Polskie WAGs – dlaczego kochamy je nienawidzić
"Niski parter" - napisała o okładce "Cosmopolitan" z Mariną i Sarą Boruc-Mannei "fanka". Sama Łuczenko-Szczęsna odżegnała się od udziału w reality show o WAGs, obrażając się na insynuację, jakoby była "tylko" żoną swojego męża. Dlaczego nie potrafimy cieszyć się szczęściem innych? I, co ważniejsze, dlaczego piękne, sławne i bogate wciąż chcą więcej?
"Boże, żony piłkarzy są na okładkach – nie aktorzy, nie politycy, artyści przez duże A, tylko żony (w większości bez wykształcenia) piłkarzy – to już jest bardzo niski parter" - napisała fanka w komentarzach pod zdjęciem okładki "Cosmopolitan", którą na Instagramie pokazała Sara Boruc-Mannei. "Inteligentka się odezwała! Haha rozumiem, że po paru fakultetach. Niski parter – masło maślane… pozdroooo" – odgryzła się gwiazda, która w magazynie pozuje ze swoją "bestie" Mariną Łuczenko-Szczęsną. Dziewczyny wyglądają jak bliźniaczki, wymieniają się ubraniami, razem spędzają wakacje. Sara prowadzi swoją markę biżuteryjną, marząc o nagraniu płyty, Marina nagrywa płytę, marząc o tym, żeby ktoś chciał jej posłuchać. O czym nie marzy? O udziale w reality show o WAGs. "Moi drodzy. Dochodzą mnie słuchy, że ma podobno powstać program reality show o żonach piłkarzy. Chciałabym dać wszystkim jasno do zrozumienia, iż odmówiłam udziału w tym programie" - napisała na Instagramie Marina. Łatka WAG zaczyna uwierać także Dominikę Grosicką, która spogląda z okładki najnowszego wydania "Shape'a". "Zawsze bardzo mnie cieszy, gdy bliskie mi osoby osiągają sukces, a z Dominiką pracujemy już od jakiegoś czasu" - napisała o publikacji Anna Lewandowska, bodaj jedyna z polskich żon piłkarzy, której nikt nie ośmieli się wrzucić do jednego worka z setkami opalonych blondynek z ciałem Barbie kibicujących z trybun, gdy mężowie kopią piłkę do bramki. Ale co właściwie jest osiągnięciem Grosickiej? Świetnie wygląda. Czego chcieć więcej? Olśniewająca uroda zawsze była najważniejszą cechą drugich połówek współczesnych herosów, którzy zakochiwali się w Kopciuszkach tylko po to, by za chwilę zmieniały się w supermodelki.
W wywiadach WAGs chętnie opowiadają o tym, jak szeroki jest zakres ich obowiązków. "Job description" obejmuje robienie zakupów, wykonywanie przelewów, dbanie o dom. A także podróżowanie w najodleglejsze zakątki globu, rodzenie dzieci i robienie własnej kariery mimochodem, po cichu, w przerwach. Wszystko po to, żeby nie przeszkadzać mężom w treningach.
Jeśli uznać, że piłkarze bywają lepszymi ambasadorami Polski niż pracownicy MSZ-u, ich drugie połówki powinny być traktowane jak żony dyplomatów, których najważniejszym zadaniem jest godne reprezentowanie nas na świecie, a największym wyzwaniem przymus porzucania z dnia na dzień zbudowanego w jednym miejscu życia na rzecz domu na końcu świata.
Nie zmienia to faktu, że każda WAG chce być kobietą sukcesu jak Victoria Beckham. Zapominają jednak o tym, że Posh Spice zbudowała karierę jeszcze zanim została żoną Davida. A potem udało jej się niemożliwe – stworzyła rodzinę jak z obrazka i imperium mody. Ale to wyjątek od reguły, który tylko ją potwierdza.
Cóż, kobiety zapędziły się w kozi róg. Jeszcze kilka dekad temu musiała im wystarczyć rola kobiety u boku mężczyzny, który osiąga sukces. Na szczęście dzisiaj możliwości ich własnego rozwoju zawodowego są niemal nieograniczone. Wypada skarżyć się na własny nadmiar ambicji, pracoholizm nazywać cnotą i odkładać miłość, dom i macierzyństwo na nieokreśloną przyszłość, gdy zdobędzie się już władzę nad światem. Faux pas jest przyznanie się do tego, że chce się być "tylko" żoną. Posiadanie dzieci trzeba z trudem godzić ze wspinaniem się po szczeblach kariery. A perfekcjonizm w gotowaniu, prasowaniu i sprzątaniu okupywać nieprzespanymi nocami. Gdy teoretycznie możemy mieć wszystko, musimy sięgać po jeszcze więcej. Dużo w tym schizofrenii, a mało równowagi. I błędnego rozumienia partnerstwa. Chociaż modelowy związek tworzy dziś dwoje niezależnych ludzi, którzy motywują się nawzajem do rozwoju, nie ma nic złego w tym, żeby wymieniać się w roli przewodnika stada. WAGs tę ekwilibrystykę opanowały. Wiedząc, że ich mężowie mają swoje pięć, piętnaście, a nawet pięćdziesiąt minut, pozwalają im realizować ich marzenia. Na nie też przyjdzie czas. Tak działa "power couple", czyli para, która jest silna swoją jednością, niezależnie od tego, czy panuje równowaga, czy szala wagi przechyla się akurat w jedną stronę.
A dlaczego "fani" z taką satysfakcją krytykują każdą próbę ich wyjścia poza schemat, sprawiając, że same żony piłkarzy jak ognia boją się etykietki WAG? Mieszanka wybuchowa kompleksu niższości i manii wielkości rozsadzająca Polaków daje złudne poczucie, że moglibyśmy osiągnąć wszystko, gdyby nie zły czas, złe miejsce, źli ludzie. A ci, którym się udało, dopięli swego nie dlatego, że mieli talent, ale czas, miejsce i ludzie dali im fory.
Wciąż pokutuje przekonanie, że bogaci na pewno ukradli pieniądze, piękni z pewnością poddali się operacjom plastycznym, a szczęśliwi są zwyczajnie głupi. Dlaczego WAGs nie miałyby korzystać z możliwości, jakie daje im życie u boku piłkarzy? Czy w imię sprawiedliwości społecznej wakacje powinny spędzać w Radomiu, a nie na Hawajach? Kupować tylko w H&M, żeby ktoś nie poczuł się urażony? Ukrywać to, że im się udało, bo mogą zostać posądzone o epatowanie luksusem? Przecież właśnie dlatego, że żyją inaczej niż my, chcemy to ich życie podglądać. Za ich pośrednictwem możemy spełnić własne marzenia. Nie tylko o prywatnych samolotach, apartamentach w Londynie i butach od Diora. Przede wszystkim o wolności. Od troski o pieniądze, oczywiście. Ale jakoś nikt nie ma problemu, gdy Lewy kupuje kolejną furę do swojej stajni. Ani podlicza się skrzętnie wartość każdej pary majtek. Nie mówiąc już o tym, że większość żon piłkarzy działa charytatywnie, angażuje się w niezależne projekty albo wspiera młodych artystów, dzieląc się wykopaną na boisku fortuną. To tylko część ich aktywności.
Jak pokazuje przykład Kardashianek, życie na świeczniku to praca na kilka etatów. Fani szybko się nudzą, więc miesiąc bez ciąży, operacji plastycznej czy premiery kosmetyków należy uznać za stracony. Gdy jedząc czekoladki w wyciągniętym dresie, publikujemy złośliwe komentarze pod zdjęciami Mariny, zastanówmy się nad tym, czy naprawdę chciałybyśmy być w jej skórze. Z hejterami, którzy krytykują to, co robimy, zanim jeszcze to zrobiłyśmy. A przede wszystkim z samą sobą, wymagającą od siebie włosów od fryzjera, cery niemowlęcia, nóg do nieba. Dominika, Marina i Sara naprawdę mogłyby "nic" nie robić do końca życia. "Nic", czyli szczęśliwie trwać u boku swoich mężów, dając im motywację do pracy. Ale wciąż czegoś chcą – nagrać płytę, pozować na okładce, założyć bloga. Ich ambicja jest czysta, bo niepodyktowana potrzebami finansowymi. Ale może zazdrość bierze się z tego, że dla WAGs nie ma granic? Nie tylko tych realnych, chociaż oczywiście, że jednego dnia mogą mieszkać w Rzymie, a drugiego w Los Angeles. Żyją jednak nie w Rzymie, czy Los Angeles, a w czasoprzestrzeni Instagrama. W wyabstrahowanym świecie bez Czarnych Protestów ani potrzeby ich organizowania, bez gadających głów w programach publicystycznych i bez tych deszczowych dni nad Wisłą, gdy o siódmej nie udaje się przez kałuże dobiec do autobusu. Jeśli piłkarze są herosami, to potrzebują kobiet, które kultywują ich mit. O tym, że można być zawsze pięknym, młodym, szczęśliwym. I dobrze ubranym. Naprawdę nie mają się czego wstydzić.