Poroniła, za co trafiła do więzienia. Zamiast doktora, nad szpitalnym łóżkiem zobaczyła policjanta
Mirna była w siódmym miesiącu ciąży, gdy zaczęła odczuwać bóle. Któregoś dnia nasiliły się do tego stopnia, że była zmuszona urodzić swoje dziecko przedwcześnie. Poród odebrał sąsiad, w jej małej łazience. Później doniósł na nią na policję. Powiedział, że pewnie chciała zabić to dziecko. Trafiła do więzienia na 15 lat. Takich sytuacji jest znacznie więcej.
22.12.2015 | aktual.: 25.12.2015 16:20
Mirna była w siódmym miesiącu ciąży, gdy zaczęła odczuwać bóle. Któregoś dnia nasiliły się do tego stopnia, że była zmuszona urodzić swoje dziecko przedwcześnie. Poród odebrał sąsiad, w jej małej łazience. Później doniósł na nią na policję. Powiedział, że pewnie chciała zabić to dziecko. Trafiła do więzienia na 15 lat. Takich sytuacji jest znacznie więcej.
Salwador to państwo z najbardziej drakońskim prawem antyaborcyjnym. Kilkadziesiąt, a nawet kilkaset kobiet, skazano tu za rzekome dokonanie aborcji. Do więzienia trafiają też te mieszkanki, które urodziły przedwcześnie. Nie ze swojej winy.
Historia Mirny Ramirez jest jedną z tych najgłośniejszych. Z łazienki, gdzie sąsiad odebrał jej poród, trafiła prosto na posterunek.
- Wciąż krwawiłam, gdy mnie zabierali. To cud, że przeżyłam. Nie otrzymałam żadnej opieki medycznej. To było jak koszmar. Nigdy nie myślałam, że mogliby wsadzić mnie do więzienia – mówiła w jednym z wywiadów.
Malec przeżył, ale matka za urodzenie dziecka dwa miesiące przed terminem, została skazana na 15 lat pozbawienia wolności. Proces trwał tylko kilka minut. W więzieniu spędziła 12 lat. Wyszła dzięki interwencji działaczy organizacji międzynarodowych. Obrońcy praw człowieka przypisali jej sprawę do tzw. „Las 17”, czyli siedemnastu kobiet, które skazano za próbę zabicia swoich nienarodzonych dzieci na 40 lat za kratami.
Akta policji z Salwadoru przepełnione są takimi sprawami. Na początku tego roku BBC opisywało historię 17-letniej Carmen Vasquez. Dziewczyna została zgwałcona przez sąsiada swojej pracodawczyni. Z oprawcą zaszła w ciążę. Gdy nadszedł termin porodu, zaczęła obficie krwawić. Poroniła. Następne co pamięta, to jak obudziła się w szpitalu, przykuta kajdankami do łóżka. Oficer, który ją pilnował powiedział, że gdyby miał taką żonę, to już by nie żyła. Skazano ją na 30 lat więzienia.
Poronienie gorsze od gwałtu
W latach 70. władze Salwadoru dopuszczały przeprowadzenie aborcji, jeśli kobieta została zgwałcona lub jej życie było zagrożone przez płód. Po rewizji przepisów w 1998 roku konserwatywny rząd wprowadził nowe zasady. Aborcje zostały całkowicie zabronione, a ci, którzy nie przestrzegają prawa, stają natychmiast przed sądem.
Salwador to nie jedyne latynoskie państwo z tak sztywnymi zasadami. Podobne przepisy funkcjonują też w Chile i Nikaragui. Tu doktorzy mają obowiązek zgłaszać każdy podejrzany przypadek. Jeśli uważają, że kobieta mogła chcieć przerwać ciążę, dzwonią na policję. Zatajenie sprawy grozi długimi wyrokami także dla nich.
Christina Quintanilla miała 18 lat, gdy dowiedziała się, że jest w ciąży. Była w siódmym miesiącu, kiedy stan jej zdrowia nagle się pogorszył. Krwawiła, potem zemdlała. Matka zabrała ją do szpitala. Obudziła się zamroczona środkami znieczulającymi, a u swojego boku zobaczyła nie lekarza, a policjanta, który natychmiast zaczął ją przesłuchiwać.
Funkcjonariusze przeprowadzili wszystkie możliwe badania, by znaleźć dowód na to, że chciała zabić swoje dziecko. Kiedy lekarze stwierdzili, że może już opuścić szpital, nie wróciła do domu. Zabrano ją zakutą w kajdanki na posterunek. 10 miesięcy później była już prawnie skazana za zabicie dziecka. Wyrok: 30 lat pozbawienia wolności.
- To była kolejna, ogromna tragedia dla mnie. Miałam już 3-letniego syna. Jak mogę uczestniczyć w jego życiu z takim wyrokiem? W więzieniu traktowali mnie jak najgorszego zbrodniarza. Cały czas słyszałam tylko, że zabiłam swoje dziecko – mówiła.
Jeden z działaczy na rzecz prawa człowieka zainteresował się jej sprawą po kilku miesiącach. Wiedział, że policja nie miała żadnych dowodów, które mogłyby ją obciążyć. Sąd ponownie przyjrzał się jej historii. Dziewczyna mogła opuścić więzienie.
Według Citizens Coalition for the Decriminalisation of Abortion, między 2000 a 2011 rokiem, w Salwadorze skazano 129 kobiet. Co więcej, konserwatywne prawo nie powstrzymuje wielu ciężarnych przed dokonywaniem faktycznych aborcji. Jak ustaliło Amnesty International, w latach 2005-2008, przeprowadzono nielegalnie ponad 20 tys. zabiegów.
Działacze i prawnicy wskazują, że prawo antyaborcyjne to reakcja rządu na wysoki współczynnik morderstw w kraju. Salwador plasuje się wysoko na liście państw z największą przestępczością. Penalizacja aborcji miała częściowo to zmienić. Ucierpiały na tym prawa kobiet.
Nie tak dawno głośno było o sprawie tzw. Beatrize, 22-letniej mieszkance Salwadoru, która prosiła urzędników o to, by mogła dokonać aborcji. Lekarze stwierdzili wcześniej, że dziecko nie ma wykształconego w pełni mózgu, a ona umrze, jeśli dojdzie do porodu. Sprawa trafiła przed Sąd Najwyższy, który nie pozwolił na zabieg. Ostatecznie przeprowadzono cesarskie cięcie, bo jak stwierdzono, nie była to wcale aborcja, dziecko było cały czas podtrzymywane przy życiu. Noworodek zmarł 5 godzin później. Beatrize udało się uratować. Jej historia trafiła do mediów na całym świecie. Rozpoczęła się państwowa debata na temat słuszności przepisów, które odbierają kobietom możliwość decydowania o swoim ciele i zdrowiu.
- To demonizowanie kobiet, które tak naprawdę są ofiarami. Zamożniejsze mogą pozwolić sobie na wyjazd do prywatnej kliniki, gdzie nikt nie doniesie na nie na policję – mówi Sigfrido Reyes, przewodniczący parlamentu.
- Moja druga córka wie, że byłam w więzieniu, ale nie wie dlaczego. Kiedyś zapytała mnie, dlaczego nie dogaduję się z sąsiadami. Powiedziałam jej, że czasem jestem zła na to, jak musiałam przez nich cierpieć. Prawo jest niesprawiedliwe – dodaje Mirna, która po 12 latach spędzonych w celi nie doczekała się żadnej rekompensaty.
md/ WP Kobieta