Po obiedzie ani śladu, czyli o jedzeniu znikającym z pracowniczych lodówek
Kamilowi na potęgę ginie ketchup, Kindze ktoś podkrada serek topiony, a Radkowi obiad. – To są w końcu nasze pieniądze, to jest w końcu nasz czas poświęcony na zakupy. I cholernie niesprawiedliwe jest, że ktoś, kto nie dołożył się do tego, bierze jak swoje – komentuje jeden z pokrzywdzonych. Takich historii jest więcej. Złodzieje jedzenia z firmowych lodówek są w każdym zakładzie pracy. Kradną jogurty, napoje, ketchup, a nawet całe obiady. Co na to ksiądz, co na to etyk, co na to administrator?
09.10.2017 | aktual.: 11.10.2017 22:58
Kamil pracuje w jednej z warszawskich firm handlowych. Ze wspólnej lodówki korzysta około siedmiu pracowników. Przyznaje, że regularnie znikały mu drobne rzeczy typu jogurt, plasterki sera żółtego czy wędliny. Razem z innym kolegą kupuje do spółki ketchup, majonez i herbatę. Okazuje się, że częstują się nimi również pozostali współpracownicy. - Te produkty ginęły na potęgę. W zastraszającym tempie znikał ketchup. Opakowanie 50 torebek herbaty było puste po tygodniu. Mamy swojego podejrzanego, ale nie złapaliśmy go za rękę, więc na podejrzeniach się skończyło - wyjaśnia chłopak. Niemniej jednak irytują go takie sytuacje.
Również w naszej redakcji nie brakuje podobnych przypadków. Jedna z koleżanek zostawiła kiedyś pastę w kuchni. Zapakowana w słoiczek czekała, aż właścicielka zgłodnieje. Ktoś miał jednak obawy, że produkt może czuć się zapomniany. Anonimowy podjadacz skonsumował posiłek, a słoiczek dla niepoznaki wstawił z powrotem do lodówki. Magda z pełnym przekonaniem, że pasta cierpliwie na nią czeka, wyjęła słoiczek z lodówki i poszła z nim do biurka. Odkręciła, a tam jedynie śladowe ilości pasty na ściankach. Kto to zrobił? Nie wiadomo. Być może ta sama osoba, która ostatnio przywłaszczyła sobie serek wiejski kolegi.
Pomyślałam sobie, że może nasz administrator będzie wiedział coś więcej na temat tych haniebnych praktyk. W końcu to do niego spływa najwięcej skarg. W rozmowie ze mną wyjaśnił, że z fimowych lodówek najczęściej ginęły napoje, jogurty, parówki i serki.
- Wygląda to tak, że ktoś kupuje sobie jedzenie z myślą na drugi dzień i wkłada je do lodówki, po czym idzie do domu. Następnego dnia przychodzi przekonany, że obiad czeka na niego, a tymczasem zagląda do lodówki, a tam nie ma po nim ani śladu – tłumaczy. Zapytany o konkretne przypadki, odpowiada: - Pamiętam, jak przyszedł do mnie jeden z pracowników, który kupił sobie opakowanie 10 sztuk pierogów i zostawił je w lodówce. Ktoś, kto miał popołudniową zmianę, poczęstował się pięcioma, a pozostałe pięć zostawił właścicielowi - wspomina.
Sprawiedliwy złodziej chciałoby się powiedzieć, ale prawda jest taka, że przywłaszczył sobie cudze mienie niezależnie od tego czy w całości, czy tylko częściowo. - Trudno jest z tym walczyć, bo pracuje bardzo dużo ludzi. Jest spora rotacja i część osób w ogóle się ze sobą nie zna. Z tego, co ja pamiętam, to pracownicy przyczepiali sobie do jedzenia kartki "to jest moje" – dodaje nasz administrator.
Urzędnicy państwowi też podkradają jedzenie
Nie tylko pracownicy polskich korporacji podjadają czyjeś jedzenie. Niedawno ofiarą lodówkowego złodzieja padła Kinga, moja koleżanka pracująca w jednym z warszawskich sądów. Złodziejem był jeden z urzędników państwowych. Osoba pracująca w instytucji, która z założenia ma walczyć z wszelkimi przejawami nieuczciwości, sama daje haniebny przykład. Brzmi paradoksalnie, prawda? Jak wyjaśniła Kinga, w sądzie pracownicy korzystają z jednej wspólnej lodówki na całe piętro. Dziewczyna rano zostawiła w niej serek topiony w plasterkach, a po południu już go tam nie było.
- Wiele rzeczy jestem w stanie zrozumieć. Serio. Rozumiem na przykład, że ktoś może być mega głodny, mega leniwy, mega łakomy lub mega zmęczony. Ale zupełnie nie rozumiem, jak można połasić się na skrojenie ze wspólnej pracowniczej lodówki 2 plasterków cudzego serka (swoją drogą bardzo chemicznego i niezdrowego). Gdyby to była Nutella albo jakaś kiełbasa chociaż, to pewnie zmieściłoby mi się to w głowie, ale 2 plasterki sera? Naprawdę?! - napisała na swoim profilu na Facebooku.
Dodała również zdjęcie wspomnianego serka, z którego zniknęły 2 plasterki. Kinga nie godzi się na takie praktyki, dlatego resztkę produktu opatrzyła stosownym hasłem: "To nie jest twój ser!", który ma nadzieję, że odstraszy potencjalnych złodziei.
Radek pracuje w jednej z większych firm konsultingowych w Polsce. Przyznał mi się, że jedzenie, które wstawiał do wspólnej lodówki, niejednokrotnie znikało w tajemniczych okolicznościach. Szczególnie w pamięci utkwił mu przypadek z kapustą wigilijną. - To nie chodziło o jakieś tam jedzenie. To była potrawa świąteczna przygotowana przez moją mamę. Kilka godzin jej pracy w kuchni. Coś, co wiązało się z tradycją, wywoływało sentymentalne wspomnienia, miało stanowić namiastkę świąt w korpo. No i teraz wyobraź sobie sytuację, kiedy nie dość, że doskwiera ci poczucie niesprawiedliwości, bo musisz pracować w święta z dala od rodziny, to jeszcze ktoś sobie zjada twój obiad - wyjaśnia oburzony całym zajściem.
Rodzinne święta, trąbienie o dzieleniu się, a tutaj kradzież w biały dzień. Kradzież jednej z potraw wigilijnych. Potraw, której mężczyzna nie miał możliwości zjeść wspólnie z rodziną. - Na samą myśl, coś mnie ściska za serce! - przyznaje mi się Radek.
"Tacy im więcej mają, tym więcej chcą"
Okazuje się, że podkradanie jedzenia nie dotyczy tylko pracowniczych lodówek, ale również tych w mieszkaniach studenckich. Z naszej ankiety, w której udział wzięło 528 czytelników WP Kobiety, na pytanie czy zdarzyło się, że współlokator/-ka ukradł/-a jedzenie ze wspólnej lodówki, wynika, że ponad 64 proc. z nich spotkało się z takim incydentem.
Temat wydał nam się na tyle interesujący, że idąc za ciosem postanowiliśmy przeprowadzić drugą ankietę dotyczącą kradzieży z firmowych lodówek. Jej celem było sprawdzenie, ile osób przyzna się do tego, że ukradło jedzenie z pracowniczej lodówki. W sondzie wzięło udział znacznie więcej respondentów, bo aż 6 800.
Kto zatem kradnie wspomniane jedzenie? Z naszej ankiety wynika, że 7 proc. respondentów przyznaje się do tego, że okrada firmową lodówkę. 4 proc. z nich robi to nagminnie i nie informuje o tym właściciela, a reszta kradnie, ale mówi o tym właścicielowi.
Pocieszający jest fakt, że prawie 82 proc. z nich odpowiedziała, że nigdy nie ukradła jedzenia z firmowej lodówki, a takie zachowanie uważa za skandaliczne. Ponad 11 proc. przyznało, że do tej pory nie ukradło jedzenia, ale jeśli nadarzyłaby im się taka okazja, to na pewno powiedzieliby o tym fakcie jego właścicielowi. Jeżeli chcecie wziąć udział w naszej sondzie i obserwować na bieżąco jej wyniki - kliknijcie TU.
Nagminne przypadki kradzieży jedzenia odnotowują również polskie sklepy. - Zdarzali się bogaci panowie w zajebiście drogich garniakach, którzy podpier…ali parówki. To mnie najbardziej wkur…o. Masz ochotę zdemaskować ich na oczach wszystkich. Tacy im więcej mają, tym więcej chcą - wspomina w rozmowie z WP Kobieta, Kortez, który zanim został słynnym polskim wokalistą, pracował jako ochroniarz w "Biedronce".
Co na to ksiądz i etyk?
Wspólna pracownicza lodówka często jest najwyraźniej traktowana jak domowa. Niektórzy uważają, że można do niej podejść, wybrać coś, co się podoba i po prostu to zjeść. Lodówka owszem jest wspólna, ale produkty znajdujące się w niej już nie. Częstowanie się ukradkiem czymś, co w niej stoi, bez wcześniejszego zapytania właściciela o zgodę, jest grzechem – tak twierdzi rzecznik prasowy Diecezji Drohiczyńskiej, ks. Marcin Gołębiewski.
- Ogólna zasada moralna mówi, że cudzej własności nie naruszamy. To jest kwestia bezdyskusyjna. Kradzież jest kradzieżą. I podbieranie komuś z lodówki jedzenia również pod kategorię kradzieży podchodzi - wyjaśnia. Ksiądz powołuje się na siódme przykazanie, które brzmi "Nie kradnij" i ono odnosi się do każdej nawet najdrobniejszej rzeczy, również jedzenia.
Czy należy się z tego spowiadać? - pytam. Otrzymuję odpowiedź, że oczywiście tak. Przekornie kontynuuję temat, próbując dowiedzieć się, co ksiądz jako spowiednik powiedziałby takiemu penitentowi.
- Jako spowiednik zawsze w konfesjonale namawiam do uczciwego życia. Jeżeli jest to jednorazowy przypadek, to formą zadośćuczynienia może być forma pomocy ubogim, przygotowanie paczki żywnościowej, zapytanie sąsiadów, czy nie potrzebują wsparcia. W myśl piątego warunku sakramentu pokuty zadośćuczynieniem jest wynagrodzenie szkody – wyjaśnia ks. Gołębiewski. - Permanentne podbieranie jedzenia jest nieeleganckie, niegrzeczne. To forma wyrachowania - dodaje.
- Teraz teoretyzuje, ale załóżmy, że ktoś jest tak głodny, że nie może sobie poradzić i zjadł czyjeś jedzenie, ale później podejdzie do właściciela i powie, że "słuchaj zjadłem ci obiad, bo byłem śmiertelnie głodny i chce tę szkodę w jakiś sposób wynagrodzić". Takie zachowanie już jest uczciwe – dodaje ksiądz.
Etyk ma znacznie surowsze podejście do tematu. Nie zagłębia się w motywacje, jakimi kieruje się lodówkowy złodziej. - To jest jak z pluciem na podłogę, przepychaniem się czy potrącaniem. Podkradanie czegokolwiek komukolwiek jest nieakceptowalne i koniec. Nie ma nad czym dyskutować, nie ma czego wyjaśniać – zaczyna prof. Jacek Hołówka. - Prostactwo musi być usunięte przez kontrolę i odpowiednie ukaranie winnego. Takie zachowanie określę jednym słowem: bezczelność! – dodaje.
Powiedzmy to sobie jasno. W każdym przypadku czy mniej, czy bardziej bolesnym, jest to kradzież. Co innego, jeśli umówimy się, że kupujemy wspólnie lub na zmianę dane produkty i z nich korzystamy, a co innego, jeśli dajemy sobie przyzwolenie na korzystanie z czyichś rzeczy, które na dodatek są podpisane. Jeszcze bardziej bulwersuje wyjadanie obiadów, które przecież ktoś wcześniej sobie przygotował. To nie tylko kwestia kultury, ale również sumienia. Należy mieć na uwadze, że taka zachłanność doprowadza do czyjegoś głodowania. Pozbawia się przecież kogoś posiłku.
Słuchając historii moich bohaterów, zastanawiam się, jakie motywacje rządzą ludźmi, którzy dają sobie przyzwolenie na podbieranie cudzego jedzenia. Znaczna większość lodówkowych złodziei grasuje w korporacjach. Nie wierzę w to, że nie stać ich na obiad. Robią to z lenistwa, zuchwalstwa czy oszczędności? Skąd to się w nich bierze, że mimo pełnego portfela, czują się bezkarni i kradną kolegom z pracy jedzenie? Kto ich tego nauczył, że coraz częściej traktują własność innych jak swoją? Czy naprawdę smakuje im jedzenie cudzego posiłku? Czy nie zastanawiają się, że ktoś przez nich będzie cierpiał na potworne uczucie głodu? Czy rzeczywiście tak ciężko przejść się do pobliskiego sklepu i kupić niezbędne produkty? Czy wreszcie sądzą, że kradzież jedzenia to coś innego niż kradzież rzeczy materialnych? Czyn jest ten sam. Skutki również. Ograbianie kogoś z jego własności!