Przeprowadziła się do Niemiec. Na początku nie wiedziała, co kupić w sklepie
Aneta od kilku lat mieszka w Stuttgarcie. Studiuje elektrotechnikę w systemie dualnym. W rozmowie z WP Kobieta mówi o zaletach łączenia studiów i pracy, chwali swojego pracodawcę i zdradza, za co uwielbia język niemiecki..
Justyna Sokołowska, WP Kobieta: Dlaczego zdecydowałaś się na przeprowadzkę do Stuttgartu, gdzie mieszkasz już od czterech lat?
To przypadek właściwie zadecydował, że znalazłam się w Niemczech. Dom Kultury, do którego chodziłam na lekcje śpiewu, organizował wymianę młodzieży. Okazało się, że na 3 dni przed wyjazdem ktoś się pochorował i szukano kogoś w zastępstwie na jego miejsce. I tym oto sposobem znalazłam się w Stuttgarcie. Miasto od razu mi się spodobało, wtedy jeszcze, spędzając w nim tylko kilka dni, widziałam wszystko przez różowe okulary. Wtedy też zakiełkował pomysł, żeby przeprowadzić się do Niemiec.
Zawsze miałam zainteresowania techniczne, a o Niemczech mówiło się, że to jest dobry kraj dla inżynierów i inżynierek. Mam też znajomą, która wcześniej też przyjechała tu studiować i bardzo sobie ten wybór chwaliła. Dodatkowo Niemcy nie są aż tak daleko i stąd można przyjeżdżać w rodzinne strony częściej niż raz na rok na święta. Nie chciałam się wyprowadzać z Polski do zbyt dalekiego kraju.
Z jakimi wyzwaniami musiałaś zmierzyć się po przeprowadzce do Niemiec?
Pierwsze zakupy w supermarkecie spowodowały trochę niepokoju ze względu na marki produktów, które nic mi nie mówiły. Nie wiedziałam na początku, co w ogóle kupować, co jest dobre. Sytuacja wymagała też dużej samodzielności, bo przeprowadziłam się zaraz po maturze i to 1000 kilometrów od domu. Moje wyzwania były więc typowymi wyzwaniami każdej osoby, która musi się nagle sama o siebie zatroszczyć. Przełamanie się językowe też nie było łatwe. W głowie miałam barierę, bo wtedy jeszcze nie mówiłam w tym języku płynnie.
Czym się zajmowałaś tuż po przeprowadzce?
Przeprowadziłam się w ramach wolontariatu europejskiego, które po niemieckiej stronie organizowało centrum młodzieżowe Kinder-und Jugendhaus Stammheim. Tam też pracowałam przez pierwszy rok mojego pobytu w Niemczech. To miejsce, które jest czymś na zasadzie świetlic środowiskowych, miejsce spędzania wolnego czasu po szkole, przyjazne dzieciom. Jest tu bilard, gry planszowe, stół to tenisa, możliwość grania w koszykówkę. Zdarzyło mi się nawet dzieciom ze szkoły podstawowej zorganizować zajęcia z polskiej kuchni, kiedy robiliśmy wspólnie pierogi.
Miałam z tym dużo stresu, bo dzieci było trzydzieścioro i nie byłam pewna, czy sobie z nimi poradzę i ich zainteresuję. Okazało się, że jednak zabawa w lepienie polskich pierogów przypadła im do gustu. Dodatkowo dzieci pytały mnie, jak to jest w Polsce, jak jest w polskiej szkole, były tego ciekawe. Raz w roku w czasie ferii Jugendhaus zamienia się w małe miasto. Dzieci przychodzą tu niby do pracy, za którą dostają wypłatę i mogą sobie coś kupić na jakimś stoisku. To jest taka praca, która tak naprawdę jest zabawą w dorosłe życie, jest też wybierany burmistrz. Ponieważ jest to centrum młodzieżowe i organizuje wymiany nie tylko z Polską, raz nawet pojechałam z grupą niemiecką do Cardiff.
To był zatem rok pełny atrakcji.
Tak, ale też lekcja odpowiedzialności. Zwłaszcza, że opiekowaliśmy się dziećmi, a nie wszystkie z nich dostawały tyle uwagi w domu, ile powinny. To miejsce miało za zadanie dać im takie poczucie bezpieczeństwa, gwarancję, że miło spędzą czas, pobawią się fajnymi zabawkami, będą mieć z kim pogadać, z inną dorosłą osobą.
Było trochę trudnych sytuacji, bo nie byłam jednak przygotowana do pracy z dziećmi i w niektórych momentach po prostu nie wiedziałam, co mam zrobić, żeby dana osoba się mnie posłuchała. W takich jednak momentach na szczęście pomagali stali, wykwalifikowani pracownicy, których prosiłam o radę. W grupie mieliśmy oprócz niemieckich dzieci, także kilkoro kurdyjskich. Zdarzało się, że organizowaliśmy też zajęcia dla dzieci imigrantów z Syrii. Tak więc była to dosyć zróżnicowana kulturowo grupa.
Czy stanowiło to dla ciebie wyzwanie?
Tak, po pierwsze miałam wyzwanie językowe. Rozmawiając z osobą dorosłą, kiedy zapomniałam jakiegoś słowa po niemiecku, mogłam powiedzieć je po angielsku i mogliśmy się dogadać. Natomiast w rozmowie z 8-letnim dzieckiem trzeba się jednak było wysilić i mówić po niemiecku. Po drugie, to była też dla mnie możliwość rozwoju umiejętności miękkich, odważenia się mówienia w języku obcym do grupy 30 dzieci, samodzielnego zorganizowania i poprowadzenia zajęć.
Teraz studiujesz elektrotechnikę w systemie dualnym. Wyjaśnij, jak w praktyce wyglądają takie studia?
To jest forma studiów łącząca praktykę i teorię. Czas studiowania jest podzielony na fazy, teoretyczne i praktyczne. Każda z nich trwa około 3 miesiące. Podczas fazy teoretycznej odbywają się zajęcia na uczelni, w mniejszych grupach niż jest to zazwyczaj w Polsce, a podczas fazy praktycznej opracowujemy projekty dla danej firmy, które potem opisujemy pracy naukowej podlegającej ocenie. Ja jestem zatrudniona na stanowisku studentki dualnej w firmie zajmującej się produkcją komponentów elektronicznych. W związku z tym nie mam ferii, mam natomiast urlop i dostaję comiesięczne wynagrodzenie, które pozwala mi się tutaj utrzymać.
A jak oceniasz pracę w tej firmie?
Mam tylko pozytywne doświadczenia. Czuję się naprawdę zaopiekowana, mam miłego szefa. W pracy odbywają się dość regularne spotkania, kiedy szef informuje nas o tym, jaka jest sytuacja w firmie. Dzięki temu jestem dobrze poinformowana i mam poczucie, że jestem częścią całości, wspólnoty, która ma ten sam cel i na niego razem pracuje.
Czy po skończeniu studiów chciałabyś zostać w Niemczech i tu pracować?
Taki jest plan. Studia dualne mają taką zaletę, że często jest się przejmowanym przez firmy, w której się pracowało będąc studentem. Na razie zostanę więc w tej firmie. Jest to o tyle wygodne, że nie muszę po skończeniu studiów od razu szukać pracy i wysyłać CV, tylko mam pewne stanowisko. Natomiast jak się życie potoczy, to zobaczymy. W każdym razie nie mam zamiaru od razu po studiach inżynierskich rozpoczynać studiów magisterskich, rozglądam się na razie.
Uwielbiasz język niemiecki, a swój profil na Instagramie nazwałaś przekornie „Po szwabsku”. Co cię w tym języku tak fascynuje?
Moja miłość do języka niemieckiego nie była miłością od pierwszego wejrzenia. Potem dopiero zaczęłam doceniać go za to, jaki jest precyzyjny, logiczny, jak pięknie można w nim tworzyć słowa i z wielu słów stworzyć jedno. Jeśli zna się pojedyncze słowa, z których ten długi wyraz jest złożony, to można logicznie wydedukować, co on oznacza. Dzięki temu wychodzą czasem piękne, poetyckie słowa, jak np. Zweisamkeit, czyli połączenie słów „zwei” (co znaczy dwa) i „Einsamkeit” (samotność). To jest określenie stanu, kiedy jest się we dwoje, takie wspólne, harmonijne bycie razem. W polskim czy innym języku trzeba by było powiedzieć całe zdanie, żeby określić ten stan, a w języku niemieckim jest jeden wyraz. Dodatkowo szwabski to tak naprawdę jeden z dialektów języka niemieckiego, którym posługują się mieszkańcy Szwabii (gdzie mieszkam). Chciałabym to słowo odczarować.
A co cię zaskoczyło w codziennym życiu w Stuttgarcie?
Szukając mieszkania, zauważyłam, że w 95 proc. mieszkań są metalowe rolety zaciemniające okna. Poza tym trudno tu znaleźć mieszkanie do wynajęcia w rozsądnej cenie, ponieważ jest większy popyt niż podaż. Pewne jest, że kiedy napiszesz wiadomości do wynajmujących, to na ponad 90 proc. tych maili w ogóle nie dostaniesz odpowiedzi. Często też zdarza się, że jak się uda w końcu ustalić termin oglądania mieszkania, to trudno zostać wybranym, bo tak naprawdę to właściciel wybiera, komu wynajmie swoje mieszkanie. Trochę dziwne uczucie, kiedy musisz o sobie opowiadać, że jesteś spokojna, niekłopotliwa itp., by przekonać go do wynajęcia tobie mieszkania. Na szczęście ten proces mam już za sobą i aktualnie mam gdzie mieszkać.
Czy czujesz się tutaj jak w domu?
Niemcy w tym regionie nie są zbyt skorzy do nawiązywania nowych znajomości, zachowują się z rezerwą i trzeba trochę się postarać, żeby się do nich zbliżyć. Początki nie były więc najłatwiejsze. Poza tym czasem miewam takie momenty, kiedy idę ulicą i nagle dopada mnie dziwne wrażenie, że jednak to nie jest miasto, w którym dorastałam. Ale to są naprawdę krótkie momenty i generalnie już teraz czuję się tutaj jak w domu.