Rodzice nie mają pojęcia. Wychowawcy ujawniają prawdę o koloniach
Naszpikowany atrakcjami plan dnia, który dobrze wygląda jedynie na papierze. Spływ kajakami, ale już bez instruktora. Brak pielęgniarki czy ratownika. Coraz częściej liczy się tylko zysk. - Wszystko traktowane jest po macoszemu - zdradza opiekun kolonii.
Gry i zabawy. Rozdmuchane programy, kolorowe strony. Na papierze i w internecie wszystko wygląda pięknie. Rzeczywistość jest jednak zupełnie inna. - Problem jest w biurach podróży, ale również w rodzicach, którzy zamiast dopytywać o szczegóły, wyznają zasadę "Pozbądźmy się dziecka na te 10 dni". Niestety, wszystko prezentuje się nienagannie w katalogu, ale życie brutalnie to weryfikuje - mówi Kamil, który od 14 lat pracuje jako kierownik kolonii.
Liczy się przede wszystkim zysk. - Biura zarabiają na wyjazdach dzieci coraz więcej, oferując coraz mniej. Wszystko traktowane jest po macoszemu - stwierdza.
Iluzja biur podróży
Kamil rozpoczął pracę w 2010 roku w biurze, z którym był związany przez następne 10 lat. To właśnie tam przechodził przez najróżniejsze szczeble: od animatora, po wychowawcę, kierownika i pilota wycieczek. Po naszych tekstach o obozach dla dzieci i młodzieży, skontaktował się z nami.
- Jest coraz gorzej - przyznaje w rozmowie z Wirtualną Polską. - Programy pokazowe są coraz bardziej rozdmuchane. W rzeczywistości nie realizujemy nawet połowy zajęć, które przedstawiane są rodzicom.
Jako przykład podaje zajęcia kulinarne. - Organizator biura podróży reklamuje się warsztatami kulinarnymi. Opowiada o nich w taki sposób, że rodzice wyobrażają sobie profesjonalny kurs prowadzony przez szefa kuchni. Prawda jest taka, że robimy jakąś sałatkę owocową. Zajęcia prowadzi wychowawca, który nawet nie ma do dyspozycji wystarczającej ilości produktów. Co najwyżej dostaje od kierownika dwa arbuzy i kilka jabłek.
Równie rozczarowujące okazały się zajęcia linowe. - Organizator zapewniał, że będzie to całodniowa wycieczka do parku linowego. Nie wspomniał jednak, że przejście po trasie nie zajmuje więcej niż 10 minut. Pozostały czas dzieci spędziły na czekaniu na innych uczestników. Nikt nie wpadł na pomysł, aby zorganizować im wtedy jakieś zajęcia.
A koszty takiego wyjazdu nie są małe i stale rosną. Jak przyznaje Kamil, ten sam obóz pięć lat temu kosztował rodziców 2,7 tys. zł, dziś to już wydatek rzędu 3,2 tys. zł.
Nie starczyło na pielęgniarkę
Jak wyjawia wychowawca, organizatorzy oszczędzają nie tylko na atrakcjach, ale również na bezpieczeństwie.
- Brakuje opieki medycznej - przyznaje Kamil. - Dostaliśmy informację, że ten rok jest ciężki i musimy radzić sobie sami, polegając na publicznych przychodniach i szpitalach. Biura tłumaczą się, że obecne prawo nie wymaga od nich, by na terenie ośrodka była pielęgniarka. Ale wtedy wszystko spada na mnie jako kierownika kolonii. Później biuro umywa ręce.
- Ostatnio czekałem z dzieckiem w szpitalu 12 godzin. W tym czasie opiekunowie zostali z dziećmi sami. Nie chcę wyobrażać sobie, co by było, gdyby na miejscu coś się stało. Nie wspominając już, że musiałem dowieźć dziecko własnym samochodem. To ogromna odpowiedzialność, bo rodzice mają coraz częściej pretensje o to, że np. powinniśmy zawieźć dzieci do innego szpitala lub inaczej zareagować.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Brakuje również instruktorów. Organizatorzy reklamowali wyjazd wycieczką do jaskini. Na miejscu nie było jednak żadnego przewodnika.
- Do jaskini weszliśmy bez przewodnika w tanich kaskach kupionych przez biuro. Wycieczkę prowadziła niedoświadczona wychowawczyni, która w jaskini była pierwszy raz. Miejsce nie było sprawdzone.
Liczy się pieniądz
W podobnym tonie wypowiada się wychowawczyni z Warszawy, Karolina. - Organizatorzy często oszczędzają na trenerach. Jest przyjemnie do momentu, kiedy przytrafi się coś złego.
- Ostatnio odmówiłam bycia kierownikiem wypoczynku znanej firmie, która organizowała wyjazd na kajaki, nie zapewniając ani ratownika, ani instruktora kajakarstwa - mówi Karolina w rozmowie z Wirtualną Polską.
W efekcie wszystko spadło na barki dwóch wychowawczyń. - Jedna miała płynąć z przodu, a druga z tyłu. Nie miałaby szans dopłynąć na czas, gdyby doszło do tragedii. Zwykły wychowawca, nawet jak pływa sobie rekreacyjnie kajakiem, nie powinien brać na siebie takiej odpowiedzialności! Biuro nie widziało w tym problemu, ale ja nie zamierzam trafić do wiezienia przez oszczędności na bezpieczeństwie - podsumowuje wychowawczyni.
Każde dziecko to dla organizatora dodatkowy zarobek. - Choć biuro ma w swojej ofercie wyjazdy dla dzieci w wieku od pięciu do dwunastu lat, chętnie zabiera również młodsze. Miałem pod opieką czteroipółletnią dziewczynkę. Przy 20 dzieciach to już jest szaleństwo! - mówi Kamil i dodaje:
- Często na wyjazd zabierane są również dzieci z ADHD lub Zespołem Aspergera. Problem w tym, że na całym turnusie nie ma żadnego przeszkolonego w tym kierunku opiekuna.
Pensje wychowawców
Biura podróży oszczędzają również na pensjach wychowawców. - Wynagrodzenia pozostawią wiele do życzenia. - przyznaje Kamil i wylicza:
- W 2010 roku jako pomoc wychowawcy zarabiałem 900 zł. Później moja stawka rosła, ale nigdy nie było to na tyle dużo, aby zrekompensować ogromną odpowiedzialność za życie i zdrowie dzieci. Przeciętny wychowawca za 11 lub 14 dni pracy przez 24 godziny na dobę dostaje od 1500 do 2000. Jak wymagać od nich, by dawali z siebie wszystko?
- Biura oczekują, że będziemy trenerami i opiekunkami - mówi Karolina z Warszawy. - Że będziemy spać z pozostałą kadrą, czasami nawet koedukacyjnie. Że za 800-1200 zł damy z siebie 100 proc. Podobnie ciężko mają kierownicy wypoczynku, którym proponowana jest niewiele wyższa stawka, a mają sporo spraw administracyjnych do wykonania - ocenia.
Znasz kobietę, której działania i zaangażowanie podziwiasz? Koniecznie zgłoś ją w naszym plebiscycie #Wszechmocne
Agnieszka Natalia Woźniak, dziennikarka Wirtualnej Polski
Zapraszamy na grupę FB - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!