne matki mają trudną sytuację w naszym kraju. Nie ma wielu instrumentów socjalnych, które byłby dla nich wsparciem.
Marta Król: I matkom dzieci niepełnosprawnych.
Jeśli jesteśmy przy wsparciu… W filmie grane przez was bohaterki wspierały się wzajemnie. Jak to jest w branży aktorskiej, kobiety pomagają sobie nawzajem czy pojawia się rywalizacja?
Marieta Żukowska: To jest zawsze indywidualna sprawa, nie łączyłabym jej z płcią, lecz z pewną konstrukcją psychiczną. Niektórzy świetnie funkcjonują w sytuacji konfliktu. Są mocno skupieni na sobie, swoich potrzebach. I nie przebierają w środkach, chcąc je dla siebie wyegzekwować. Unikam podobnych sytuacji. Uważam, że wsparcie i pomoc generuje dobrą energię.
Marta Król: Z Marietą od razu weszłyśmy na duży poziom zaufania. Podczas zdjęć mieszkałyśmy razem i to nas bardzo zbliżyło. Z perspektywy kilkunastu lat w zawodzie, unikam pracy z ludźmi, którym nie ufam, z którymi nie czuję wspólnej energii i frajdy. Cenię sobie swój komfort psychiczny.
Jak wyobrażacie sobie świat, w którym będą żyły wasze córki, kiedy dorosną?
Marieta Żukowska: To, co pandemia pokazała, to to, że nie ma nic pewnego i stałego. Życie zaskakuje. Chciałabym więc, by moja córka była silną dziewczyną, która potrafi zaadaptować się do warunków silniejszych od niej. By potrafiła odnaleźć szczęście w życiu, by potrafiła być szczęśliwa w każdej sytuacji, którą życie jej przyniesie i z którą będzie musiała się zmierzyć. Marzy mi się przyszłość, w której pójdziemy sobie razem na gin z tonikiem, kiedy będę miała 70 lat i że będziemy wtedy chciały ze sobą szczerze rozmawiać o wszystkim, co nas w życiu spotyka.
Marta Król: To bardzo mądre, co Marieta powiedziała. Nie wiemy, w jakim świecie będziemy żyć jutro czy za tydzień. Po pierwsze chciałabym budować ten świat najlepiej, jak potrafię. To dotyczy ekologii, sposobu myślenia, dbania o siebie i najbliższych i to staram się w swoich dzieciach zaszczepić.
Chciałabym, żeby moje córki umiały sobie radzić w różnych sytuacjach, żeby czuły się kochane, żeby troszczyły się o innych i o świat. O przyrodę, o słabszych, o chorych, o starszych. Ja czuję, że przyszłość będzie "należała" do kobiet.
Mam takie marzenie, żeby kobiety się bardzo wspierały. Mam przeczucie, że pokolenie naszych córek będzie takim wspierającym się pokoleniem. Będą dawać sobie dużo dobrego i będą zmieniać ten świat po kobiecemu, czyli go upiększać. I że będą wrażliwością swoją i pięknem zarażać otoczenie i nie zgadzać się też na zło. Że moje córki będą umiały powiedzieć "stop", "nie", "tak, ja chcę". Będą wiedziały, czego chcą i to realizowały.
Wywiad jest częścią cyklu #KobiecaLinia - rozmów z inspirującymi kobietami z Polski i świata. Co tydzień do przeczytania na łamach WP Kobieta.