Blisko ludziPielęgniarki szkolne o absurdach swojej pracy. Na jedną przypada tysiąc uczniów

Pielęgniarki szkolne o absurdach swojej pracy. Na jedną przypada tysiąc uczniów

- Dzwonię do ojca, aby odebrał dziecko, bo uderzyło głową o ścianę, a on pyta, czy oddycha i czy rzeczywiście konieczne jest, żeby rzucał pracę i przyjeżdżał – opowiada z westchnieniem Bożena Skałbania, pielęgniarka szkolna ze Śląska.

Pielęgniarki szkolne o absurdach swojej pracy. Na jedną przypada tysiąc uczniów
Źródło zdjęć: © PAP
Klaudia Stabach

16.09.2019 | aktual.: 17.09.2019 08:57

Pielęgniarki szkolne czują się lekceważone. Rodzice bagatelizują ich zalecenia, dyrekcja szkoły często traktuje je jako zło konieczne, a młodzież próbuje wykorzystywać do zdobycia zwolnienia z lekcji. W takich warunkach ciężko jest skutecznie pracować. Tym bardziej, że na jedną pielęgniarkę często przypada prawie tysiąc uczniów.

Syzyfowa praca

Bożena Skałbania pracuje w szkołach podstawowych. W ubiegłym roku była to tylko jedna placówka. Od września kursuje pomiędzy dwiema. Pomaganie dzieciom daje jej ogrom satysfakcji, ale jednocześnie jest okupione tytanicznym wysiłkiem. Bożena przyznaje, że często czuje jakby waliła głową w mur. – Zaznaczam lekarzowi na bilansie, że dziecko nie widzi, że ma ciśnienie 180/100, a on oddaje mi kartę z adnotacją: dziecko zdrowe, brak zaleceń – opowiada.

Rodzice również nie przywiązują uwagi do zaleceń. W ubiegłym roku, w szkole Bożeny, na około 600 uczniów, 1/3 miała nieprawidłową masę ciała. Pielęgniarka spotykała się z rodzicami, aby pomóc im zrozumieć problem, ale wszystko kończyło się jedynie na ulotnych obietnicach. – Zapewniają: "tak, tak ja już przypilnuję. Będę robić kanapki". A następnego dnia widzę dziecko z paczką chipsów w ręce i na pytanie skąd je ma, słyszę odpowiedź, że mama dała – mówi Bożena Skałbania.

Wśród rodziców jest też spora grupa wypierająca problemy. Pielęgniarka ze Śląska wielokrotnie słyszała z ich ust absurdalne argumenty: "Wyrośnie z tego", "Zmieni się", "Ja też miałam ogromny apetyt jako dziecko, ale teraz jestem szczupła".

Rodzic wie lepiej

Na współpracę z rodzicami narzeka również Ewa Pękala z Podkarpacia. – Mam wrażenie, że niektórzy nie chcą słyszeć o problemach czy chorobach ich pociechy – twierdzi pielęgniarka i przytacza sytuację, która szczególnie utkwiła jej w pamięci.

Podczas badań wzroku nastolatek miał duże problemy z odczytaniem liter na tablicy Snellena. Ewa zwróciła się do rodziców z prośbą o wizytę u lekarza rodzinnego, który wypisze skierowanie do okulisty. Pielęgniarka nie mogła postawić diagnozy, bo nie ma do tego uprawień, ale wyraźnie poinformowała o swoich podejrzeniach. Jednak oburzony rodzic kategorycznie odrzucił sugestię. – Stwierdził, że jego dziecko uczy się w tej szkole już od pięciu lat i nigdy nie zgłaszano problemów z jego wzrokiem, a ja jestem nowa – opowiada Ewa.

- Podobnie jest, gdy dzwonię, mówiąc, że wykryłam u ucznia wszy. Matki zarzekają się, że ich dziecko na pewno nie jest winowajcą albo wręcz próbują mi wmówić, że pomyliłam owady z łupieżem – mówi.

W szkołach średnich tego typu zdarzenia występują coraz rzadziej, jednak pojawiają się inne. Może nawet bardziej zatrważające. Dojrzewającym dziewczynkom często brakuje elementarnej wiedzy na temat miesiączkowania. – Przychodzą przerażone i pytają: a ta podpaska mi nie przecieknie? Ale ja mam stringi, więc jak to mam przykleić? – opowiada pielęgniarka ze Śląska.

Słysząc takie historie w głowie rodzi się pytanie: jak to możliwe? – Nie mam prawa ingerować w program nauczania z zakresu biologii czy wychowania do życia w rodzinie, ale ewidentnie są duże braki – twierdzi Bożena Skałbania.

Ukrywanie depresji

Nadwaga, podejrzenia wady wzroku czy niewłaściwa higiena nieustannie przewijają się wśród uczniów, jednak obecnie największym problemem, o którym alarmują wszystkie pielęgniarki, z którymi rozmawiałam jest stan psychiczny nastolatków. – Depresje, okaleczanie się, próby samobójcze. Liczba dzieci, którym trzeba pomóc rośnie w przerażającym tempie, a ja jestem jedna na pięciuset uczniów. Zresztą nie dam rady wyłapać wszystkich przypadków, bo zgodnie z wytycznymi jestem tam zaledwie dwa razy w tygodniu – przyznaje Ewa Pękala.

Zapewne byłoby jej łatwiej, gdyby rodzice chcieli współpracować, a oni często wręcz ją blokują. - Ukrywają informacje o stanie psychicznym dziecka nawet, gdy ma zdiagnozowaną depresję. Boją się, że informacja rozniesie się po szkole, chociaż ja zapewniam, że to są poufne dane, których strzegę jak oka w głowie – podkreśla.

Pielęgniarka najbardziej drży o uczniów mieszkających w internatach. – Tam dzieją się najgorsze sytuacje. Dzieci okaleczają się lub nawet próbują zabić. Rodzic, który umieszcza w internacie nastolatka z depresją i psychotropami nie może robić przed nami tajemnic. Leki muszą być zabezpieczone chociażby po to, żeby inne dziecko nie miało do nich dostępu – tłumaczy Ewa Pękala.

Pielęgniarki przytłoczone obowiązkami

Pielęgniarka w szkole, w której uczy się ok. 200 uczniów, spędza tylko cztery godziny tygodniowo. Aby wypracować cały etat musi zatrudnić się w kilku placówkach. To sprawia, że na jedną przypada od 800 do 1100 dzieci. Ciągłe przemieszczanie się między szkołami i masa papierologii skutecznie zniechęcają młode kobiety do podjęcia się tej pracy. Obecnie średnia wieku zatrudnionych to ok. 56 lat.

Środowiska pielęgniarskie od dawna proszą o wsparcie. Obecnie rządzący zamierzają wprowadzić ustawę obniżającą liczbę uczniów przypadających na jedną pielęgniarkę do 750. Wiadomość pokrzepia, ale same zainteresowane podkreślają, że to wciąż jedynie kropla w morzu potrzeb. – Społeczeństwo musi zrozumieć, że codzienna opieka medyczna jest niezbędna dla każdego dziecka, a nasza obecność w szkołach nie jest złem koniecznym – przyznaje Bożena Skałbania.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (118)