Przychodzą do seksuologa. "Mężczyźni czują presję"
- Wielu mężczyzn myśli: "kiedy wreszcie będę idealny, wszystko w moim życiu się ułoży". To jednak nie tylko kwestia wyglądu. To lęk przed odrzuceniem, poczucie, że brak "idealnych proporcji" odbiera prawo do bycia akceptowanym. Seks staje się kolejnym polem rywalizacji i kontroli - mówi dr Robert Kowalczyk. Czy mamy obecnie do czynienia z kryzysem męskości?
Agnieszka Natalia Woźniak, dziennikarka Wirtualnej Polski: Przychodzi mężczyzna do lekarza… Albo raczej nie przychodzi. Jak to właściwie jest? Czy panowie dbają o swoje zdrowie?
Dr n. med. Robert Kowalczyk*, seksuolog, współautor książki "Męska rzecz. Wszystko, co mężczyzna musi wiedzieć, by żyć długo i aktywnie": Bywa różnie. Jeśli spojrzymy na to z perspektywy profilaktyki, wizyt kontrolnych i regularnych badań, to męskie zdrowie nie jest numerem jeden w codziennych działaniach mężczyzn, dopóki nie pojawi się uporczywy objaw czy choroba. Wtedy sytuacja się zmienia, ale na co dzień panowie rzadziej niż kobiety korzystają z profilaktyki. A to błąd, bo gdyby o pewne rzeczy zadbali wcześniej, uniknęliby wielu problemów. Leczenie tego, co już się zepsuło, jest o wiele trudniejsze, a czasem po prostu niemożliwe.
Z drugiej strony znam mężczyzn, którzy obsesyjnie kontrolują swoje parametry: liczbę kroków, tętno, fazy snu. Dbają, by wszystko było jak w zegarku.
I to jest właśnie paradoks. To nie zawsze jest troska o zdrowie. Często to raczej monitorowanie ciała, kompulsywne, nerwowe, oderwane od rzeczywistego samopoczucia. Czym innym jest badanie krwi i refleksja nad wynikami, a czym innym codzienne dopasowywanie się do "idealnych" parametrów z aplikacji.
Seks po 50. Zaskakująca odpowiedź Joanny Przetakiewicz
Producenci aplikacji i gadżetów prześcigają się w rozwiązaniach - dziś można sprawdzić niemal wszystko.
Tak, i to staje się nową skrajnością. Niektórzy popadają w obsesję samokontroli, mierzą poziom testosteronu, witamin, śledzą sen i tętno, porównując dane z zegarka do jakiegoś "ideału". To potrafi uzależniać. Zamiast poprawy zdrowia pojawia się lęk, frustracja i napięcie. Pacjenci mówią mi, że rano sprawdzają, na ile procent ich sen był "regeneracyjny". I jeśli aplikacja pokazuje 60 procent, to już czują się gorzej, niezależnie od tego, jak naprawdę spali. Tymczasem powinno być odwrotnie: najpierw pytanie "jak się czuję?", a dopiero potem spojrzenie w dane. To nowoczesna obsesja, iluzja, że mamy pełną kontrolę nad ciałem, które w rzeczywistości poddajemy zewnętrznej walidacji.
Coraz więcej o sobie wiemy, ale zadowolenie z siebie wcale nie rośnie. W książce "Męska rzecz" pisze pan, że mężczyźni są coraz bardziej niezadowoleni ze swojego ciała - już niemal tak jak kobiety.
Tak, potwierdzają to badania, na przykład raport "Zrozumieć męskość. Rzeczywistość polskiego mężczyzny", przeprowadzony w Polsce na zlecenie firmy Gedeon Richter. Szczególnie młodsi mężczyźni coraz częściej są niezadowoleni z ciała. Nie chodzi tylko o wygląd, ale o symboliczne atrybuty męskości: siłę, sprawność, potencję. To wszystko przekłada się na poczucie własnej wartości, relacje i w konsekwencji na zdrowie psychiczne.
Media społecznościowe mają w tym duży udział. Dawniej porównywaliśmy się z kolegami z klasy czy siłowni, dziś z całym światem. Widzimy idealne ciała, ale nie znamy kontekstu: genetyki, treningów, suplementów czy retuszu. Porównujemy się do efektu, nie uwzględniając złożonych okoliczności. Wielu mężczyzn żyje dziś w frustracji, bo nie spełnia wyobrażeń, które w odniesieniu do konkretnej osoby mogą być nieosiągalne.
Pisze pan też o tym, że coraz częściej mężczyźni przychodzą do gabinetu z lękiem o swoje przyrodzenie. Pytają "czy wszystko jest ze mną w porządku" albo sami kwalifikują się do operacji. To naprawdę aż tak częste?
Zdecydowanie. Reklamy, pornografia i media bombardują przekazem o "idealnym" penisie, pokazując wprost lub sugerując maksymalne parametry. Wielu mężczyzn myśli: "kiedy wreszcie będę spełniał owe kryteria, wszystko w moim życiu się ułoży". W tej presji wyglądu ukryty jest przede wszystkim lęk przed odrzuceniem, poczucie, że brak "idealnych proporcji" odbiera prawo do bycia zaakceptowanym. Seks staje się kolejnym polem rywalizacji i kontroli.
Do tego dochodzi pornografizacja seksualności. Seks coraz częściej traktowany jest jak występ, z określonym scenariuszem, tempem i efektami. Mężczyźni zaczynają myśleć o nim w kategoriach "czy dowożę", zamiast "czy czuję bliskość". To odbiera spontaniczność i przyjemność.
Z jakimi historiami przychodzą pacjenci? Jakie są te nierealne oczekiwania?
Najczęściej to opowieści o presji. Mężczyźni czują, że mają być zawsze gotowi, zawsze sprawni, zawsze skuteczni. W gabinecie najczęściej słyszę o zaburzeniach erekcji, problemach z wytryskiem, ale też o braku pożądania. Często to nie dysfunkcje w ujęciu klinicznym, tylko subiektywne poczucie, że "powinno być lepiej".
Niektórzy są przekonani, że erekcja powinna trwać wiele godzin, najlepiej na żądanie, a pożądanie nigdy nie powinno spadać. Gdy nie spełniają tego wyobrażenia, czują, że z pewnością jest z nimi coś nie tak. To często wynik braku rzetelnej wiedzy w tym zakresie. Współczesne oczekiwania wobec męskiej sprawności można by zamknąć w rozszerzonym, znanym sloganie: "konar ma płonąć" – najlepiej ogniem olimpijskim!
A na poziomie relacji?
Coraz częściej panowie mówią o braku satysfakcji z relacji, o poczuciu pustki w bliskości. Seks przestaje być źródłem więzi, a staje się zadaniem do wykonania. Wielu z nich nie ma problemów fizjologicznych, ale mnóstwo wyzwań na poziomie rozumienia emocji. Nie potrafią być obecni, czuć, komunikować się z partnerką. Czasem w gabinecie widzę, jak partnerzy nie potrafią ze sobą porozmawiać, tylko wygłaszają oświadczenia. Jakby przemawiali z mównicy, a nie mówili do osoby, którą kochają. Słowa mają ogromną moc, mogą wspierać, ale też bardzo ranić. Zwłaszcza jeśli dotyczą sfery seksualnej. Mężczyźni często słyszą od partnerek zdania, które mocno uderzają w ich poczucie wartości i skuteczności seksualnej.
W książce wspomina pan również o fantazjach seksualnych. Co one o nas mówią i czy warto się nimi dzielić z partnerem lub partnerką?
Fantazje seksualne są absolutnie naturalnym elementem życia psychicznego. Czasem rzeczywiście mogą odzwierciedlać pragnienia, których realizacja wiązałaby się z naruszeniem norm, ale utożsamianie fantazji z "dewiacją" jest dużym uproszczeniem. To przede wszystkim przestrzeń, w której umysł symbolicznie reguluje napięcia i ujawnia ukryte potrzeby oraz pragnienia. Często w gabinecie słyszę: "mam taką fantazję, ale wiem, że to nienormalne". I wtedy zaczynamy rozmowę o tym, czym jest fantazja i jaka jest jej funkcja. To przestrzeń symboliczna, wewnętrzny teatr naszych pragnień i emocji. Warto o nich rozmawiać, ale z uważnością. Dla mnie fantazja, którą partnerka lub partner się dzieli, jest jak prezent. Nie zawsze musimy go "rozpakowywać" czy realizować, ale warto nauczyć się go przyjąć z ciekawością, bez oceny.
A jeśli w tej fantazji pojawia się ktoś inny – znajoma, kolega z pracy? To już trudny temat.
Tak, i tutaj naprawdę warto być ostrożnym. W rozmowach o fantazjach należy unikać wskazywania konkretnych osób. Lepiej mówić o cechach, które nas pociągają, o tym, co jest dla nas atrakcyjne w zachowaniu, emocjach, dynamice czy sposobach bycia. Powiedzenie: "podoba mi się twoja koleżanka z pracy" to bardzo ryzykowny pomysł. Ale rozmowa o tym, że pociąga nas pewien typ kobiecości, na przykład pewność siebie czy śmiałość w nazywaniu pragnień, może otworzyć przestrzeń do rozmowy o potrzebach w związku. Wielu mężczyzn w moim gabinecie mówi: "przestraszyłem się, że coś ze mną nie tak", "czy to znaczy, że powinienem odejść od żony?". A to tylko sygnał, że uruchomiła się wyobraźnia, najczęściej nic więcej.
Dla przykładu fantazja o zdradzie nie musi oznaczać dojmującego pragnienia złamania normy partnerskiej. To może być pragnienie poszukiwania odmiany, doświadczenia czegoś nowego. To wyobrażenie, nie zapowiedź czynu. Fantazje zdecydowanie nie muszą być zagrożeniem dla relacji, mogą być katalizatorem zmiany, jeśli potraktujemy je jako opowieść o nas samych, naszych potrzebach i ukrytych pragnieniach, a nie jako skrypt, który bezwzględnie mamy zrealizować.
*Dr n. med. Robert Kowalczyk, prof. UMW – psycholog, certyfikowany seksuolog kliniczny Polskiego Towarzystwa Seksuologicznego, psychoterapeuta i biegły sądowy. Profesor w Katedrze Psychiatrii Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu. Wykładowca na Uniwersytecie SWPS. Współzałożyciel Instytutu Psychoterapii i Terapii Seksuologicznej SPLOT w Warszawie.
Rozmawiała Agnieszka Natalia Woźniak, dziennikarka Wirtualnej Polski