Rodzice uczniów: "Nie chcemy, żeby nasze dzieci były eksperymentem"
Niepotrzebna i nieprzygotowana, a do tego szkodząca dzieciom, pseudoreforma, „deforma” - tak rodzice mówią o zapowiadanej przez MEN reformie edukacji. 19 listopada chcą dołączyć do Ogólnopolskiej Manifestacji Pracowników Oświaty, sprzeciwiając się zmianom. Czego obawiają się najbardziej?
18.11.2016 | aktual.: 18.11.2016 13:11
- Moja córka ma dopiero 9 lat. W przyszłym roku będzie na siłę przeniesiona do innej, odległej od nas szkoły - mówi mama Leny i Janka w spocie „STOP reformie edukacji”.
Ojciec Mikołaja, który uczy się obecnie w drugiej klasie szkoły podstawowej, od przyszłego roku będzie odbywał lekcje na zmiany. Będzie to spowodowane pozostawieniem 7 i 8 klas w budynku szkoły, który nie jest w stanie pomieścić takiej liczby dzieci.
- Podobny problem dotknie tysiące szkół w całej Polsce - mówi mężczyzna. Mama nastoletniej Zuzi uważa, że jej córka stanie się edukacyjnym eksperymentem.
- Ta reforma jest źle przygotowana, a żadna reforma nie powinna być wprowadzana w takim trybie i takim tempie.
- Nie chcę, aby moje dzieci uczyły się z tymczasowych podręczników - dodaje tata Zuzi, szóstoklasistki.
Na Facebooku założyli fanpage „Rodzice przeciwko reformie edukacji”, a w sobotę wezmą udział w ogólnopolskiej manifestacji, która odbędzie się w Warszawie. Przepełnione klasy, nauka na zmiany i tymczasowe podręczniki to tylko niektóre zagrożenia, którym chcą zapobiec. Eksperci przewidują, że reforma wpłynie także na przedszkola, w których zabraknie miejsc. Od września rząd PiS zniósł bowiem obowiązek szkolny dla sześciolatków, zostawiając jednocześnie zapis, że samorząd musi zapewnić miejsce w przedszkolu trzylatkom. Niektóre podstawówki już reagują, tworząc dodatkowe pododdziały przedszkolne i planując dogęszczenie klas.
Rzecznik Praw Dziecka, Marek Michalak zapowiada, że spiętrzenie roczników w szkołach nastąpi w roku 2019:
- Chodzi o tych, którzy w 2019 roku trafią do liceów, techników i szkół branżowych, bo wtedy trafią do nich uczniowie po ósmej klasie szkoły podstawowej i po trzeciej klasie gimnazjum – wyjaśnia. - Na jedno miejsce będzie więcej osób, niż to jest możliwe. Albo te klasy się rozszerzy i będzie w nich po kilkadziesiąt osób, albo możliwość edukacji w wymarzonej szkole będzie bardzo mocno ograniczona.
Reformie sprzeciwiły się wszystkie związki samorządowców, Unia Metropolii Polskich, Związek Miast Polskich, Unia Miasteczek Polskich, Związek Gmin Wiejskich RP, Związek Województw RP i Związek Powiatów Polskich. Do dyskusji dołączyły środowiska akademickie.
- Nie są mi znane żadne wyniki badań, które wskazywałyby na konieczność likwidowania gimnazjów. Nawet zakładając, że w obecnej sytuacji w praktyce liceum stało się niejako kursem przygotowawczym do egzaminu maturalnego, należałoby raczej opracować nowelizację podstawy programowej dla liceum, a nie likwidować gimnazja – mówi prof. Wojciech Łużny, prorektor AGH ds. kształcenia.
Niezadowoleni z propozycji minister Zalewskiej są również rodzice, którzy uczą dzieci w domach. Edukacją domową objętych jest w Polsce ponad 7 tysięcy uczniów. Nie uczęszczają oni do konkretnych szkół na lekcje, ale są do nich przypisani i zdają w nich egzaminy końcowe. W tym roku MEN już ograniczyło subwencje na takie dzieci, co naturalnie rozgniewało rodziców. Do tego uczniowie będą musieli być przypisani do szkół zgodnie z rejonizacją wojewódzką, czyli tam, gdzie są zameldowani. Co z dziećmi, które uczą się w domu, bo przebywają za granicą? Dyrektor Polskiej Szkoły Bez Granic, Anna Mysior-Łopata podkreśla, że to ogranicza możliwość kształcenia na odległość.
- Nie wszystkie mogą być zameldowane w Polsce – dodaje.
Zobacz także:
Joanna Porankiewicz-Asplund, szefowa szwedzkiego stowarzyszenia Polaków Piast, w liście do MEN podkreśliła, że "dla polskich dzieci, które urodziły się poza Polską, możliwość nauki dzieci w języku polskim ma ogromną wartość”. Teraz ich szanse będą ograniczone.
Najgłośniej protestują jednak nauczyciele gimnazjów, którzy obawiają się utraty pracy. Zniknąć ma bowiem około 6,5 tys. gimnazjów, w których pracuje 101 tysięcy nauczycieli. Z szacunków „Głosu Nauczyciela” wynika, że pracę straci co najmniej 37 tysięcy osób, choć Anna Zalewska przekonuje, że tak się nie stanie, a dla samych zainteresowanych zmiana to „nowa szansa”.
- Mówienie o nowych szansach to jawna kpina. Pani minister nasłuchała się chyba marnych „coachów” – stwierdza Magdalena, nauczycielka historii w jednym z pomorskich gimnazjów. – Przecież pracy będzie mniej, bo w gminach, które zarządzają podstawówkami i gimnazjami nauka będzie trwała osiem, a nie dziewięć lat. Do tego czwarta klasa ma być przedłużeniem nauczania początkowego, czyli klas 1-3. Co z nauczycielami przedmiotowcami?
- Będą zmuszeni jeździć po różnych placówkach, żeby dobrać sobie godziny – dodaje Beata, która uczy w gimnazjum chemii. - Takiego bajzlu i robienia wszystkiego na szybko jeszcze nie było.
Obie są zdania, że w powiatowych liceach, w których mogłyby znaleźć pracę po likwidacji gimnazjów, na dodatkowej liczbie godzin skorzystają tylko nauczyciele, którzy już są tam zatrudnieni.
Są zirytowane argumentami minister Zalewskiej, że likwidacja gimnazjów to szansa dla uczniów na konkurowanie z rówieśnikami na świecie. Przywołują badania PISA, które wyraźnie pokazują, że polskie nastolatki są w edukacyjnej czołówce Europy.
- Zrobiliśmy wielki progres. Gimnazjum to trzy lata bardzo ciężkiej pracy, żeby wyrównać poziom między podstawówką, a szkołą średnią, do której dziecko chce iść – wyjaśnia Magdalena i dodaje - To jest marnowanie prawie 20 lat naszej harówki.
Sławomir Broniarz, prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego przekonuje, że reforma jest pozbawiona merytorycznego uzasadnienia.
- Liczymy na refleksję parlamentarzystów, którzy nie dadzą popsuć tego, co przez 17 lat wysiłkiem rodziców, nauczycieli i dyrektorów zostało zbudowane – mówi, uzasadniając pomysł zorganizowania manifestacji. - 450 prezesów ZNP usłyszało o przygotowaniach do sporu zbiorowego, łącznie ze strajkiem.