Oszuści z Tindera po polsku. Po wielkiej miłości zostały wielkie długi
Jesteś aniołem – Oskar prawie się popłakał, gdy Aneta dawała mu 35 tys. zł na leczenie chrzestnego. Marlenę rozstanie z Mariuszem kosztowało 26 tys. Potem dowiedziała się, że ją zapewniał o miłości, a sypiał równocześnie z kilkoma innymi kobietami. Im też zostawił długi. Szły w setki tysięcy.
Obydwie kobiety poznały swoich "ukochanych" na portalach randkowych. Dziś są porozbijane emocjonalnie i dostrzegają coś, czego wcześniej dostrzec nie chciały.
Marlena: – On nie potrafił kochać. Słono zapłaciłam za to, że byłam naiwna i dałam się zwieść.
Aneta: – Dopiero niedawno poczułam, że się z tego otrząsnęłam, ale zadra w sercu pozostała. Nie wiem, jakim trzeba być człowiekiem, żeby drugiemu człowiekowi robić takie rzeczy.
"Złapałam Pana Boga za nogi. Tak myślałam"
Poznała go cztery lata temu. Od czasu, gdy w wypadku samochodowym zginął jej mąż, Marlena znajdowała się w odrętwieniu. Wchodząc na Sympatię, właściwie nie liczyła na nic. Może na odrobinę zainteresowania, znalezienie impulsu, który pomógłby jej wrócić do życia. To wtedy trafiła na Mariusza.
– Początkowo wymienialiśmy się tylko wiadomościami. Czułam, że on świetnie rozumie, co się ze mną dzieje. Nikt, tak jak on, nie potrafił podnieść mnie na duchu. Potem zaczęliśmy do siebie dzwonić. Cieszyłam się, że spotkałam bratnią duszę – mówi Marlena.
Po trzech miesiącach Mariusz przyjechał do niej z Warszawy (ona mieszka we Wrocławiu). Były kwiaty, kolacja. Zaiskrzyło.
– Wiedział, że potrzebuję czasu, choć opowiadałam mu, że przed śmiercią męża moje małżeństwo nie było usłane różami. On zachowywał się jak prawdziwy dżentelmen. Nie naciskał na mnie w sprawach seksu. Do łóżka poszliśmy dopiero na trzeciej randce – wspomina. – Myślałam, że trafił mi się w końcu czuły, ciepły, opiekuńczy facet, który mnie docenia. Sądziłam, że złapałam Pana Boga za nogi.
Mariusz starał się oczarować nie tylko Marlenę – zabiegał o przychylność jej rodziców i dzieci. Był w tym skuteczny. Tylko siostra Marleny miała złe przeczucia. – Powiedziała mi któregoś razu, żebym na niego uważała. Coś jej nie grało. Oczywiście ją zignorowałam – mówi kobieta.
Nie pamięta, po jakim czasie zaczął ją prosić o pożyczki. Wtedy nie przywiązywała do tego większej wagi.
– Najpierw to były mniejsze kwoty: tysiąc, dwa tysiące. Oddawał. Ale potem pożyczki rosły: cztery, pięć tysięcy "na już" – mówi Marlena. – Obiecywał, że wszystko mi zwróci, jak tylko pójdzie do pracy. Tyle że do żadnej pracy nigdy nie poszedł, a firma, którą rzekomo prowadził, nie była zarejestrowana na niego, o czym dowiedziałam się później. Sama załatwiłam mu bardzo dobrą pracę w Niemczech. Nie skorzystał, bo był leniem, naciągaczem, narcyzem i toksykiem. Współczesny Tulipan, który żył z oszustw. Oplatał swoje ofiary jak bluszcz.
Zanim jednak Marlena przejrzała na oczy, miłość kwitła, choć bywały sytuacje, w których powinna zapalić się w jej głowie czerwona lampka.
– Kiedy już zobaczył, że mi na nim zależy, zaczął pokazywać swoje prawdziwe oblicze. Potrafił w jednej chwili zmienić się nie do poznania. Robił mi wyrzuty, kiedy wspominałam swojego zmarłego męża. Nie był już taki czuły i kochany, o byle co się awanturował. Zaczął mnie szarpać i popychać. Raz mnie nawet uderzył. Powiedziałam mu wtedy, żeby się spakował i wrócił do Warszawy. Był wściekły, wykrzykiwał: "Pożałujesz tego, kobiety za mną szaleją". Wyjechał, ale wrócił – opowiada Marlena. – Przysięgał, że się zmieni, a ja mu uwierzyłam.
Im dłużej byli razem, tym więcej rzeczy zaczęło się jednak Marlenie nie zgadzać. Na przykład to, że Mariusz opowiadał, że jego ojciec jest wysokiej rangi wojskowym, ale nie można go było znaleźć w żadnym rejestrze. Z kolei matka miała być cenionym pedagogiem i dyrektorką przedszkola. Również zero śladu na ten temat.
Mężczyzna utrzymywał, że z byłą żoną i córką ma świetny kontakt. To też okazało się kłamstwem. – Dopiero później dowiedziałam się, że w ogóle się nie widują, a córka nie chce go znać – mówi Marlena. – Z moją rodziną też próbował mnie skłócić.
Kotlety od "cioci"
Gdy zaczęła wypytywać o nieścisłości, Mariusz z dnia na dzień zapadł się pod ziemię. "Pożyczonych" od Marleny 26 tys. zł nigdy nie zwrócił. Prawdopodobnie przez nieuwagę zostawił za to telefon, który mu opłacała. To dlatego dowiedziała się, że nie była jedyną ofiarą "ukochanego" – zaczęły do niego wydzwaniać inne kobiety.
– Okazało się, że w tym samym czasie, w którym był ze mną, spotykał się z innym. Miał dwie stałe partnerki, takie jak ja, a na boku kilka kobiet, które go dofinansowywały albo dokarmiały – mówi Marlena. – Kiedyś przyjechał nawet z siatką pełną kotletów. Powiedział, że ma je od cioci. Potem się okazało, że miał je od "jednej z nas". A byłyśmy rozsiane po całej Polsce: Wrocław, Sopot, Pszczyna.
Marlena ustaliła, że od jednej ze swoich ofiar wyłudził ok. 20 tys. zł, od drugiej – 40 tys. zł. Na inną założył nawet firmę i zostawił ją z długiem 400 tys. zł.
Marlena: – Gdy wyprowadzał się z mieszkania którejś ze swoich "przyjaciółek", kradł, co się dało. Nawet ręczniki potrafił zabrać. Chciałam namówić pozostałe dziewczyny, żebyśmy razem poszły na policję, ale żadna się nie zgodziła. Może dlatego, że niektóre zaszantażował nagimi zdjęciami. A niektóre nie wiem, może wciąż były w nim zakochane?
"Zakochana kobieta zrobi wszystko"
– Internet dla oszustów matrymonialnych to ogromne pole do popisu. Oszukują wszędzie: na Tinderze, Facebooku, Instagramie, Sympatii, Badoo… Dla nas, detektywów, to niestety codzienność. Skala zjawiska narasta, a w pandemii nasiliła się jeszcze bardziej – mówi detektywka Małgorzata Marczulewska.
Jak wyjaśnia, mechanizm działania zawsze jest taki sam: rozkochać w sobie ofiarę, zdobyć jej zaufanie, roztoczyć wizję wspólnej przyszłości.
– I nagle okazuje się, że wydarzyła się jakaś życiowa tragedia. Oszustowi natychmiast potrzebne są pieniądze. Mówi na przykład, że ktoś z jego bliskich się rozchorował i konieczna jest operacja. Albo, że ma problemy lub wpadł w długi i jeśli ich nie spłaci, grozi mu niebezpieczeństwo. Bezwzględnie wykorzystują to, że ofiary są w nich zakochane – dodaje ekspertka. – Zakochana kobieta zrobi wszystko, by pomóc ukochanemu.
Dokładnie w ten sposób swoje ofiary omamił Simon Leviev, bohater głośnego dokumentu Netfliksa "Oszust z Tindera". Izraelczyk, podając się za "króla diamentów", posługując się fałszywymi tożsamościami, miał wyłudzić od kobiet ok. 10 mln dolarów.
W proceder zaangażowanych było co najmniej kilka osób, a wyłudzenia miały charakter piramidy finansowej. Zakochane brały dla Levieva pożyczki albo użyczały mu swoich kart kredytowych. Problemy, jak zapewniał oszust, miały być przejściowe, a miłość – dozgonna.
"Miłość" z Tindera
Aneta też poznała Oskara na Tinderze.
– On się spodobał mnie, ja jemu. Rozmowa szybko przeniosła się na WhatsAppa – opowiada kobieta. – To było dwa lata temu. Właśnie rozstałam się z narzeczonym. Zwierzyłam się Oskarowi, że leczę rany po rozstaniu. Teraz wiem, że to był duży błąd. Za dużo mówiłam o sobie, ale prawda była taka, że narzeczony mnie zdradził i bardzo chciałam uwierzyć, że mogę znowu komuś zaufać.
Dla Anety – podobnie jak Mariusz dla Marleny – Oskar był bratnią duszą.
– Najpierw rozmawialiśmy co parę dni, potem parę razy dziennie. Były telefony, ciągle wysyłaliśmy sobie zdjęcia: swoje i tego, co nam się spodobało. Dzieliło nas 50 km, więc w końcu się spotkaliśmy, ale już wcześniej, zanim doszło do spotkania, poczułam, że się zakochuję. Spotkanie było wspaniałe, od razu zostaliśmy parą.
Aneta podkreśla, że dzięki Oskarowi miała poczucie, że po zawodzie miłosnym wychodzi na prostą: – Wszystko działo się bardzo szybko. Wynajmowałam mieszkanie. Miesiąc później zapytał, czy może się do mnie wprowadzić. Zgodziłam się. Przyjechał z bagażami i pierścionkiem.
Przyjaciółki niepokoiły się błyskawicznym tempem, w jakim rozwijała się jej nowa relacja. Ale ona była zakochana, więc nie drążyły. Sielanka nie trwała jednak długo.
– Któregoś dnia wróciłam do domu z pracy, a Oskar siedział załamany. Powiedział, że u jego chrzestnego zdiagnozowano nowotwór złośliwy i że konieczna jest pilna operacja. Nie zrobią jej na fundusz, bo trzeba byłoby zbyt długo czekać, a tutaj liczył się każdy dzień – opowiada. – On dobrze wiedział, że mam oszczędności, bo zbieraliśmy z moim byłym na wesele. Bez zastanowienia zapytałam, ile potrzebuje. Powiedział, że ok. 30 tys. zł. Dałam mu 35 tys., bo pomyślałam, że może potrzebne będą jakieś szybkie wizyty, lekarstwa itd.
Tego dnia usłyszała, że jest "aniołem w ludzkiej skórze". Nazajutrz Oskar spakował wielki bagaż.
– Trochę mnie to zdziwiło, ale powiedział, że jedzie do chrzestnego. Wiedziałam, że chrzestny był dla niego jak ojciec. W życiu nie przyszłoby mi do głowy, że to podstęp – podkreśla Aneta. – Wyściskaliśmy się, wyznał, że mnie kocha i wyszedł. Więcej go nie widziałam.
Mężczyzna zapadł się pod ziemię. Usunął wszystkie konta z mediów społecznościowych. Jego telefon przestał odpowiadać.
– Byłam przerażona. Myślałam, że stało się coś złego, kilka dni później pojechałam do jego rodzinnego miasta pod adres, pod którym niby miał wcześniej mieszkać. Okazało się, że mieszka tam zupełnie obca mi rodzina, a o żadnym Oskarze nikt nie słyszał – mówi Aneta. – Nie muszę chyba dodawać, że przeżyłam szok. Trochę trwało, zanim do mnie dotarło, że zostałam perfidnie wykorzystana i oszukana.
Kreatywność naciągaczy
Dokładna skala oszustw matrymonialnych, które mają swoje źródło w sieci, nie jest znana. Głównie dlatego, że większość ofiar nie zgłasza się na policję, a jeśli już, to wykrywalność przestępstw jest niska.
– Mamy do czynienia ze świetnie wyszkolonymi oszustami – podkreśla detektywka Małgorzata Marczulewska. – Posługują się zarejestrowanymi "na lewo" kartami telefonicznymi, używają różnego rodzaju przekierowań czy bramek Wi-Fi, żeby nie można było rozpoznać ich lokalizacji. Zwykle prawdziwe personalia oszustów są nie do ustalenia. Niektóre kobiety nie mają nawet ich zdjęć, bo np. mężczyzna twierdził, że jest niefotogeniczny albo nie lubi być fotografowany, bo ma jakiś uraz z dzieciństwa. Kreatywność naciągaczy jest ogromna – dodaje.
Ta kreatywność prowadzi niekiedy do tego, że ofiary tracą cały majątek.
– Mieliśmy sytuację, w której kobieta sprzedała mieszkanie warte ok. 400 tys. zł, a pieniądze przelała partnerowi, oczywiście oszustowi, który miał dla nich kupić dom za granicą – mówi Marczulewska. – Inna z naszych klientek przepisała na naciągacza samochód, który on rzekomo miał sprzedać w Niemczech na świetnych warunkach. Gdy tylko to zrobiła, związek się skończył. Kolejny telefon od oszusta był z pogróżkami, że jeśli ona gdziekolwiek to zgłosi, to dopiero go pozna.
Kobieta się jednak nie przestraszyła. Postanowiła działać, ale oszust zniknął.
– Zawsze trzeba działać wielotorowo – podkreśla detektywka. – Policja, biuro detektywistyczne, adwokat. Muszę jednak podkreślić, że, nawet jeśli oszusta uda się namierzyć, są to bardzo trudne sprawy. Żeby takiemu delikwentowi założyć sprawę karną, trzeba wykazać, że wyłudził on pieniądze z zamiarem nieoddania. A oszuści najczęściej bronią się, że to była tylko pożyczka. Nawet pokazują wiadomości, w których obiecywali, że "wszystko zwrócą". Inna rzecz, że takie osoby są zwykle niewypłacalne.
Małgorzata Marczulewska zwraca przy okazji uwagę, że choć rzeczywiście w przytłaczającej większości przypadków ofiarami są kobiety, to zdarza się, że przez internet pod płaszczykiem uczucia i związku naciągani są też mężczyźni – zarówno przez kobiety, jak i przez innych mężczyzn.
Oszukanym osobom nie jest łatwo wyjść na prostą, zwłaszcza że jak zaznacza Marczulewska, złamane serce boli dużo bardziej niż utrata pieniędzy. A bywa, że oszust, który obiecywał ślub oraz dzieci, ma rodzinę.
– Wykorzystanym kobietom często łatwiej powiedzieć innym, że związek po prostu się rozpadł, niż wyznać prawdę, że dały się oszukać – mówi ekspertka.
Takie sytuacje zostawiają w psychice głęboki ślad.
– Zawsze radzę, żeby oszukane kobiety skorzystały z pomocy psychiatry czy psychologa, bo potem każdego mężczyznę traktują jak potencjalnego oszusta. Czują się wykorzystane, nie potrafią zaufać. W ten sposób nigdy nie ułożą sobie życia. Ofiary muszą na nowo uwierzyć w siebie. Często słyszę od kobiet, że były naiwne albo głupie. Wtedy odpowiadam, że nie wolno im tak o sobie mówić – tłumaczy Marczulewska.
– One nie były głupie, tylko zakochane i trafiły na profesjonalistów, którzy stosując różnego rodzaju techniki manipulacji i obiecując przysłowiowe gruszki na wierzbie, wykorzystali ich dobre serce – mówi detektywka.
Potwierdza też, że nierzadko oszust jest jedynie "twarzą" przekrętu – stoi za nim zorganizowana grupa przestępcza, która starannie wybiera ofiarę, np. wdowę albo kobietę, która była źle traktowana w poprzednim związku.
Dziś inwestuję tylko w siebie
– To chyba jasne, czego kobiety szukają na portalach randkowych. Najczęściej miłości, związku – odpowiada Aneta. – Ja, co prawda, wybrałam Tindera, który kojarzy się z seksem bez zobowiązań, ale tak naprawdę nie chodziło mi o łóżko. Po prostu Tinder jest teraz najpopularniejszą apką randkową na świecie i jest bardzo łatwy w obsłudze.
Marlena z Sympatii już nie korzysta.
– To, co przeżyłam, to dla mnie lekcja życia – przyznaje. – Słono zapłaciłam za to, że byłam naiwna i dałam się zwieść. Wyszłam na prostą dzięki rodzinie i przyjaciołom. Na pewno po tej sytuacji jestem uważna, nieufna i czujna. Gdy tylko mężczyzna zrobi krok, który wzbudzi moje podejrzenia, natychmiast się wycofuję. Nigdy więcej nie dam sobą manipulować. Od roku jestem w związku. Mówię jasno, czego chcę, a co mi się nie podoba. I w nikogo nie inwestuję pieniędzy. Tylko w siebie.
Mariusz, który ją okradł, zmarł w ubiegłym roku. Dowiedziała się tego od jednej z oszukanych przez niego kobiet.
Oskar do tej pory pozostaje nieuchwytny. Aneta pieniędzy nie odzyskała.
– Byłam na policji, spisali moje zeznania i tyle. Żadnego śladu po człowieku, jakby nigdy nie istniał – mówi Aneta.
Zobacz także
Detektywka Małgorzata Marczulewska nie kryje, że zdarzają jej się sprawy, gdy niemałe kwoty przekazywane są oszustom, których ofiary nie spotkały nawet w realnym świecie.
– Miłość jest ślepa – mówi ekspertka. – Jeśli ktoś potrafi zaufać obcej osobie, której nie widział na oczy, to co tu dopiero mówić, gdy w grę wchodzą uczucia? Poza tym oszuści potrafią być bardzo cierpliwi. Czasem związek trwa rok czy nawet dłużej, zanim zacznie się wyciąganie pieniędzy od ofiary.
Simon Leviev, "oszust z Tindera", odsiedział pięć miesięcy w więzieniu za posługiwanie się fałszywym paszportem. Obecnie żyje na wolności. Planuje podbić Hollywood: chce wydać książkę, wystartować z własnym podcastem i wystąpić w popularnym randkowym show. Utrzymuje, że jest niewinny. Jego ofiary wciąż spłacają długi.