"Puść mnie, zboczeńcu". Żeby być napastowanym w autobusie, nie trzeba jechać do Indii
Nie trzeba wyjeżdżać na koniec świata, by paść ofiarą molestowania w autobusie czy tramwaju. W biały dzień, często przy świadkach, bańka poczucia bezpieczeństwa pęka wraz z nagłym, nieproszonym dotykiem albo słowami. Z uwagi na agresywne zachowania wobec kobiet w wielu krajach na świecie wprowadzono oddzielne środki transportu dla kobiet i mężczyzn. Do pomysłu wracają politycy z Wielkiej Brytanii. Czy nas czeka to samo?
W zasadzie nic się nie stało. Magda, mieszkanka Warszawy, wracała późnym wieczorem do domu. Musiała przesiąść się na Wiatracznej. Mimo że była już północ, razem z nią na przystanku czekało mnóstwo osób, każdy zajęty swoimi sprawami. Może z wyjątkiem jednego mężczyzny, który co jakiś czas rzucał jej krótkie, badawcze spojrzenia.
Niby nic takiego, ale dziewczyna poczuła się niepewnie. Wsiadła do nadjeżdżającego tramwaju, mężczyzna – za nią. – Stanął przed podwójnymi drzwiami w środku tramwaju, miałam wrażenie, że na każdym przystanku sprawdzał, czy wysiadam. To było bardzo nieprzyjemne. Kiedy w końcu chciałam wyjść, przeszłam do innych drzwi, z tyłu – opowiada dziewczyna. Po chwili zorientowała się, że tak jak się tego obawiała, mężczyzna ruszył za nią.
– Na tym przystanku były tylko dwie osoby. Jakiś nastolatek i dorosły mężczyzna. Nie wiem, co mnie do tego pchnęło, ale podeszłam do tego mężczyzny i zaczęłam grać głupią. "Czeeeść, jaki ten świat mały! Nie poznajesz mnie?", świergotałam. Wiedziałam, że ten drugi nam się przysłuchuje – opowiada kobieta. Zagadnięty przez nią przechodzeń oczywiście nie wiedział, że to wszystko gra, która ma na celu pokazać innym, że nie jest tu sama.
– To był instynkt – mówi. – On oczywiście powiedział, że to pomyłka, ale ja nie przestawałam go przekonywać, że się znamy. "Tak? To jak mam na imię?", spytał, a ja oczywiście nie zgadłam. Więc powiedziałam coś w rodzaju: "ha ha, jesteś taki podobny do mojego kolegi". Przedstawiłam się jako Monika, nie chciałam, żeby śledzący mnie mężczyzna poznał moje prawdziwe imię – zaznacza Magda.
Na pierwszy rzut oka nieco szalona strategia okazała się być skuteczna. Mężczyzna, który budził niepokój dziewczyny, w końcu się ulotnił i Magda bezpiecznie wróciła do domu. Teoretycznie nic się nie wydarzyło, ale poczucie zagrożenia pozostało na długo.
Nic się nie stało również Ewie. To znaczy – wątpi, że jakikolwiek sąd potraktowałby ją poważnie. Dziewczyna mieszka na Płaszowie, jednej z oddalonych od centrum dzielnic Krakowa. Żeby dojechać na uczelnię i do pracy, musi przesiadać się dwa razy. Malutki autobus, w którym zwykle zaczyna swoją podróż, bardzo często jest zatłoczony. I nie zawsze jest w nim miło.
– Siedziałam na jednym w ostatnich miejsc, obok mnie wcisnął się taki naprawdę duży facet. Dookoła stali ludzie, duszno, ciasno. W pewnym momencie poczułam na swoim udzie rękę. Byłam tak zaskoczona, że nie wiedziałam, jak zareagować. Po prostu skamieniałam – mówi dziewczyna. Wysiadła na następnym przystanku. Był środek dnia, ulice skąpane w słońcu, pełnia lata. – Następnym razem zacznę krzyczeć albo go walnę. Pierwszy szok był najgorszy – mówi.
– Ostatecznie nic się nie stało – przyznaje Paulina, 23-latka z Warszawy. Bo czy można oskarżyć kogoś o "złe" spojrzenie? Samo "dawanie do zrozumienia", że chce się coś zrobić? – Wracałam wieczorem z pracy do domu, przejeżdżałam przez miasto Alejami Jerozolimskimi. W autobusie pewien mężczyzna po prostu się na mnie gapił. Chciałam wysiąść na wcześniejszym przystanku, na Popularnej, bo czasami zaglądałam tam po drodze do sklepu. Wstałam, a on za mną. Zdenerwowałam się, bo nie spuszczał ze mnie wzroku – mówi dwudziestokilkulatka.
Dziewczyna błyskawicznie przeprowadziła w głowie kalkulację. Mogła wysiąść za dwa przystanki, wówczas byłaby niemal pod samym domem. Nie czekając, złapała za telefon i zadzwoniła do narzeczonego. – Głośno zapytałam, czy wychodzi z psem na spacer. Nie miał tego w planach, ale poprosiłam, żeby po mnie wyszedł. Wtedy ten facet przestał się gapić i usiadł na jakimś miejscu, jakby zdecydował, że będzie jechać dalej – mówi dziewczyna.
"Puść mnie, zboczeńcu"
Czy bohaterki tych historii przesadzają? A może pytanie powinno być inne – dlaczego wracając samotnie do domu, w 2017 roku, w środku cywilizowanego kraju, czujemy się zagrożone? O to, jak reagować w podobnych okolicznościach, pytam Joannę Piotrowską, założycielkę Feminoteki, prowadzącą zajęcia z samoobrony dla kobiet.
– Kobiety czasami tłumaczą sobie taką sytuację: "przecież nic się nie stało". Albo myślą sobie, że im się wydawało. Oczywiście każda sytuacja jest inna, ale jeśli możemy poradzić coś ogólnie, to po prostu starać się zadbać o swoje bezpieczeństwo. Czyli przede wszystkim szukać miejsc, w których są inni ludzie – wyjaśnia. – Jeśli kogoś na to stać, prośmy o pomoc, ale zawsze konkretne osoby. Dobrze jest nazwać całą sytuację. Chociaż czasami będziemy się krępować i wstydzić powiedzieć, że ten facet mnie molestuje albo jest zboczeńcem. Jeśli nie jesteśmy w stanie głośno powiedzieć, o co chodzi, poszukajmy miejsca, w którym są inni ludzie – tłumaczy Joanna Piotrowska.
Jeśli do nieprzyjemnej sytuacji doszło w autobusie późno w nocy, najlepiej jest podejść do kierowcy i powiedzieć mu, co się dzieje. – Napastnicy wówczas najczęściej rezygnują. Nie chcą, żeby ich zachowanie zostało zauważone, zgłoszone. Nie chcą się narażać na kłopoty – wyjaśnia Piotrowska.
Założycielka Feminoteki chwali Magdę, która udawała na przystanku, że spotkała znajomego. – To bardzo dobry pomysł. Jakikolwiek sposób nawiązania kontaktu z inną osobą jest dobry. Podejść do kogokolwiek, zapytać o drogę, o autobus. Osoba, która nas śledzi, albo którą o to podejrzewamy, nie wie, czy to faktycznie jest nasz znajomy i czy akurat nie opowiadamy mu o całej sytuacji – wyjaśnia.
A kiedy jesteśmy molestowane w autobusie czy metrze w biały dzień? – Jednego przepisu nie ma, wszystko zależy od tego, jak się w danej chwili czujemy i na co nas stać. Są kobiety, które nie mają problemu z tym, żeby złapać napastnika za rękę i powiedzieć, głośno "nie obmacuj mnie, zboczeńcu". A jeśli nie potrafimy tego zrobić, dobrze jest po prostu wyjść z tej sytuacji, nie czekać i nie dawać się wciąż molestować, ale po prostu zmienić miejsce i zobaczyć, co się będzie działo – radzi.
Wyjaśnia też, że osobom napastującym kobiety zależy na tym, żeby wprawiać je w zakłopotanie i zawstydzenie. Dlatego dobrze jest zdarzenie ujawnić i dać do zrozumienia, że się na nią nie godzimy. – Posługiwać się krótkimi, mocnymi komunikatami. Zostaw mnie. Odsuń się. Przestań to robić. Nie obmacuj mnie. Nie chodź za mną. Nie wolno zadawać pytań. Jeśli zapytamy "dlaczego pan to robi", niestety dostaniemy odpowiedź i to nie zawsze taką, jakiej się spodziewamy – zaznacza.
Wagony tylko dla kobiet
W Wielkiej Brytanii w ostatnich dniach wczoraj na nowo rozgorzała dyskusja, którą zainicjował w 2015 roku przewodniczący Partii Pracy, Jeremy Corbyn. Jego partyjny kolega, Chris Williamson, stwierdził w ostatnim wywiadzie dla "Politics Home", że pomysł wydzielenia oddzielnych wagonów i miejsc w autobusach dla kobiet i mężczyzn "jest warty zastanowienia". Pomysł, który w ubiegłym roku jako pierwszy w Europie zrealizował już niemiecki przewoźnik, spotkał się z ogromną krytyką.
– Wagony uzupełnione przez dodatkowych strażników w pociągach, to byłby dobry sposób na poradzenie sobie z tym coraz bardziej w ostatnich latach narastającym problemem – przekonywał Williamson. – Nie mówię, że to musi zostać zrealizowane, ale to stworzyłoby bezpieczną przestrzeń. Każda osoba mogłaby zdecydować, czy chce z niej skorzystać – mówił polityk.
Wielu komentujących zwróciło uwagę politykowi, że zastosowanie tego środka w Wielkiej Brytanii oznaczałoby przyzwolenie na molestowanie w miejscach publicznych i przerzucenie odpowiedzialności na ofiarę, która musi przenieść się do innego wagonu czy przedziału.
– A nie moglibyśmy sprawić, że wszystkie wagony będą bezpieczne dla wszystkich, zamiast wprowadzać ograniczenia co do tego, gdzie możemy przebywać? – pytała komentująca sprawę użytkowniczka Twittera. – To zrezygnowanie z prób pociągania sprawców molestowania do odpowiedzialności – dodawał ktoś inny.
Jak dotąd w Wielkiej Brytanii nie ma autobusów czy przedziałów w pociągach przeznaczonych wyłącznie dla kobiet. Nie ma ich również w Polsce i kiedy pytam o to moje rozmówczynie, żadna z nich nie widzi potrzeby ich wydzielenia. – To przesada. Jesteśmy traktowane jak słabsza płeć i dużo częściej padamy ofiarami gwałtu, ale nie ma potrzeby tworzyć takich sztucznych podziałów. To co, pracować i uczyć się też mamy oddzielnie? – pyta Paulina.
Potrzeby takiej segregacji nie widzi również Joanna Piotrowska. – W Polsce jesteśmy sobie w stanie poradzić z molestowaniem bez takich rozwiązań. Są takie kraje, jak chociażby Indie, gdzie problem molestowania w środkach transportu jest gigantyczny i kobiety mają świadomość, że korzystając z nich po prostu będą narażone na tego typu rzeczy. Tam pomysł wagonów dla kobiet uważam za trafiony, żeby kobiety czuły się bezpiecznie. W Polsce molestowanie oczywiście też się zdarza, ale nie na taką skalę, by trzeba było segregować transport miejski – komentuje Piotrowska.