Prezenty na koniec roku szkolnego. "Trzeba uważać, bo to śliska sprawa"
Biżuteria wyglądała jak złota, więc przeraziła się i mówi, że nie przyjmie. - A rodzice biorą mnie na bok i tłumaczą: że to nie jest złoto, tylko tak wygląda, że nie wyszło im wiele drożej niż składka na lepsze czekoladki i bukiet kwiatów... - opowiada nauczycielka.
Dzwonię do nauczyciela historii, dwóch anglistek i rusycystki.
– Jaki był najdroższy prezent od rodziców na koniec roku? – pytam każdego.
Historyk: – Torba, na oko 300 zł.
Anglistka pierwsza: – Komplet biżuterii. W pierwszej chwili myślałam, że ze złota.
Anglistka druga: – Filiżanka, za 30 zł, w porywach. O tabletach to czytałam wyłączne na forach internetowych.
– Prezent? – uśmiecha się rusycystka. - Osobiście od 10 lat żadnego nie dostałam.
Dobrowolne składki klasowe?
Rusycystka Magda Tulska uczestniczyła w pracach nad szkolnym kodeksem etycznym: – Prezenty od rodziców powyżej 100 zł trzeba zgłaszać do dyrekcji.
- I co się z nimi dalej dzieje? – dopytuję, a ona wzrusza ramionami, bo nie wie. Takich powyżej 100 zł nie dostaje się w warszawskim Technikum Mechatronicznym nr 1. Tam uczniowie składają się na jeden wielki kosz z cukierkami, kawą, czekoladkami dla całego grona pedagogicznego i to są wszystkie końcoworoczne prezenty. – I uważam, że to bardzo dobry pomysł – komentuje Tulska. – Dawanie prezentów nauczycielom to jest śliska sprawa. Zwykle polega to na tym, że jeden czy dwóch rodziców zmusza do składki, a pozostałym głupio odmówić.
Magda Tulska zaczęła uczyć jeszcze w latach 80. Wtedy było inaczej, dostawała kosze kwiatów. – Bo ceniono etos pracy nauczyciela – wyjaśnia. – A teraz traktuje się nas dużo gorzej, często z lekceważeniem.
Pytam, czy słyszała, że teraz nauczycielom kupuje się tablety, vouchery do spa, do kina, czasem rodzice proponują wychowawcy napisanie listy prezentów, jak na wesele. – Dla mnie to jest niesmaczne do kwadratu – komentuje. – Ja oczekuję, że uczeń mi na koniec roku podziękuje, na co mi czekoladki? Niestety zauważyłam nowy trend: zamiast dzieci dziękują rodzice, że ich syn czy córka skończyli szkołę – mówi. – Osiem lat temu prowadziłam klasę eksperymentalną, mieli pięć godzin rosyjskiego w tygodniu. Na koniec roku szkolnego uczniowie wprowadzili mnie do sali lekcyjnej i zdębiałam: całą udekorowali w papierowe matrioszki. Kosztowało to kilka złotych, a prezent pamiętam do dziś.
Torba, biżuteria i spa
Warszawskie Technikum Mechatroniczne jest wyjątkowe, w większości szkół rodzice wciąż uważają, że prezent dla nauczyciela na koniec roku to sprawa oczywista.
Michał Robak od 9 lat jest wychowawcą i historykiem w jednej z warszawskich podstawówek. – Stanęła kiedyś przed moim biurkiem delegacja, w ręce trzymają torbę. Otwieram, a w środku druga torba, na oko skórzana. Zastanawiałem się, czy nie powinienem tego zgłosić do jakiegoś urzędu – mówi.
Torba okazała się ze skóry ekologicznej (na oko wycenia ją na jakieś 300 zł), poza tym dostaje: karty upominkowe do księgarni na 50 zł; kwiaty cięte (które daje żonie); kwiaty doniczkowe (problematyczne, bo w większych ilościach zawalają mieszkanie); usztywnianą torbo-skrzynkę na laptopa (kupiona prawdopodobnie na przecenie i nie za bardzo wie, co ma z nią zrobić); książki (powtarza uczniom, że to idealny prezent dla historyka); karnety do kina; słodycze, kawy, herbaty.
– Z tymi voucherami do spa to prawda, koleżanki czasem dostają. Ja nie lubię drogich prezentów od rodziców, źle się z tym czuję – mówi. – Człowiek jest zażenowany, trochę nie wiadomo, jak zareagować, co ten prezent właściwie oznacza. Bo na świadectwo przecież nie ma wpływu.
– Wierzę, że intencje są dobre, ale nauczyciele mają z tym spory kłopot – zgadza się Patrycja Banasik. W warszawskiej Szkole Podstawowej nr 237 im. Juliana Tuwima była anglistką, uczyła też prywatnej szkole angielskiego Early Stage. Tam od rodziców na koniec roku dostała komplet biżuterii. – Wyglądała jak złota. Przeraziłam się i mówię, że przepraszam, ale nie przyjmę. A rodzice biorą mnie na bok i tłumaczą: że to nie jest złoto, tylko sztuczna biżuteria, że nie wyszło im wiele drożej niż składka na lepsze czekoladki i bukiet kwiatów. Przekonują: „a myśleliśmy, że to będzie milej, że prezent praktyczny, że dzięki temu zapamiętam pani dzieci na dłużej” – opowiada mi. – Byłam skrępowana, dopiero zaczynałam pracę w zawodzie. A my mamy kulturowo zakorzenione, że to jest jakaś forma przekupstwa, podlizania się, że to w końcu wręczanie prezentu urzędnikowi państwowemu – tłumaczy. Koniec końców biżuterię wzięła – rodzice się nie pomylili, klasę pamięta do dziś. – Głównie dlatego, że były w niej supermądre dzieci. Bo dla mnie największym wyrazem docenienia są zawsze prezenty robione ręcznie.
W biednej czekoladki, w bogatej nic?
Iga Pokora nie miała nigdy okazji do zażenowania. – A gdybym dostała tablet? Nie wiem, co bym zrobiła. Jeśli to byłaby forma podziękowania za to, że jestem świetnym nauczycielem – może bym przyjęła. Wybór prezentu leży w gestii dającego – wyjaśnia swój punkt widzenia. – Nie oczekuję ich i nie jestem obrażona, jeśli nic nie dostanę, ale to po prostu miłe.
Pokora uczyła wcześniej języka angielskiego w warszawskim gimnazjum w Śródmieściu. – Tam jest generalnie biednie, więc kwiatki i czekoladki, raz może dostałam filiżankę – wymienia. Teraz pracuje w prywatnej szkole, ale na Dzień Nauczyciela prezentów nie było w ogóle. – Więc to nie jest reguła, że jak bogata szkoła, to rodzice więcej dają – mówi. – Może mają poczucie, że płacą już spore czesne i z tego to wynika? – zastanawia się.
Jest jeszcze jedna kwestia: ekstra czekoladki lub bukiety. Mimo, że cała klasa się składa, niektórzy rodzice chcą jeszcze dodać coś od siebie. – A my i tak zapominamy, które czekoladki były od kogo, ja mniej więcej po dwóch dniach – mówi Michał Robak. Teraz uczy historii w dziesięciu klasach. – Wyjątkowa jest tylko moja, ta, którą wychowuję. Gdybym od nich nie dostał upominku, czułbym się dziwnie – przyznaje. – Oczywiście nie stoję z torbą przed uczniami i nie czekam na prezenty, ale to dla mnie forma docenienia za rok obciążenia psychicznego – tłumaczy. – Nie zapomnę, gdy kiedyś podszedł do mnie uczeń i powiedział wprost: „nie będę obwijał w bawełnę, jaką pan najbardziej lubi czekoladę?”. Kolejnego dnia dostałem moją ulubioną, z orzechami! Właśnie takich prezentów się nie zapomina.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl