Ostatnie życzenie. O co ludzie proszą przed śmiercią?

Co mówią ludzie na łożu śmierci, kim jest towarzysz żałoby - i jakie specjalne życzenia mają podopieczni hospicjum? Temat przemijania, choć niewygodny i zamiatany pod dywan, da się oswoić. Zrobił to Rafał Grądzki w książce "Żadne tam Hollywood", w której udowodnił, że w hospicjach mówi się częściej o życiu niż o umieraniu.

W hospicjum częściej rozmawia się o życiu niż o śmierci
W hospicjum częściej rozmawia się o życiu niż o śmierci
Źródło zdjęć: © Getty Images | Justin Paget
Agnieszka Woźniak

Agnieszka N. Woźniak, dziennikarka Wirtualnej Polski: "Jest maj, zły czas na umieranie" - mówi jeden z bohaterów pana książki. Zbliża się listopad - czy teraz wypada nam rozmawiać o śmierci?

Rafał Grądzki, członek zarządu Stowarzyszenia Puckie Hospicjum pw. św. Ojca Pio, reporter, autor książki "Żadne tam Hollywood": Śmierć jest wciąż tematem tabu. Swoją książką chciałem nieco ją oswoić. Sprawić, by przestała być tak odpychana, izolowana, pomijana czy zamiatana pod najgłębsze sploty dywanu.

Pamięta pan swoją pierwszą wizytę w hospicjum? Co zwróciło pana uwagę?

Spokój. W kącie na ścianie paliła się jedna ze świec. Zapalamy je, kiedy ktoś z naszych podopiecznych odejdzie. W akwarium walczyły ze sobą dwie pielęgnice. Było ciepło. Ktoś obok mnie przejechał na wózku. Z dyżurki wyszła któraś z pielęgniarek. Zwykły dzień.

Z reguły wolimy omijać hospicja szerokim łukiem. Jak tam jest naprawdę?

Trwa normalne życie. Jest wesoło i smutno, jest gwar i cisza, jest muzyka głosy dochodzące z telewizorów. Podopieczni, którzy są samodzielni, chodzą, rozmawiają, jedzą, ćwiczą, śpią, oglądają telewizję, palą, grają w karty, czytają książki, układają puzzle, pielą ogródek. Ci, którzy nie mogą funkcjonować bez pomocy, też chcą uczestniczyć w tej codzienności. Rodziny przychodzą w odwiedziny, wolontariusze towarzyszą pacjentom, pomagając w niektórych czynnościach opiekuńczych.

Co najczęściej mówią ludzie na łożu śmierci?

Pamiętam rozmowę z panią K., którą odwiedzałem codziennie przez kilka tygodni. Ona świadomie odmówiła dalszego leczenia paliatywnego, była tylko pod kontrolą bólową. Rozmawialiśmy praktycznie o wszystkim. Mówiła, z czego jest dumna, co jej się nie udało, a co chciałaby zrobić, gdyby tylko mogła. 

Ludzie najczęściej przywołują myślami szczęśliwe chwile i momenty, które były dla nich ważne. Czasami potrzebują z kimś się pogodzić, porozmawiać albo odnowić dalszy kontakt. Chcą pozałatwiać stare sprawy.

Czy zdarzają się specjalne prośby albo życzenia?

Nasi podopieczni często proszą nas o różne rzeczy. Byliśmy w stanie zorganizować poza normalnym terminarzem Komunię Świętą dla córki jednej z pań z hospicjum. Istniało realne zagrożenie, że ta pacjentka nie dożyje standardowego terminu. Udało nam się też znaleźć kilka osób, z którymi podopieczni nie mieli przez długi czas kontaktu, a chcieli zamienić z nimi kilka ostatnich słów.

Pamiętam pana, który był spawaczem. Choć był w bardzo zaawansowanym stadium choroby, to mógł się poruszać i jego marzeniem było, by zrobić nam kwietnik. Oczywiście pomogliśmy mu je spełnić, a kwietnik stoi u nas do dziś.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Praca w hospicjum to również rozmowy z bliskimi osób, które odchodzą. Ile powinna trwać żałoba?

Tyle, ile trzeba. Czasami trwa rok, a czasami 10 lat. To bardzo indywidualna kwestia.

Od czego to zależy?

Od tego, czy potrafimy wybaczyć. A nie jest to wcale takie łatwe i wymaga sporo pracy. Po pierwsze musimy wybaczyć sobie, że czegoś nie zrobiliśmy, nie daliśmy rady, nie dopilnowaliśmy, nie zauważyliśmy wcześniej... Po drugie - musimy wybaczyć innym, np. lekarzom tego, że nie zoperowali na czas, że nie zlecili jakiegoś badania, że postawili taką, a nie inną diagnozę. Musimy też wybaczyć naszym bliskim, którzy odeszli - tego, że nie powiedzieli, co ich boli albo że sami nie zadbali o siebie w wystarczający sposób. Jak ktoś jest wierzący, warto wybaczyć Absolutowi za to, że zgotował nam taki los.

Domyślam się, że wybaczenie to dopiero pierwszy etap.

Tak, po nim zaczyna się najtrudniejszy moment, czyli praca nad tym, żeby zaakceptować to, co się stało. Jedna z bohaterek mojej książki, Ula z Ustronia, znalazła piękny sposób poradzenia sobie z żałobą po śmierci chorego na raka taty. Sprawiła, że było to zalążkiem czegoś nowego i twórczego. Przeżycie żałoby nie oznacza, że nie będziemy za zmarłymi tęsknić. Będzie nam smutno, czasem zapłaczemy... Chodzi jednak o to, aby ta strata była już na swoim miejscu i nie determinowała naszego dalszego życia, tylko była po prostu gdzieś obok. Ważne, by nie pozwolić na to, by stała się wielką kulą u nogi, która latami nas obciąża.

Są kraje, w których można skorzystać z usług towarzysza w żałobie. W Niemczech ten zawód ma już kilkuletnią tradycję. Jak to wygląda w Polsce?

Są już pierwsze osoby, które się w tym specjalizują. Instytut Dobrej Śmierci bardzo stara się popularyzować tę formę pomocy osobom po stracie. W hospicjach dominuje podejście, że tą osobą wspomagającą jest przede wszystkim psycholog. Ale zawód towarzysza zaczyna już powoli kiełkować.

Czym różni się on od psychologa?

Zadaniem towarzysza w żałobie nie jest wskazywanie drogi czy alternatywy, ale po prostu towarzyszenie nam, słuchanie, robienie wszystkiego, byśmy nie czuli się samotni. Taka osoba – poprzez swoją obecność i rozmowę - może sprawić, że nie zamkniemy się w swoim żalu i cierpieniu. Może pomóc wypuścić negatywne emocje, które gromadzą się w naszych duszach. 

Pisze pan również o tym, że niezwykle istotne jest, by pozwolić bliskim umrzeć. Ale to niezwykle trudne!

System, w którym żyjemy, nastawiony jest na ratowanie życia za wszelką cenę. Oczywiście, co innego jest, jak ratujemy życie podczas wypadku. Mówię jednak o sytuacji, w której wiemy, że ktoś odejdzie za dzień lub dwa. Jeśli cały czas wysyłamy mu komunikaty w stylu - nie odchodź, bo coś sobie zrobię, nie mogę żyć bez ciebie, nie rób mi tego, sprawiamy, że jego ból, lęk i stres jest jeszcze większy. Odwlekanie momentu odejścia poprzez zaklinanie rzeczywistości sprawia, że osoba, która umiera, nie czuje spokoju. W momencie, gdy zaakceptujemy tę sytuację, najczęściej dajemy jej tak potrzebne w tym momencie ukojenie.

Czy często w Polsce ludzie umierają samotnie?

Najgorzej było podczas COVID-u. Ludzie odchodzili w szpitalach, w reżimach sanitarnych, z dala od bliskich i z dala od personelu. To było niezwykle dalekie od tego, co nazywamy "godną śmiercią".

Jak ocenia pan stan opieki paliatywnej w naszym kraju?

Medycyna paliatywna w Polsce potrzebuje większych nakładów finansowych. Większość hospicjów boryka się z problemami finansowymi, a wyceny procedur są nieadekwatne do kosztów. Nie wszystkie placówki mają kontrakty z NFZ, niektóre żyją tylko z darowizn od lokalnej społeczności. Potrzeby są dużo większe niż środki na pensje, pampersy i podstawowe lekarstwa.

Wszystkie hospicja w kraju dają z siebie wszystko, aby pomóc swoim podopiecznym - na tyle, na ile pozwalają im fundusze. Warto zaznaczyć, że ludzie pracujący w hospicjach robią to często pół-odpłatnie lub wolontaryjnie. Pracują z ogromnym poświęceniem, często kosztem życia osobistego i zdrowia. Normą jest – ze względu na braki w wykwalifikowanym personelu - praca w kilku miejscach naraz. Hospicja w Polsce funkcjonują dziś dzięki ludziom dobrej woli i niezwykłemu wysiłkowi zatrudnionego w nich personelu.

Rafał Grądzki, autor książki "Żadne tam Hollywood"
Rafał Grądzki, autor książki "Żadne tam Hollywood"© arch. prywatne

Rozmawiała Agnieszka N. Woźniak, dziennikarka Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Kobieta
hospicjumjan kaczkowskichoroba

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (146)