Przemoc jest demokratyczna, ale pomocy dla jej ofiar nie będzie
Kobietom w trudnej sytuacji życiowej pomagają od dwudziestu lat. Głównie ofiarom przemocy, ale nie tylko. Przychodzą do nich panie, których nie stać na prawnika, nie mogą znaleźć pracy, osoby starające się o adopcję dziecka, staruszki wykorzystywane przez własne dzieci, młode dziewczyny molestowane seksualnie. W tym roku Ministerstwo Sprawiedliwości odmówiło dotacji, która stanowiła filar ich stabilności finansowej. Bez tych pieniędzy pomoc nie będzie możliwa na tak szeroką skalę jak dotychczas, a jest prawdopodobne, że nie będzie możliwa w ogóle.
Najbardziej dziwi jednak uzasadnienie resortu, który nie chce wspierać organizacji pomagającej wyłącznie kobietom. To nielogiczne, ponieważ równie dobrze można by wstrzymać finansowanie instytucji pomagających jedynie osobom niepełnosprawnym czy dzieciom. O tym, na co konkretnie zabraknie pieniędzy i z jakimi problemami kobiety zostaną same, rozmawiamy z Anną Zarębą, dyrektor gdańskiego oddziału Centrum Praw Kobiet.
Skąd centrum bierze pieniądze na swoją działalność?
Staramy się pozyskiwać sponsorów, granty, pomagają nam wpłaty indywidualne, ale to wszystko nie są wpływy stałe. Wsparcie ministerstwa najpierw umożliwiło nam zapewnienie kobietom bezpłatnych porad prawnych i psychologicznych. W kolejnych latach mogłyśmy już udzielać pomocy materialnej, np. w postaci dofinansowania do wynajmu mieszkania. Dotacje gwarantowały także utrzymanie siedziby. Można więc powiedzieć, że te pieniądze dawały stabilizację, pewność, że centrum będzie funkcjonowało, będą się odbywały dyżury prawników i psychologów w dużym zakresie godzinowym.
Dlaczego ten duży zakres jest taki ważny?
Często przychodzą do nas panie, które potrzebują pomocy od razu, a dyżury to umożliwiały. Natychmiastowa reakcja może zapobiec wielu tragediom.
Czym ministerstwo uzasadniło wstrzymanie dofinansowania?
Tym, że z puli osób pokrzywdzonych pomagamy wyłącznie kobietom. Najpierw dowiedziałyśmy się, że po prostu nie dostaniemy pieniędzy, a dopiero po dwóch miesiącach otrzymałyśmy właśnie taką odpowiedź. To dziwne, bo nie było żadnych uwag merytorycznych do naszego wniosku, które mogłybyśmy poprawić. A z takim uzasadnieniem trudno w ogóle dyskutować.
W poprzednich latach nikomu nie przeszkadzało, że pomagacie tylko kobietom?
Dotacje zawsze otrzymywały organizacje specjalizujące się w pomocy określonym grupom osób pokrzywdzonych, tak aby nasza praca się zazębiała. To znaczy, że każdy zajmował się tym, na czym znał się najlepiej. My zajmowałyśmy się pomocą kobietom, a np. Fundacja „Dzieci Niczyje” pomocą dzieciom.
Mężczyzna nie może uzyskać waszego wsparcia?
Mężczyźni, którzy się do nas zgłaszają najczęściej szukają pomocy dla konkretnej kobiety. Jeśli sami znajdują się w potrzebie, to kierujemy ich do odpowiednich instytucji.
Ilu kobietom pomagacie?
Tylko w zeszłym roku założyłyśmy 550 nowych kart. Jeśli dodamy do tego panie, które są naszymi klientkami od dawna, to łącznie udzieliłyśmy ponad 1700 porad. Najwięcej prawnych, ale to zazwyczaj pierwszy krok. Kobietom, które znalazły się w trudnej sytuacji życiowej łatwiej jest mówić najpierw o faktach. Zdecydowanie trudniej jest mówić o emocjach, dlatego porady psychologiczne to dopiero kolejny etap.
Z jakimi problemami najczęściej zgłaszają się kobiety?
Rodzinnymi. Rozwód, alimenty, kontakty z dziećmi, na późniejszych etapach, gdy np. rozwód jest już w toku, dochodzą również kwestie majątkowe. Następne w kolejności są sprawy karne, czyli pobicia, znęcanie się, nękanie. Współpracuje z nami również prokurator, który udziela porad na miejscu.
Kobiety często nie znają swoich praw?
Świadomość prawna jest bardzo niska. Dopóki ktoś nie znajdzie się w sytuacji, która zmusza go do przeorganizowania życia, najczęściej nie ma pojęcia o tym, jakie kroki prawne może czy musi podjąć. I nic dziwnego, bo przecież nikt nas tego nie uczy. Panie bardzo często rezygnują np. z rozwodu z orzekaniem o winie, trochę dla świętego spokoju, trochę, żeby przyspieszyć cały proces. A różnica jest spora. W momencie gdy winna rozpadu małżeństwa jest jedna osoba, to ta druga przez pewien okres, jeśli jej sytuacja materialna znacznie się pogorszy, może ubiegać się o alimenty dla siebie, a nie tylko na dzieci.
Część osób od razu w tym momencie ma wizję pazernej baby próbującej puścić byłego męża w przysłowiowych skarpetkach…
My nie mamy do czynienia z pazernymi babami, ale z kobietami, które zostają same z dzieciakami, mają problem ze znalezieniem pracy, a ich sytuacja finansowa jest tragiczna.
Ale zgłaszają się do was osoby z różnych środowisk?
Tak, bo przemoc to zjawisko demokratyczne. Dotyczy wszystkich grup społecznych i osób w każdym wieku. Warto dodać, że nawet jeśli ofiarą przemocy domowej jest tylko kobieta, a w 90 proc. przypadków dotyczy to właśnie kobiet, to cierpią również dzieci. Nawet jeśli nie fizycznie, to samo obserwowanie tego, co dzieje się w domu, bycie świadkiem przemocy, już je krzywdzi.
To znaczy, że przychodzą kobiety w różnych wieku?
Tak. Od bardzo młodych dziewczyn po osoby starsze, które doświadczają przemocy ze strony swoich dzieci próbujących wyciągnąć od nich jakieś korzyści majątkowe. Nawet w tej chwili mam bliską mi sprawę 80-latki, która po śmierci męża została sama w dużym domu, a jej syn próbuje ją z niego wykurzyć i przejąć całą nieruchomość. Jeśli ona zostanie z tym sama, bez pomocy prawnej i psychologicznej z naszej strony, to prawdopodobnie ulegnie naciskom syna, agresywnego również fizycznie i skończy się tym, że zostanie bezdomna.
Jeżeli problem polega nie tylko na kwestii prawnej czy doraźnej pomocy psychologicznej, czy korzystacie ze wsparcia innych instytucji?
Bardzo dużo jesteśmy w stanie zrobić tutaj na miejscu. Chodzi głównie o wsparcie kobiety w jej asertywności, w tym, żeby się nie wycofała lub nie uległa naciskom rodziny czy doprowadziła sprawę do końca. Jeśli jednak problem jest głębszy i mamy do czynienia np. ze współuzależnieniem, to kierujemy do odpowiednich ośrodków. Współpracujemy także z Miejskim Ośrodkiem Pomocy Rodzinie, Centrum Interwencji Kryzysowej, policją. Możemy asystować paniom podczas rozmów na policji, np. przy zakładaniu „niebieskiej karty”. Możemy też chodzić z nimi do sądu jako osoby zaufania publicznego. To ważne wsparcie np. dla kobiet, które mają pełnomocnika z urzędu, a mąż wynajął drogiego adwokata.
Skąd kobiety dowiadują się o waszym istnieniu?
Najczęściej to jest marketing szeptany, czyli polecają nas osoby, które tutaj uzyskały pomoc, ale mamy również bardzo dużo osób skierowanych do nas przez policję, pracowników socjalnych czy Centrum Interwencji Kryzysowej.
Oprócz pomocy prawnej i psychologicznej udzielacie również porad zawodowych?
Tak, współpracują z nami doradcy zawodowi, którzy mogą pomóc w napisaniu cv czy przygotowaniu do rozmowy kwalifikacyjnej. Często również wskazują klientkom dotychczasowe błędy, przez które miały problem ze znalezieniem pracy, ale też przyglądają się potencjałowi danej osoby i wskazują kierunek, w którym mogłaby się rozwinąć.
Zdarza się, że ktoś przychodzi z ulicy i prosi o udzielenie pomocy?
Bardzo często. To są np. sytuacje, gdy kobieta przychodzi i mówi: w piątek pobił mnie mąż, weekend spędziłam z dzieckiem u koleżanki, ale nie wiem, co robić dalej. Zdarza się, że osoba dyżurująca dosłownie bierze taką kobietę pod ramię i idzie z nią na policję, żeby założyć „niebieską kartę”. Ofiary przemocy są często w takim szoku, że nie wiedzą, co mogą zrobić albo nie mają w sobie tyle siły, żeby to zrobić. Te, które trafiają do nas i tak zasługują na uznanie, że znalazły siłę, żeby poszukać sojusznika.
Proszenie o pomoc nie jest przejawem bezradności?
Wręcz przeciwnie. To jest ogromna zaradność i akt odwagi. Bycie ofiarą przemocy to ogromny stres, strach, walka z lękiem przed byciem ocenianym. One często wprost nazywane są wariatkami, słyszą: „Przecież nikt ci nie uwierzy! To porządny szanowany człowiek” albo „Jak możesz opowiadać obcym ludziom o swojej rodzinie?”. Dlatego ważne jest zabezpieczenie pobytu kobiety, która boi się wracać do domu w obawie przed zemstą. Bywa że pomoc przychodzi z nieoczekiwanej strony od jakiejś krewnej czy znajomej. Kobieta na początku nie bardzo wie, kogo o nią prosić, bo najczęściej przemoc bywa ukrywana latami ze wstydu. Tylko że to nie ona powinna się wstydzić, ale sprawca. Jeśli nie ma opcji pomocy ze strony najbliższego otoczenia, to kierujemy do CIK-u lub Domu Samotnej Matki. Zawsze jednak pozostajemy w ciągłym kontakcie z klientką, bo wsparcie będzie jej potrzebne nadal.
Co z przemocą, która nie zostawia śladów w postaci siniaków? Czy mogą się do was zwrócić również panie doświadczające przemocy ekonomicznej?
Tak, i takie osoby też do nas przychodzą. Wydzielanie czy ograniczanie dostępu do pieniędzy to zawsze jest rodzaj przemocy psychicznej i jest przejawem walki o władzę. Taki partner chce udowodnić kobiecie, że jest słaba. Wiele pań w ogóle nie wie, że zawierając małżeństwo, o ile nie podpiszą intercyzy, to co którykolwiek z małżonków zarobi, jest dobrem wspólnym. Nawet jeśli w domu zarabia tylko mąż, a żona opiekuje się dziećmi, to nie znaczy, że tylko on ma prawo dysponować tymi środkami i wydzielić żonie np. kieszonkowe. Dlatego, że ona opiekując się dziećmi czy prowadząc dom, odciąża go i umożliwia mu wykonywanie jego obowiązków służbowych i zarabianie tych pieniędzy. To jest jej właśnie jej praca, dlatego ona ma prawo korzystać ze wspólnego majątku. Mamy przypadki, że mąż w ogóle nie udostępnia żonie środków finansowych, ale przemoc jest również wtedy, gdy je wydziela, kontroluje i rozlicza. Np. każe jej tłumaczyć, dlaczego kupiła bułki w tym sklepie, a nie tamtym, skoro tam są o 5 groszy tańsze. Dlaczego wydała pieniądze na przejazdy autobusowe, skoro mogła iść na piechotę? Są nawet panowie, którzy nie uznają za potrzebę kupowania pieluch, ubrań dla dzieci czy podpasek.
Kobiety często mają problem z rozpoznaniem przemocy?
Tak, zwłaszcza tej psychicznej, ale również seksualnej. Pokutuje np. przekonanie, że mąż nie może zgwałcić żony. Skoro on chce seksu, to nawet jeśli ona nie ma ochoty, musi spełnić małżeński obowiązek. Ale to działa nie tylko w małżeństwie. Przychodzą do nas zgwałcone kobiety, które mówią: „Przecież sama poszłam na tę randkę. Byłam ładnie ubrana, więc może dałam przyzwolenie na takie zachowanie”. Dochodzi do tego kpiarskie podejście otoczenia, że kobieta jak mówi „nie” to myśli „tak”. Do tego kobiety przychodzą do nas najczęściej kilka miesięcy po fakcie, kiedy ciężko już cokolwiek udowodnić.
Dlaczego tak późno?
Tyle czasu trwa zorientowanie się, że same sobie z tym nie poradzą, że nie da się jednak zakopać tego zdarzenia w pamięci i udawać, że go nie było. Pierwsza reakcja to „zapomnieć”, potem ofiara zaczyna ubierać się szczelnie po samą szyję, przestaje chodzić w miejsca publiczne…
I w ciemne zaułki, gdzie może czyhać gwałciciel…
Tak, to kolejny stereotyp. Najczęściej sprawcą jest osoba z bliskiego otoczenia, obdarzona już jakimś kredytem zaufania. Przyjaciel rodziny, krewny, mąż, partner, chłopak, czyli osoba, którą się zna, ale która przekroczyła granicę.
Czy te sprawy często są kierowane na policję?
Tylko pojedyncze przypadki i to ekstremalnie rzadko, jeśli chodzi o sam gwałt. Jeśli już w ogóle sprawa trafi do sądu, to zwykle przy okazji innej, np. rozwodu czy przemocy fizycznej. Ofiary boją się zgłaszać gwałty i to jest ogromna luka systemu, który nie wspiera kobiet. Centra Praw Kobiet miały tę lukę wypełniać, wspierać dotknięte przemocą kobiety tam, gdzie państwo tego nie robi lub odstrasza: procedurami, brakiem pomocy prawnej, psychologicznej.
Pomagacie kobietom stanąć na nogi, uzyskać rozwód, uniezależnić się finansowo. Może właśnie to kole w oczy? Może powinniście skupić się na mediacji między małżonkami i scalaniem rodziny, a wtedy resort zwiększyłby dotację?
Jeśli tylko widzimy szansę, to kierujemy do odpowiednich instytucji. Jednak w przypadku przemocy rzadko jest miejsce na mediację.
Zobacz też: Oto największe problemy Polek