"Naprawdę mi ich szkoda". Z przedszkola odbierają je najpóźniej
Przedszkole czynne do 22 i 12-godzinne świetlice? - Często słyszę od rodziców, że są "niezwykle zajęci i zapracowani". Ale badania pokazują, że nawet w rodzinach, w których dorośli nie pracują zawodowo, zdarza się, że dzieci zostają przyprowadzane bardzo wcześnie rano i odbierane dopiero po zamknięciu placówki - mówi psycholog dziecięca Aleksandra Piotrowska.
Decyzja radnych Sosnowca o tym, żeby publiczne przedszkola były czynne do wieczora, otworzyła puszkę Pandory. Od września w trzech miejskich placówkach dzieci będą mogły zostać nawet do godziny 20. - To wyjście naprzeciw potrzebom rodzin - tłumaczył przewodniczący Komisji Oświaty Damian Żurawski.
Jeszcze dalej idzie Grodzisk Mazowiecki. Od października przedszkole "Wesołe Nutki" otworzy się o 6 rano i zamknie dopiero o 22:15. Brzmi jak maraton? Dyrektorka Marta Bukat uspokaja. – Dziecko nie będzie mogło być w placówce dłużej niż 10 godzin na dobę. Rodzice wybiorą godziny, które pasują do ich pracy: np. od 6:30 do 16:00 albo od 13:00 do 22:00.
Ministerstwo Edukacji Narodowej również pracuje nad rozwiązaniami w podobnym duchu. W projekcie nowelizacji prawa oświatowego znalazł się zapis o wydłużeniu pracy świetlic szkolnych nawet do 12 godzin dziennie. Chodzi głównie o mniejsze placówki, do 70 uczniów.
Psycholożka dziecięca Aleksandra Piotrowska jest zaniepokojona tym trendem. - Z jednej strony doceniam rozwiązania, które wspomagają funkcję opiekuńczą rodziny. Jednocześnie bardzo niepokoi mnie pomysł, aby nadmiernie wydłużać godziny funkcjonowania takich instytucji. To grozi nadużywaniem możliwości powierzania dzieci opiece instytucjonalnej zamiast rodzicielskiej - komentuje.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Edukacja zdrowotna okazała się klapą? Nauczycielka: "Mamy żal"
"Przechowalnia" czy elastyczność?
Pomoc rodzicom czy "przechowalnia dzieci"? To pytanie wraca jak bumerang. Krytycy ostrzegają, że placówki zamienią się w "przechowalnie". - Widzimy to już teraz. Realnego kontaktu i wspólnego czasu coraz mniej. Jeśli wydłużymy godziny, to tylko się nasili - mówi jedna z nauczycielek w przedszkolu samorządowym w Krakowie.
Przyznaje, że rodzice niekiedy czekają do ostatniej minuty z odbiorem dzieci. - Czasem naprawdę mi ich szkoda. Pamiętam chłopca, którego mama zawsze odbierała go punkt o 17, czyli w godzinie zamknięcia przedszkola. Zdarzało się, że nawet kilka minut później. Dzwoniła z prośbą, by chwilę poczekać. Problem w tym, że wcale nie wynikało to z jej napiętego harmonogramu pracy, bo, jak przyznała, była na urlopie. Czasem tłumaczyła swoje spóźnienie wizytą u kosmetyczki lub fryzjerem. Chłopiec w tym czasie snuł się samotnie po sali, bo rodzice jego kolegów, już dawno odebrali swoje dzieci. Kiedyś nawet spytał, czy może wrócić z jednym z nich.
- O zgrozo, straszne... Gdzie w tym wszystkim potrzeba bliskości i bezpieczeństwa, budowanie więzi rodzinnych, równowaga w rozwoju? Fundujemy dzieciom zmęczenie, przebodźcowanie i start w problemy psychiczne, notabene z późniejszym brakiem pomocy – mówi Marzena, mama z Krakowa.
– Dla mnie to przechowalnia. Rozumiem, że każdy pracuje w innych godzinach, ale to kwestia priorytetów. Mogłabym zarabiać więcej, ale wolę spędzać czas z dziećmi, a nie oddawać je do placówki na 10 godzin – komentuje kolejna z mam.
Gdzie leży złoty środek?
Sytuacje są jednak różne. Samotne rodzicielstwo, nieregularne godziny pracy. Może elastyczne godziny otwarcia przedszkoli to przyszłość? Zwolennicy kontrują. - Nie każdy ma luksus pracy 8-16. Lekarze, pielęgniarki, policjanci, sprzedawcy - oni wszyscy mają zmiany. Mamy zamknąć im rynek pracy, bo przedszkola kończą o 17? - pyta jedna z mam z Warszawy.
- Jeśli samodzielna matka pracuje na popołudnia i dziecko do 15 jest w zerówce, a potem do wieczora z opiekunką, to możliwość pobycia z dzieckiem do 13–14 i późniejsze zaprowadzenie go do przedszkola to wybawienie. Wreszcie matka i dziecko mają czas razem - twierdzi kolejna.
– Świetny pomysł. Jeśli tylko określi się maksymalny czas pobytu, np. 10 godzin dziennie. W idealnym świecie byłoby to zbędne, ale w realnym – bardzo dobre. Lepiej, żeby dziecko było w świetlicy, niż miało samo siedzieć w domu przed telewizorem – uważa inna.
Limity złagodzą sprawę?
Inni sugerują, że placówki powinny jasno deklarować, jak długo maksymalnie może przebywać w nich dziecko. - Jeśli w Polsce nie będzie jasnych limitów, dzieci mogą faktycznie spędzać w placówkach po 12–13 godzin. A to już godzi w ich dobrostan - podkreśla mama z Warszawy.
- Dzieci bardzo ucierpią, gdy będą pozostawiane na tak długo. Nawet jeśli na pierwszy rzut oka będą szczęśliwe, brak rodzica odciśnie swoje piętno. Dorośli po 12 godzinach pracy są zmęczeni, a co dopiero dzieci w placówce – dodaje.
- Rozumiem, że rodzice także potrzebują odpoczynku, że chcieliby czasem spędzić beztroski wieczór czy wyjść na spotkanie towarzyskie. Ale trzeba pamiętać, że w rodzinie najsłabszym ogniwem zawsze są dzieci – i to ich potrzeby muszą być chronione w pierwszej kolejności - podkreśla Aleksandra Piotrowska.
A może po skandynawsku?
Część rodziców przypominała jednak, że podobne rozwiązania od lat funkcjonują w krajach skandynawskich. - W Szwecji i Finlandii działają nawet całodobowe placówki. Koleżanka o 23 zaprowadzała dziecko, bo pracowała na nocną zmianę. System zakłada, że dziecko jest w przedszkolu tyle godzin, ile rodzic w pracy – i to działa.
Psycholog dziecięca Aleksandra Piotrowska zaznacza jednak, że sytuacja wygląda nieco inaczej. - W Szwecji szkoły i przedszkola nie są czynne "na życzenie" rodziców. Tam przyjęto, że instytucja ma zapewniać opiekę w określonym, rozsądnym wymiarze godzin. Tymczasem u nas pojawiają się oczekiwania, by przedszkole czy świetlica działały od wczesnego rana aż do późnego wieczora – nawet do godziny 20.
- Niestety, coraz częściej spotykam się z postawą: "dziecko ma swój pokój, zabawki, telefon czy komputer – więc samo się sobą zajmie". To bardzo niepokojące, bo zmniejsza się liczba wspólnych aktywności rodzinnych, także międzypokoleniowych. Wypadamy tu naprawdę słabo na tle innych krajów - podkreśla psycholożka.
Dodaje, że "skala jest już niepokojąca". - Co więcej, często słyszę od rodziców, że są "niezwykle zajęci i zapracowani". Ale badania, a także relacje pracowników przedszkoli pokazują, że nawet w rodzinach, w których dorośli nie pracują zawodowo, zdarza się, że dzieci zostają przyprowadzane bardzo wcześnie rano i odbierane dopiero po zamknięciu placówki.
Jej zdaniem problemem często nie jest brak czasu, ale sposób jego wykorzystywania przez rodziców. - Proszę rodziców, aby przez kilka dni dokładnie zapisywali, na co przeznaczają swój czas. Wtedy okazuje się, że ogromna jego część przepada na media społecznościowe czy inne drobiazgi. Tymczasem można by wykorzystać ten czas na wspólne działania z dzieckiem - choćby ugotowanie posiłku. Dzieci nie potrzebują najdroższych zabawek ani dodatkowych godzin w świetlicy - potrzebują przede wszystkim bliskiego kontaktu, uwagi i wspólnego czasu spędzanego z rodzicami - podsumowuje.
Agnieszka Natalia Woźniak, dziennikarka Wirtualnej Polski