Ciągły lęk i stres. Terapeutka o kondycji psychicznej Polaków w pandemii
Karolina straciła ojca, który zmarł w wyniku COVID-19. Informację tę ukrywała przed mamą, a sama bardzo źle znosi stratę bliskiej osoby. - Zdaliśmy sobie sprawę, że nie jesteśmy nieśmiertelni i to nas przeraża – mówi w rozmowie z WP Kobieta psycholożka i terapeutka Zuzanna Butryn.
16.04.2021 12:56
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Koszmar Karoliny zaczął się dwa tygodnie temu. Jej tata nagle źle się poczuł. Objawy sugerowały zwykłe przeziębienie, jednak Karolina nalegała na zrobienie testu na COVID. 25 marca jego stan się pogorszył i zabrało go pogotowie. – Mieszkamy w Sosnowcu, ale dyspozytorzy kazali nam jechać do Blachowni, która jest oddalona 100 km od naszego miejsca zamieszkania. Szpital mógł zaoferować tylko miejsce w karetce – opowiada.
– Ostatecznie skierowano nas do Poddębic, kilkaset kilometrów od domu. Przez dwa pierwsze dni był z nim dobry kontakt, choć przez telefon mówił tylko, że słabnie. Trzeciego dnia telefon był wyłączony. Udało nam się skontaktować z dyżurką. Powiedziano nam, że stan taty bardzo się pogorszył i jest nieprzytomny – relacjonuje.
"Ze stresu zaczęłam się dusić"
W międzyczasie Karolina dowiedziała się, że również jej mama ma wynik dodatni testu. I zaczęła panikować. Bała się, że to skończy się jak w przypadku ojca. – Na początku mama czuła się dobrze, jednak ciągle miałam poczucie, że to się w każdej chwili może zmienić. Strach całkowicie mnie paraliżował – wyznaje.
Lekarze w szpitalu walczyli o życie taty Karoliny. Niestety, lekarka powiedziała wprost: "Pacjent nie rokuje, nie ma dla niego respiratora". Karolinie udało się zorganizować dla ojca księdza i ostatnie namaszczenie. - Tata zmarł 31 marca w nocy – mówi.
Wtedy dziewczyna przeżyła pierwszy atak paniki. – Spuchły mi migdałki, nie mogłam oddychać, miałam rozszerzone źrenice, zostawiałam mokre plamy na parkiecie, tak bardzo się pociłam – słyszymy.
Zobacz też: "Mam 28 lat, z czego 10 to koszmar". Ewa po opuszczeniu "bidula" walczy o szczęście
Karolina bała się powiedzieć matce o śmierci ojca. – Nie wiedziałam, jak ona zareaguje, czy jej to kompletnie nie załamie, czy nie spowoduje to pogorszenia jej stanu zdrowia – tłumaczy. Nasza bohaterka postanowiła przez kilka dni ukrywać przed nią ten fakt. – W nocy nie mogłam spać lub śniły mi się koszmary. Rano zakładałam maskę uśmiechniętej dziewczyny – przyznaje. W końcu wyznała prawdę.
– Konsekwencje tego stresu odczuwam do dzisiaj. Mam napady lękowe za każdym razem, gdy widzę karetkę. Nastrój zmienia mi się kilka razy dziennie. Przechodzę od euforii do załamania – mówi.
Karolina zdecydowała się zwrócić o pomoc do lekarza rodzinnego. Dostała silne leki uspokajające. – Myślę o terapii, martwię się, jakie ta sytuacja będzie dla mnie miała konsekwencje w przyszłości – zastanawia się.
Ciągły lęk
Witold Gąsiorowski zawsze był osobą bardzo spokojną. Ma ustabilizowane życie prywatne i zawodowe. Przed świętami poczuł się osłabiony. Czwartego dnia pojawiły się bóle mięśniowe i omamy węchowe. – Wszystko pachniało spalenizną – wspomina. Zrobił test, wynik był pozytywny.
– Miałem lekki przebieg, ale bałem się, że w każdej chwili sytuacja może się pogorszyć. Wiem, że koronawirus jest bardzo podstępny – stwierdza. W końcu udało mu się pokonać zakażenie i po niecałych trzech tygodniach wrócił do pracy.
– Ale zacząłem się dziwnie czuć. Stałem się nagle bardziej nerwowy. Stresuję się z byle powodu – słyszymy. Witold boi się, że choroba może wrócić, tym razem ze zdwojoną siłą. – Mam napady lękowe. Nagle, w pracy, zaczynam się bać, że upadnę, że znów zachoruję. Siedzę na forach i sprawdzam objawy – wymienia to, co u siebie widzi. – Zaczęły się także problemy ze snem. Budzę się w nad ranem, spocony, nie wiem, co się ze mną dzieje.
Mężczyzna zdecydował się na razie korzystać z ziołowych środków uspokajających, ale jest też w kontakcie z psychologiem. – Odczuwam permanentny stres, rozważam terapię – mówi.
Wszyscy jesteśmy straumatyzowani
Obecnie do gabinetów zgłasza się coraz więcej osób, których dotknęła trauma w związku z zakażeniem koronawirusem lub utratą bliskiej osoby z powodu pandemii.
Osoby mogą odczuwać paranoiczne, niepokojące myśli związane z trudnym doświadczeniem, które odzywają się nawet długo po zakończeniu traumatycznego wydarzenia. – Od dłuższego czasu obserwuję u moich pacjentów coraz więcej zaburzeń lękowych. Ma to związek ze strachem o siebie, o bliskich. Zdaliśmy sobie sprawę, że nie jesteśmy nieśmiertelni i to nas przeraża – mówi w rozmowie z WP Kobieta psycholożka i terapeutka Zuzanna Butryn.
– Pacjenci bardzo często żyją aktualnie w lęku o swoje zdrowie i życie. Nawet jeśli przeszli wirusa, są przekonani, że zarażą się jeszcze raz i być może nie przeżyją – dodaje ekspertka. Butryn mówi, że dostęp do internetu i kompulsywne sprawdzanie objawów może nas wpędzić w jeszcze większe kłopoty. – Zalecam, żeby starać się unikać autodiagnozy i spędzać więcej czasu poza domem, w otoczeniu przyrody – radzi.
Terapuetka podpowiada, co robić, jeśli zaczynamy czuć się gorzej psychicznie. – Przede wszystkim obserwujemy siebie i swoje emocje. Bądźmy dla siebie wyrozumiali, nie bójmy się prosić o pomoc. Pokutuje opinia, że powinnyśmy radzić sobie sami z trudnymi emocjami, ale to tak, jak próbować oddychać pod wodą. Nie da się – mówi.
Zobacz też: Jak wesprzeć bliskich osoby zmarłej? "Wróćmy do zapomnianych form składania kondolencji"
– Jeśli lęk przeszkadza nam w codziennym funkcjonowaniu, poszukajmy kontaktu do psychologa lub psychiatry. Najskuteczniejsze jest połączenie farmakoterapii i psychoterapii. Leki dadzą nam ulgę, zadziałają doraźnie. Terapia pozwoli przepracować trudne emocje związane z chorobą lub stratą – opowiada.
Konsekwencje zamiatania trudnych emocji pod dywan mogą być tragiczne w skutkach. – Nieleczone stany lękowe mogą przekształcić się w poważne choroby. Osoby po trudnych przejściach mogą popaść w depresję, a nawet, jeśli myśli związane z traumatycznym przeżyciem są bardzo uporczywe, próbować odebrać sobie życie – przestrzega ekspertka.