Blisko ludziPolka w Danii. Pomaga swoim rodakom

Polka w Danii. Pomaga swoim rodakom

Martyna uczy Polaków duńskiego
Martyna uczy Polaków duńskiego
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne
30.04.2021 14:10

Kasia Krasucka zaraz po studiach wyjechała z Polski. Dziś pracuje w Danii jako tłumacz ustny i pomaga Polakom opanować język duński. W rozmowie z WP Kobieta opowiada o trudnych początkach życia w najszczęśliwszym kraju świata.

Pochodzisz ze Szczecina. Jak to się stało, że wylądowałaś w Danii bez znajomości języka duńskiego i perspektyw na pracę?

Kasia Krasucka: Mając 23 lata pojechałam do Anglii za miłością, która jednak nie przetrwała próby czasu. Mimo to zostałam i ułożyłam sobie życie. Po dziewięciu spędzonych tu latach, pracy jako tłumacz ustny i staraniach się o paszport brytyjski, kuzyn złożył mi pewną propozycję. Mieszkał już w Danii od wielu lat i właśnie spodziewał się narodzin bliźniaków. Pomyślał o mnie jako o osobie, która mogłaby pomóc mu w tych pierwszych miesiącach życia maluchów.

Pamiętam ten dzień, kiedy wylądowałam na lotnisku z trzema dużymi torbami i pomyślałam sobie, że zaczynam wszystko od nowa. Z jednej strony to było przerażające, ale z drugiej – bardzo ekscytujące. Wiedziałam, że szybko będę musiała się usamodzielnić, bo u kuzyna mogłam mieszkać maksymalnie rok.

To zapewne była ogromna motywacja, by stanąć na własnych nogach i znaleźć źródło dochodu?

Tak. Znajomość duńskiego wydała mi się jedynym sposobem na to, żeby się w tym nieznanym kraju odnaleźć. Dla mnie samej zaskoczeniem było, że udało mi się w ciągu roku opanować duński w takim stopniu, żeby tłumaczyć i pracować jako tłumacz. Włożyłam mnóstwo wysiłku w naukę języka i już po roku mogłam odbyć rozmowę rekrutacyjną w pewnej firmie, ubiegając się o stanowisko tłumacza. Zostałam wtedy bardzo dobrze oceniona, to mnie uskrzydliło.

Obraz

Dokonałaś rzeczy, zdawałoby się, niemożliwej. Ile wyrzeczeń cię to kosztowało?

Rano i w ciągu dnia zajmowałam się dziećmi kuzyna, które były zbyt małe, żeby iść do żłobka. Miały 3 miesiące, kiedy zaczęłam się nimi opiekować. Trzy razy w tygodniu, popołudniami jeździłam pociągiem do Kopenhagi na intensywny kurs duńskiego. Te zajęcia trwały 2,5 godziny. Ale tak naprawdę ten duński towarzyszył mi przez cały dzień, bo nawet będąc z bliźniakami, w tle miałam włączony telewizor, gdzie leciały wiadomości, wsłuchiwałam się w ten język, powtarzałam na głos słowa. Kiedy moją rodzinę odwiedzali goście Duńczycy, to zawsze uczestniczyłam w tych spotkaniach siedząc w rogu i przysłuchując się, czy coś rozumiem i czy jestem w stanie wyłapać jakieś zwroty. Wyrobiłam sobie kartę w bibliotece, żeby mieć dostęp do książek i audiobooków. Słuchałam ich, a przed oczami miałam treść, więc to mi też bardzo pomagało.

Domyślam się, że przez to poświęcenie nauce kompletnie nie miałaś czasu na spotkania towarzyskie?

Nawet kiedy przychodzili goście do mojej rodziny, to szybko zmykałam do swojego pokoiku po obiedzie i uczyłam się dalej. Było warto, bo w ciągu roku od przyjazdu do Danii zdałam egzamin PD3 (Prøve i Dansk 3), a krótko po nim Studieprøven. Dzięki temu mogłam studiować na uniwersytecie duńskim w języku duńskim i pracować jako tłumacz ustny. Założyłam też własną firmę i zaczęłam pomagać w nauce języka Polakom, którzy mieszkają tu od lat, wciąż nie opanowali języka i mają problem z komunikacją. Zainwestowałam w siebie raz jeszcze i skończyłam kurs biznesowy.

Co cię zaskoczyło najbardziej, jeśli chodzi o Duńczyków? 

Najbardziej zaskakujące było dla mnie to, jak trudno jest nawiązać z nimi taką bliską więź, choć przy pierwszym spotkaniu wydają się być ciepli, naturalni, otwarci. Kiedy natomiast pierwsze wrażenie mijało, to czułam, że pojawia się ściana. Teraz już wiem, że nie dlatego, że są zimnym narodem i nie tworzą ścisłych, ciepłych więzi. Powód jest inny, otóż oni je bardzo pielęgnują i dlatego nie mają za bardzo czasu i przestrzeni, by jeszcze kogoś do nich zaprosić. Mnie się udało wejść w niejako zamknięty krąg tych znajomości i jak już się w nie wejdzie, w te ścisłe więzi, to one są lepsze niż rodzina. Czuje się, że stają się priorytetem w życiu przyjaciół. Są częste spotkania, wspólne posiłki, rozmowy do późna, w takiej ciepłej atmosferze typowej dla Danii, tzw. hygge. Są świece, dobre jedzenie itp. Bardzo dbają o to zarówno kobiety, jak i mężczyźni.

Polka w Danii
Polka w Danii© Archiwum prywatne

Mówi się, że to najszczęśliwszy naród świata, żyjący w stylu hygge. Co to w praktyce oznacza?

Nie ma tu sztuczności i udawania radości. Podchodzą do życia poważnie, ale na luzie. Nie pozwalają, żeby sytuacje ze świata zewnętrznego zaburzały ich wnętrze. Próbują rozgraniczyć życie prywatne od zawodowego, kiedy wracają po pracy do domu, skupiają się na odpoczynku. Duży nacisk kładą na czas spędzony z rodziną. W weekendy priorytetem staje się rodzina i przyjaciele. Ten luz widać nawet w sklepach, nie ma tu stresu i poganiania, kiedy stoi się w kolejce. Nie lubią się chwalić i nie lubią, jak ktoś się chwali, są bardzo pokorni. Owszem, zdarza im się mówić, że coś im się udało i wyszło fajnie, ale jest to przekazywane raczej na zasadzie informacji, faktu. Nie ma przechwalania się tymi sukcesami. Mieszkam tu już 6 lat i nie spotkałam do tej pory ani jednego Duńczyka, który byłby chwalipiętą.

A jak wyglądają kwestie zarobków? Mówi się, że średnie miesięczne zarobki w Danii to w przeliczeniu na złotówki 14 tysięcy. Czy te pieniądze zaspokajają potrzeby mieszkańców jak na duńskie standardy?

Dużym kosztem jest tutaj na pewno wynajem mieszkań. Jeżeli wynajmujemy cokolwiek, to jest to drogie. A i tak nie jest łatwo z tym wynajmem, szczególnie w rejonach Kopenhagi. Najwięcej tych pieniędzy jest więc przeznaczanych na komfort mieszkania. Jedzenie też jest droższe niż w Polsce, ale nie aż tak, jak słychać z opowieści Polaków. Nie jest też tak, że cała Dania jest bogata, bo kiedy poruszamy się publicznym transportem, to widzimy te różnice statusów. Myślę, że mając te najmniejsze wynagrodzenia, spokojnie można sobie poradzić, żyć skromniej, a nawet odłożyć pieniądze na jakiś wyjazd. Natomiast bezrobotni Duńczycy otrzymują od państwa pomoc, która co prawda nie pozwala na egzotyczne podróże, ale daje możliwość, by opłacić rachunki, kupić jedzenie i godnie przeżyć.

Jakimi kobietami są Dunki, jakie cechy osobowości u nich wydają ci się być uderzające?

Są bardzo niezależne, samodzielne, mają swoje zdanie i nie boją się go wyrazić. Są też silne emocjonalnie.

A jak się tu wychowuje dzieci? Czy coś cię zaskoczyło?

Podoba mi się, że od początku dzieci uczone są samodzielności. To widać np. w tych pierwszych klasach przedszkolnych, kiedy wychowawcy chcą, żeby dzieci same ubierały się i zakładały kurtki, więc wolą poczekać dłużej na całą grupę, niż pomóc w ubieraniu się. Raz widziałam sytuację, gdzie byli jacyś obcokrajowcy z dziećmi w przedszkolu i mama zaczęła pomagać w zapinaniu kurtki, to wychowawca poprosił, żeby tego nie robić, bo bardziej dziecku szkodzimy w ten sposób, niż pomagamy.

Zauważyłam też, że to dziecko w rodzinie nie staje się królem, ono jest jednym z członków rodziny, ale nie pępkiem świata. Dzieci w wieku przedszkolnym też spędzają bardzo dużo czasu na dworze bez względu na pogodę. Mają specjalne kombinezony, które chronią je od wiatru, deszczu i zimna. Nie ma dnia, żeby nie wyszły na dwór, żeby tam spędzić nie kilka minut, ale nawet kilka godzin. To jest rzecz, która szokuje mamy Polki. Dla niektórych jest to wręcz niewyobrażalne i przeżywają tu jakiś szok kulturowy. Trudno im zaakceptować to, że ich dziecko w tym zimnie spędza kilka godzin, w tym kombinezonie. Kiedy dzieci wracają z zabawy, są często mokre i ubłocone, więc jak się wchodzi do przedszkola, to widać na wieszakach te kombinezony ociekające błotem. To jest tu rzecz naturalna i nikogo nie dziwi. Dzieci poza tym są zadowolone i nie chorują tak często.

Co najbardziej urzeka w Danii, co sprawia, że dobrze się tu żyje?

Ta kultura ludzi, że oni nie muszą się do ciebie uśmiechnąć, żebyś poczuła się życzliwie potraktowana. W codziennym życiu ma się poczucie spokoju, bycia szanowanym przez ludzi i tym szacunkiem chce się też dzielić z innymi. Dla porównania, kiedy wjeżdżam samochodem do Szczecina, to wszystkie moje zmysły są uruchomione, natomiast po Kopenhadze jedzie się wolniej, szanuje się tych wszystkich kierowców wokół nas.

Czy wrócisz do Polski, czy raczej swoją przyszłość wiążesz z Danią?

Na początku pobytu w Danii miałam dwa kryzysowe momenty. Pierwszy był wtedy, kiedy czułam, że czas na usamodzielnienie mi się kończy i muszę się wyprowadzić od rodziny, ale z drugiej strony nie miałam jeszcze pracy i żadnych planów na dalsze życie. Pamiętam, że rozpłakałam się na środku ulicy skądś wracając. Czułam taką niepewność, jak będą wyglądały moje losy, włożyłam mnóstwo wysiłku w to, żeby się nauczyć języka, zdać egzaminy i co dalej… Kolejny kryzys, 3 lata po przeprowadzce, był związany z mieszkaniem. Nie mogłam się odnaleźć, bo cały czas wynajmowałam mieszkania. Tutaj wynajem jest krótkoterminowy, ponieważ w momencie, kiedy przekroczy się 2 lata kontraktu o wynajem, to osoba, która wynajmuje, zaczyna mieć prawa do tego mieszkania. Dlatego Duńczycy dbają o to, żeby ten czas nie został przekroczony.

Przenosiłam się więc z jednego miejsca na drugie po 6 miesiącach czy po roku i było to bardzo dla mnie bardzo stresujące. Pamiętam, że czułam się wtedy taka bezdomna, żyjąca na walizkach, zmęczona, pragnąca znaleźć mój kącik zwany domem. Wtedy po raz pierwszy zaczęłam mieć wątpliwości, czy rzeczywiście Dania jest dla mnie. Z drugiej strony nie chciałam wracać ani do Anglii, ani do Polski. Wszystko zmieniło się, jak znalazłam swoje miejsce w postaci domu i teraz mogę powiedzieć, że czuję się tu jak w domu. Do Polski nigdy mnie nie ciągnęło z powrotem, bo moje dorosłe życie spędziłam poza jej granicami. Ciężko byłoby mi się w niej odnaleźć.

Źródło artykułu:WP Kobieta
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (807)
Zobacz także