Przyjechała do Polski z Ukrainy na studia. "Bałam się tej wielkiej Warszawy"
Alina Makarczuk pochodzi z miejscowości Równe w Ukrainie. Szerszej publiczności dała się poznać jako współprowadząca koncert "Razem z Ukrainą", transmitowany przez TVN do 50 krajów na świecie. Mieszkająca w Warszawie dziennikarka radiowa i telewizyjna w rozmowie z WP Kobieta opowiedziała o swoich dwóch ojczyznach: Ukrainie i Polsce oraz o sile i odwadze kobiet z Ukrainy.
Justyna Sokołowska: Mieszkasz w Warszawie już od kilku lat. Co było powodem twojego przyjazdu do Polski?
Alina Makarczuk: Przyjechałam tu na studia dziennikarskie, ale jeszcze wtedy bez stuprocentowej pewności, czy to dobry pomysł, bo strasznie tęskniłam za Ukrainą i rodziną. Co ciekawe, perspektywa znacznie się zmieniła, kiedy trzy lata później pojechałam do Kijowa na staż do jednej z tamtejszych stacji telewizyjnych. Po ciężkim dniu w redakcji poszliśmy z ludźmi z pracy nad Dniepr. Pamiętam, że właśnie wtedy po raz pierwszy poczułam tęsknotę za Wisłą i Warszawą. Dlatego też wróciłam do Warszawy z postanowieniem, że tutaj ułożę sobie życie.
Świetnie mówisz po polsku, czy masz jakieś polskie korzenie?
Moja prababcia była Polką. Kiedy starałam się o Kartę Polaka, znalazłam wszystkie dokumenty, które to potwierdziły. Niestety babcia zmarła, zanim się urodziłam, więc znałam ją tylko ze zdjęć i nigdy nie miałam okazji z nią porozmawiać o Polsce. W zasadzie to nie wiem, czy historia mojej rodziny i pochodzenie mojej babci miało największy wpływ na to, że mnie tak ciągnęło do Polski. Może po części też fakt, że urodziłam się na zachodzie Ukrainy, w mieście, które do 1939 roku było polskim miastem, podobnie jak Lwów.
Pamiętasz dzień przeprowadzki do Warszawy?
Pamiętam, jak mój tata wszedł do mieszkania, wziął walizki, zniósł z czwartego piętra, włożył do bagażnika i jeszcze wrócił po worek ziemniaków. Uparł się, że muszę je wziąć ze sobą. Nie rozumiałam wtedy, dlaczego mam je wieźć do Polski, tak jakby w Polsce ziemniaków nie było. Przez granicę więc przewieźliśmy te ziemniaki, co musiało być dosyć zabawne dla celnika na przejściu granicznym, który zajrzał do bagażnika. Samochód ledwo jechał, bo mama dorzuciła też słoiki z pomidorami i adżikę z pomidorów i papryki, którą sama zrobiła. Rodzice po prostu chcieli, żebym wszystko miała pod ręką i nie musiała sama dźwigać ciężarów, jeśli nie miałabym nikogo do pomocy.
Byłaś tu zagubiona czy udało ci się od razu wtopić w rytm miasta?
Byłam bardzo zagubiona. Przez pierwszy rok mieszkania w Warszawie praktycznie nigdzie nie wychodziłam, tylko uczelnia - dom, dom - uczelnia. Jeśli szłam do kawiarni, to tylko w rejonie uczelni, ewentualnie do teatru w Pałacu Kultury i Nauki. Miasto wydawało mi się bardzo duże, wszędzie chodziłam z nawigacją. Bałam się, że nie znajdę drogi powrotnej do domu. Kiedyś nawet tak się zdarzyło. Pamiętam, że pojechałam do akademika nie kolejką SKM jak zwykle, a autobusem i nagle padł mi telefon. Wysiadłam na nieznanym sobie przystanku po godz. 22. Było już ciemno i pusto, ogarnęło mnie przerażenie. Nie mogłam sprawdzić godziny, lokalizacji, nie mogłam zamówić taksówki. Dopiero po chwili zauważyłam bezdomnego na przystanku, który powiedział mi, że za moment przyjedzie ostatni autobus. Odetchnęłam z ulgą.
Już wtedy, kiedy zaczęłaś pracę w warszawskim radiu, po roku pobytu w Polsce, bardzo dobrze mówiłaś po polsku. Kiedy zdążyłaś nauczyć się języka?
Na pierwszym roku studiów bałam się tej wielkiej Warszawy. Miałam co prawda sporo znajomych, ale byłam osobą raczej zamkniętą w sobie, która wolała czytać książki w domowym zaciszu. Bałam się, że jeśli nie zrozumiem jakiegoś polecenia czy zadania, to nie zaliczę sesji. Dlatego zamiast iść z ludźmi na miasto, zostawałam w domu i się uczyłam, czytając na głos książki w języku polskim. Myślę, że mogłam ich w tym czasie przeczytać nawet kilkadziesiąt. Czytałam i nagrywałam na dyktafon, żeby słyszeć, jak to brzmi, czy dobrze wypowiadam słowa i zdania. Naprawdę dużo ćwiczyłam. Z drugiej strony to była też moja ucieczka od samotności.
Brzmi to tak, jakby rezygnacja w tym czasie z tzw. życia studenckiego na rzecz nauki to była dobra decyzja.
To prawda, mam już doświadczenie w pracy w trzech polskich stacjach radiowych oraz ukraińskiej i polskiej stacji telewizyjnej. Na stażu w Kijowie poznałam dziennikarkę, która była korespondentką wojenną w Donbasie w 2014 roku. Pamiętam, że zachwyciła mnie swoją historią, tym, jaka jest silna, odważna i gdzieś wewnętrznie czułam, że też taka jestem. Dlatego nie chciałam już być tą dziewczynką z pierwszego roku studiów, zamkniętą w domu i non stop siedzącą nad książkami. Uznałam, że czas wyjść z tych książek i sprawdzić, czego się nauczyłam. Po latach spotkałyśmy się z tą dziennikarką w stacji TVN, z którą ja też teraz współpracuję, relacjonując przy mapie interaktywnej działania wojenne w Ukrainie.
Jesteś miłą, ciepłą osobą o silnym charakterze. Skąd bierze się w tobie ta siła?
Najlepsze kobiece wzory miałam w rodzinie. Moja mama wymarzyła sobie, by zostać lekarzem i mimo trudnych studiów, udało jej się spełnić swoje marzenie. Natomiast babcia jest świetną księgową. Dzięki niej mój tata mógł zostać przedsiębiorcą, bardzo go w tym wspierała. Od dziecka byłam więc zapatrzona w kobiety silne i odważne. Teraz zresztą najdobitniej widać, że Ukrainki nawet w warunkach wojny potrafią się odnaleźć, aż 20 proc. kobiet jest teraz w ukraińskim wojsku. Wydaje mi się, że to wynika też z tego, że zawsze musiały, bardziej niż inne Europejki, walczyć o uznanie.
Twoja mama została w owładniętej wojną Ukrainie, żeby pomagać dzieciom na oddziale neonatologicznym szpitala, w którym pracuje. Ta decyzja była bezdyskusyjna, prawda?
Tak. Tłumaczyła mi, że nie może ich zostawić, bo to są wcześniaki, często sieroty, niepełnosprawne i porzucone przez rodziców, którzy nie byli dość silni psychicznie, by zaakceptować ich wrodzone wady. Mama nie mogła znieść myśli, że nie będzie komu zaopiekować się jej małymi pacjentami, którzy i tak już przeżywają dramat, a ten dramat pogłębia jeszcze wojna. Dlatego powiedziała mi, że nawet jak przyślę po nią samochód, to ona do niego nie wsiądzie.
Tata też został, żeby walczyć…
Tak. Mam z rodzicami kontakt kilka razy dziennie. Kiedyś gdy dzwonili odpisywałam, że zaraz oddzwonię. A teraz nawet z najważniejszego spotkania po prostu wychodzę i odbieram telefon. Nie możemy nawet kilku godzin przeżyć bez kontaktu ze sobą.
Co w tobie zmieniła obecna sytuacja w Ukrainie?
Wcześniej, mieszkając w Polsce, starałam się zwalczyć w sobie ten ukraiński akcent i wszystko, co ukraińskie. Tak jakbym na siłę chciała zostać Polką. Wolałam milczeć z obawy, że coś mogę przekręcić i powiedzieć z błędem, jak to się mówi – nie po polsku. Tymczasem wojna coś we mnie zmieniła. Po raz pierwszy popatrzyłam na swój naród z pełną dumą i poczułam, że nie chcę już ukrywać tego, że jestem Ukrainką.
Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!