Polityczka z Nowej Zelandii została liderką partii. Media obchodzi tylko to, czy chce mieć dzieci
Jacinda Ardern jest drugą kobietą w historii przewodzącą nowozelandzkim Laburzystom. W siedem pierwszych godzin na nowym stanowisku dowiedziała się, że jest ono niczym w porównaniu z byciem matką. Pytania od dziennikarzy i - o zgrozo - od dziennikarek wbiły ją w fotel. Na szczęście wiedziała, co odpowiedzieć.
- Ciekawi mnie, czy wypada pytać panią o plany macierzyńskie czy nie – tak rozmowę z Ardern zaczęła jedna z prowadzących program "The Show". Siedząca obok koleżanka zaśmiała się, by ukryć zażenowanie tym, co właśnie usłyszała. Wywróciła jeszcze oczami, kiedy padło zdanie: - Wiele kobiet w Nowej Zelandii ma poczucie, że musi wybierać między karierą a macierzyństwem. Pani również?
Polityczka w przeszłości wyznała, że nie bierze pod uwagę wyższych stanowisk, w tym stanowiska premiera, ze względu na stres, który może odbić się na życiu rodzinnym. Do dziś nie ukrywa, że właśnie takie życie jej się marzy, ale już wie, jak łączyć jedno z drugim. - Wiele kobiet mierzy się z takim dylematem - powiedziała grzecznie dziennikarce.
Sytuacja powtórzyła się w innym studio telewizyjnym. Ciekawy jej planów był jednak mężczyzna, który nie omieszkał zauważyć, że wyborcy muszą brać pod uwagę, iż potencjalna szefowa rządu weźmie urlop macierzyński. Ardern wtedy nie wytrzymała. - To absolutnie niedopuszczalne, by w 2017 roku mówić takie rzeczy pracującym kobietom – powiedziała, celując palcem w reportera. - To wyłącznie od nich zależy, kiedy urodzą dzieci i nie powinno mieć to żadnego wpływu na fakt, czy dostaną pracę czy nie – skwitowała ku radości publiki i internautów.