Oskarżają ich o zabijanie. Polscy myśliwi, którzy są nam potrzebni
Myślistwo jest kontrowersyjną pasją. Z jednej strony są to wyszkoleni zabójcy, którzy wiedzą, jak strzelać, by natychmiast zabić. Z drugiej - mają swój kodeks i zasady. A jednak myśliwi to ludzie, których potrzebujemy bardziej niż nam się wydaje.
04.11.2018 | aktual.: 05.11.2018 17:24
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Aleksandra Szulc poluje od 10 lat. Jest tak zwaną "Dianą”, czyli kobietą-myśliwym. Polowanie pojawiło się w jej życiu w momencie, w którym wyszła za mąż. Jej mąż, myśliwy, pokazał jej świat kniei, borów i lasów. Świat, którego wcześniej nie widziała. I całkowicie się nim zachwyciła.
Polskie Diany
Kobiet takich jak ona jest w Polskim Związku Łowieckim około 4 tysięcy. Kobiet, które na co dzień chodzą w szpilkach, a w wolnym czasie chwytają za strzelbę i ruszają w las. Ola ma już "na swoich koncie" kilka zwierząt, wszystkie ubite w profesjonalny i jak najmniej bolesny sposób. Bo w lesie nie używa się słów "zabić” czy "krew”. Zamiast tego myśliwi mówią o "pozyskiwaniu zwierzyny” i "farbie”.
Polowanie zaczyna się zbiórką. Trzydziestu myśliwych, w tym dwie kobiety. Prowadzący wydarzenie sprawdza obecność, przypomina zasady bezpieczeństwa i rozdaje kartki. Na każdej z nich widnieje mnóstwo numerów. To liczby, które mówią uczestnikom, gdzie mają stać podczas miotów w trakcie polowania. Miotów, czyli określonych części lasu, w których naganka pędzi zwierzynę w kierunku myśliwych. Dzisiaj będzie ich 9. Bo na polowaniu wszystko jest określone. Każdy zna swoje miejsce i bezsprzecznie musi się słuchać prowadzącego. Tu nie ma miejsca na występowanie z szeregu i samowolkę.
Generałowie, piloci, lekarze
Po wspólnej odprawie wszyscy kierują się w stronę samochodu, który przypomina te, jakimi wożeni są żołnierze. Dla wielu myśliwych to powód do wspomnień, gdyż wśród polujących jest wielu wojskowych. Są tam generałowie i piloci, ale także lekarze, politycy i biznesmeni. Wszyscy siadają na wysłużonych, drewnianych ławkach, ramię w ramię, trzymając w rękach swoją broń. Niektóre strzelby błyszczą nowością, inne służą już kolejne pokolenie.
Włodzimierz, były pilot wojskowy z Bydgoszczy, poluje od 1972 roku. Dubeltówka, z której pozbawił życia wiele zajęcy i dzików, ma prawie 60 lat. Należała do jego ojca, a wkrótce przejdzie w ręce jego wnuczki. Bo polowanie to przede wszystkim historia wypełniona tradycjami i dziedzictwem wielu pokoleń. To ludzie, którzy podczas biesiady opowiadają historie, o których można napisać niejedną książkę.
Żeby jednak najpierw móc spędzać czas z tym towarzystwem, trzeba spełnić wiele warunków. Ola mówi mi, że nie słyszała o innej pasji, która wymagałaby tylu badań, formalności, zaangażowania oraz rytuałów.
"Darz Bór"
- Każdy myśliwy to człowiek, który posiadł ogromną wiedzę – zaczyna opowiadać Ola. - Żeby zostać myśliwym, najpierw trzeba odbyć staż. W tej chwili trwa on rok. Stażysta bierze udział w życiu koła łowieckiego. Uczestniczy w pracach, buduje ambony, paśniki, dokarmia zwierzynę. Bierze udział w polowaniach indywidualnych i zbiorowych. Oczywiście jako obserwator. Po zaliczeniu stażu, zapisuje się na kurs dla nowo wstępujących do Polskiego Związku Łowieckiego. Tam zdobywa ogromna wiedzę z zakresu biologii zwierzyny, zasad bezpieczeństwa, etyki kultury i tradycji łowieckiej i pierwszej pomocy.
Samo polowanie składa się z wielu elementów i tradycji, które zawsze są przestrzegane. Od obecności sygnalisty, który wygrywa na trąbce melodie rozpoczęcia, zakończenia, zbiórki czy biesiady po oddawanie honorów ubitej zwierzynie i przyrodzie. Po powrocie z lasu, myśliwi zbierają się na tzw. pokot, odbywany od wielu pokoleń.
- Jest to tradycyjny zwyczaj zakończenia łowów, wyrażający szacunek myśliwych do upolowanej zwierzyny – mówi Ola. I opowiada, na czym polega: - Miejsce pokotu jest uprzednio przygotowane, wyścielone gałązkami świerku, na którym układamy według obowiązującej hierarchii łowieckiej wcześniej upolowaną zwierzynę. Sygnaliści odtrąbiają pokot, czyli grają sygnały właściwie dla wszystkich gatunków lub grup ubitej zwierzyny. Prowadzący polowanie ogłasza lub dekoruje króla polowania. Pokot kończymy sygnałem "Darz Bór".
Historie z krańców świata
Następnie wszyscy udają się na najważniejszy według wielu myśliwych punkt programu, czyli biesiadę. To ten moment, w którym możemy usłyszeć historie z krańców świata i napić się z tymi, którzy w lesie spędzili pół swojego życia. Takimi jak Wojtek, który przysiadł się do mnie i reszty Dian, żeby snuć opowieści, które zachwyciłyby niejednego podróżnika.
Kilka lat temu wsiadł w kolej transsyberyjską w Moskwie i pojechał pod góry Ural, żeby polować na ptaki. Żeby dojść do ich gniazda, potrafił iść 16 kilometrów, przebijać się przez tajgę i wiele godzin brodzić w wodzie po pas. Z niesamowitą pasją w oczach opowiada, jak do jednego drzewa podchodzili z rosyjskim myśliwym przez półtorej godziny, bo ptak, którego mieli ustrzelić, co kilka minut na 4 sekundy tracił słuch. Gdy już trzymał w rękach broń gotową do strzału, zwierzę go usłyszało i przeleciało na inne drzewo. Ptak przycupnął na gałęzi na tle pełnego księżyca, rozłożył skrzydła i wydmuchując lodowate, syberyjskie powietrze, spojrzał z dumą na myśliwego. Wojtek mówi, że ten widok to jedno z najpiękniejszych wspomnień jego życia.
Innym razem pojechał do Republiki Południowej Afryki, gdzie jego brat pracuje jako lekarz. Myśliwy od lat, razem z innym polującymi, pomaga dbać o ekosystem w tamtejszych terenach. Mówi mi, że gdyby nie strefy dla zwierząt, które zostały tam utworzone, nie byłoby już nic, bo wszystko zjedliby mieszkańcy kontynentu. Poza parkami, zwierzyny nie ma prawie wcale – nic nie daje rady przeżyć.
"Zabójcy" i obrońcy
Takie historie to jednak coś, co słyszy się stosunkowo rzadko. Mało kto patrzy na myśliwych jak na osoby, które dbają o porządek w ekosystemie. Są oni postrzegani jako "zabójcy”, którzy biegają po lesie z bronią i strzelają w co popadnie. Polujące kobiety w Polsce starają się to zmienić.
- Myślę, że nasze polskie Diany mają taką misję – wyjaśnia Ola - Edukują dzieci, młodzież i uświadamiają dorosłych, czym jest łowiectwo. I zdajemy sobie sprawę z tego, że musimy nadrobić to, co kiedyś zostało zaniedbane. Krytyka wywodzi się z niewiedzy.
- Bierzemy na siebie ciężar edukacji przyrodniczo-łowieckiej – kontynuuje polska Diana. I dodaje: - To coś, co do tej pory było pominięte. Mówimy o tym, czym jest łowiectwo, dlaczego polujemy i dlaczego myśliwi tak naprawdę muszą w dzisiejszych czasach funkcjonować. Mówimy o gospodarce łowieckiej, o tym, że tak naprawdę rolnictwo nie może funkcjonować bez łowiectwa, bez myśliwych, przecież to my chronimy pola, pilnujemy zasiewy, wypłacamy rolnikom odszkodowania za poniesione straty w uprawach. Zdarzają się sporne sytuacje, ale przy dobrej woli każdej ze stron, ostatecznie dogadujemy się. Zdajemy sobie sprawę z tego, że nie możemy bez siebie funkcjonować.
Gdy zapytałam Olę, czy na potrzeby artykułu mam ukryć jej dane, odpowiedziała mi, że absolutnie nie. Nie wstydzi się swojej pasji i jest dumna z tego, że jest myśliwym. I bardzo by chciała, żeby reszta społeczeństwa była dumna z polskich myśliwych tak bardzo, jak ona.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl