Potrzebujesz "Seksolete" i "Striptis Intensive" na gardło? Pomoże farmaceuta
Kiedy posłucha się historii farmaceutów, nietrudno dojść do wniosku, że zasłużyli na własną serię dowcipów. Najlepiej pod roboczym tytułem: "Przychodzi baba do apteki". Chociaż nazwy leków i suplementy mylą nie tylko tzw. baby.
13.06.2019 | aktual.: 14.06.2019 17:18
Wyobraźcie sobie, że człowiek zgoła poważny podchodzi do was i z kamienną twarzą żąda wydania "debilonu". Jakiego "debilonu"? Ano przecież "mleka debilon".
Dwie godziny później emerytka prosi o "Ave Marin" dla wnuczka. Chodzi o modlitwę? A nie, wnuczek ma chorobę lokomocyjną.
Pod koniec dnia, kiedy nieszczęsny farmaceuta od powstrzymywania śmiechu czuje się jak po crossficie mięśni mimicznych twarzy, przychodzi mężczyzna. Nachyla się, żeby wyszeptać "panie magistrze, penis gra".
Grający penis to zbyt wiele. Nawet dla magistrów farmacji, którzy oprócz wspomnianej Penigry sprzedają też Erekton (zwany "elektronem"), a także Braveran. Klienci często nie pamiętają obcobrzmiącej nazwy. Co innego hasło reklamowe "Niech konar zapłonie". Każdy farmaceuta wie, co oznacza "środek na konar" (nie mylić z komarem).
- Większość farmaceutów czeka, aż wreszcie wyprodukują "ketanol", mityczny alkohol z ketonalu – śmieje się Marcin Korczyk, online lepiej znany jako autor bloga Pan Tabletka i przyznaje, że przeciwbólowy ketonal to jedna z najczęściej mylonych nazw.
On akurat chętnie śmieje się z błędów językowych tego typu. A pacjenci? Przeważnie reagują wesołością.
- Mimo wszystko farmaceuta jest od tego, żeby zrozumieć najbardziej kuriozalnie brzmiące prośby i znaleźć potrzebny lek. Część osób wstydzi się, że nie pamięta albo nie umie wymówić nazwy leku, zupełnie niepotrzebnie. Farmaceuci są też od tego, żeby pomagać, a nie tylko realizować recepty i prośby – uspokaja co bardziej wstydliwszych Korczyk.
Sam zawsze uspokaja pacjentów, że "nazwy leków mają niezwykłą skłonność do ulatniania się z pamięci" i żartuje, że można to nazwać "skutkiem ubocznym".
Jeśli mimo wszystko stresuje nas perspektywa ewentualnej pomyłki, możemy zawczasu zrobić zdjęcie leku czy suplementu, który chcemy kupić, pamiętać o wzięciu ze sobą pustego opakowania lub po prostu zrobić w telefonie podręczną listę leków, które zdarza się nam stosować i opatrzeć ją krótkimi opisami zastosowania.
- Łatwiej niż nazwy zapamiętujemy kolory opakowań i nie tyle pierwszą literę nazwy, co tę, która wybrzmiewa najwyraźniej. Przykładowo wspomagający trawienie Rapacholin to dla wielu klientów "fioletowy lek na literę H" – opowiada Pan Tabletka.
Z obserwacji Anny Wyrwas prowadzącej bloga "Będąc młodym farmaceutą" wynika, że największy problem z nazwami leków mają panowie, których do aptek posłały żony.
Przychodzą beztrosko, nie znają nazw leków, a często nie są nawet w stanie określić dolegliwości. Katar? Tak, ale jaki już nie wiadomo. To samo z kaszlem. Bywa, że pytanie "suchy czy mokry?" farmaceuta słyszy, że "normalny". Cóż, jaki jest kaszel, każdy widzi.
- Bardzo często rozmowa zaczyna się od: "poproszę te takie małe, białe tabletki". Brzmi zabawnie, ale mi już nawet na takie prośby nie drgnie powieka, tak się przyzwyczaiłam. Najczęściej udaje się pomóc. Pytamy na co ma to być lek, jak wyglądało opakowanie. Gorzej, jeśli ktoś przychodzi po lek dla kogoś, nie bardzo wie, na co te tabletki łykał – opowiada Anna Wyrwas.
Co ciekawe, zdarzają się i pacjenci w sile wieku, którzy biorą leki, bo lekarz im kazał, ale nie są w stanie powiedzieć na jaką dolegliwość je dostali.
Pytam Annę Wyrwas o najbardziej kreatywne pomyłki, które słyszała.
- Wydawałam już tabletki na wypadanie włosów "ze skrzata polnego". Chodziło rzecz jasna o skrzyp. Pamiętam też starszą panią, która poprosiła o "jakieś plastry na holokausty". Z niczym mi się to nie skojarzyło, zupełnie zdębiałam. Pani wskazała na stopy. Miała na myśli halluksy – śmieje się blogerka i farmaceutka. Dodaje, że właściwie codziennie słyszy jakieś zabawne przekręcenia, więc postanowiła zbierać je i publikować na fanpage'u "Będąc młodym farmaceutą".
Trudno powiedzieć, czy zabawniejsze są "izotopy musujące" (elektrolity), "prezerwatywy Duracell" (Durex) czy może "maść cyjankowa" (trudno się dziwić, że zabija pryszcze lepiej niż cynkowa) i klasyk klasyków – henna na zaparcia. No wiecie, taki stary, arabski sposób, mylony też z Xeną, wojowniczą księżniczką.
Jeśli do tej listy żądań przedziwnych dodamy lekarskie gryzmoły, których znaczenia przeciętny zjadacz chleba nie dojdzie, choćby głowił się i sto lat, można powiedzieć, że farmaceuci i farmaceutki przebranżowili się w ostatnich latach z alchemii na wróżbiarstwo.
Moi rozmówcy przyznają, że momentami nawet te łamigłówki lubią. Bo i jak tu nie czuć się Sherlockiem Holmesem, kiedy z trzech pętelek i dwóch brzuszków z recepty i tajemniczej wskazówki " z pomarańczowym korkiem" nagle doznajesz olśnienia, o jaki preparat chodzi. Wniosek jest jeden – szanujmy farmaceutów naszych. A przynajmniej jeśli dalej chcemy zaopatrywać się beztrosko w "striptiz intensive" (Strepsils) i "domestos do jamy ustnej" (Dentosept) i szerszeń (żeń-szeń).
Przeczytaj także:
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl