Rodziła w Norwegii. "Sam poród i opieka okołoporodowa to bajka"
Paulina wyjechała do Norwegii za głosem serca. Choć miłość nie przetrwała, nie wróciła do Polski. Opowiada o potyczkach samotnej matki w norweskich urzędach. Wyjaśnia też, dlaczego mając wyższe wykształcenie, zdecydowała się pracować w magazynie.
23.06.2021 14:15
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Justyna Sokołowska, WP Kobieta: Po tym, jak rozpadł się twój związek z partnerem, dla którego przeprowadziłaś się do Norwegii, zostałaś sama w obcym kraju z nastoletnim dzieckiem. Nie chciałaś kolejny raz przemeblowywać mu życia, więc zapadła decyzja, że zostajecie w Norwegii. Od tamtego czasu minęło już 6 lat. Nie żałujesz?
Nie, dziś nawet moje już 18-letnie dziecko mówi, że to była najlepsza decyzja i najlepszy czas dla nas. W Polsce moja sytuacja zawodowa wyglądała rożnie i nie mogliśmy razem spędzać tego czasu tyle, ile byśmy chcieli. W opiece nad dzieckiem pomagali mi wtedy rodzice i bywało, że widywaliśmy się tylko w weekendy. Dlatego mój syn mówi, że Norwegia dała mu możliwość posiadania mamy na pełny etat.
Uważasz, że w Norwegii samotna matka nie ma łatwo, bo na każdym kroku w urzędzie przypominają jej, że dziecko ma oboje rodziców. W związku z tym miałaś kłopot z założeniem konta w banku dla syna, żeby mógł płacić kartą za zakupy.
Byłam przygotowana na wiele sytuacji, dlatego miałam przed przylotem do Norwegii wszystkie ważne dokumenty skserowane. Wydawało mi się, że nic nie może mnie zaskoczyć. Tymczasem załatwianie zameldowań czy pozwoleń na pobyt z reguły w maju i czerwcu strasznie się wlecze, bo u Norwegów to już prawie sezon urlopowy. Dodatkowo trafiłam na służbistkę, która przyczepiła się, że nie ma jakiejś jednej informacji w dokumentach. Potem zmieniłam urząd i okazało się, że ta informacja wcale nie była potrzebna.
Czyli podobnie jak w polskim urzędzie czy banku, zależy, na kogo się trafi.
Tak, poza tym w Norwegii nie ma czegoś takiego jak matriarchat czy patriarchat. Jeśli dochodzi do spraw rozwodowych, to tu podział opieki nad dzieckiem jest 50/50, czyli dwa tygodnie opieki otrzymuje tata i dwa tygodnie mama. Często w instytucjach norweskich dziwią się, że mama może mieć pełnię praw rodzicielskich i że nie ma w tym wszystkim taty. Mimo tego, że miałam listy od ojca po tłumaczeniu uwierzytelnionym z pieczęciami i w języku angielskim, to w wielu instytucjach spotykałam się z niezrozumieniem.
Dodajmy, że twoje własne przeżycia zaowocowały wspieraniem innych mam i prowadzeniem razem z koleżanką bloga pod hasłem "Skandynawskie dzieci". A co ze szkołą? Syn chyba został rzucony na totalnie głęboką wodę?
Pierwszy miesiąc był dla nas ogromnym wyzwaniem. Poszedł do 1 klasy gimnazjum, kompletnie nie znając języka norweskiego. Szkoła nie do końca była przygotowana na przyjęcie obcokrajowca z Polski. Pytałam, czy będzie miał możliwość uczęszczania do klasy przygotowania językowego, a po opanowaniu języka, ponownie wrócić do normalnego trybu nauczania. Akurat w tej szkole nie było niestety takiej opcji.
Jak syn sobie poradził i na jaką pomoc mógł liczyć ze strony szkoły?
Przez łzy relacjonował mi pierwsze dni w klasie, żaląc się, że nic nie rozumie. To było dla niego ciężkie doświadczenie. Czułam się potwornie winna. Powiedziałam mu wtedy, że jeśli w ciągu miesiąca sytuacja się nie poprawi, to wracamy do Polski. Nie chciałam przy nim płakać, więc robiłam to tak, żeby nie widział. Na szczęście po trzech dniach jednak znaleziono dla niego polskiego asystenta mieszkającego od lat w Norwegii, który towarzyszył mu na każdej lekcji, w razie potrzeby tłumaczył, a po lekcjach uczył języka. Po 3 miesiącach uznano, że poziom znajomości języka u syna jest na tyle dobry, że poradzi sobie bez wsparcia, a on sam stwierdził, że chce tu zostać.
A czym ty się zajmowałaś po przeprowadzce do Norwegii? Czy miałaś problem ze znalezieniem pracy?
W Polsce siedziałam za biurkiem, czy to w działach marketingu i PR, czy też w redakcjach radiowych i telewizyjnych. Tutaj nie mogłam liczyć na to, że znajdę pracę w moim zawodzie z zerową znajomością norweskiego. Natomiast znalazłam pracę w magazynie sklepu sportowego, gdzie pracowałam w weekendy, a w tygodniu pakowałam kawę w innej firmie.
Wtedy w moim odczuciu było to lepsze rozwiązanie niż siedzenie w domu i nierobienie nic. Co ciekawe, okazało się, że w norweskim magazynie dbałość o pracownika, jakość i środowisko pracy jest priorytetem. Kiedy próbowałam się na początku wykazać do tego stopnia, że nie chodziłam na przerwy, szef przychodził osobiście i niemalże pod rękę prowadził mnie na przerwę. Poza tym tutaj bez względu na to, czy pracujesz w magazynie, czy w biurze, zarabiasz podobnie i te pieniądze pozwalają na swobodne funkcjonowanie.
Kiedy poukładałaś kwestie formalne, byłaś gotowa na nowy związek. Twoje drugie dziecko, Matylda, przyszło na świat w Norwegii. Jak wyglądało prowadzenie ciąży? Czy coś cię zdziwiło?
Tutaj ciąży nie prowadzi ginekolog, tylko położna lub lekarz rodzinny. Standardem jest jedno USG, ewentualnie dwa, jeśli mama ma powyżej 38 lat. Do ginekologa chodzi się z problemami, z którymi nie poradzi sobie lekarz rodzinny, typu bóle jajników, krwawienia, guz w piersi. Jeśli z takiego powodu otrzymasz skierowanie do ginekologa, to już potem odbywasz u niego wizyty kontrolne. A jeśli chodzi o badania profilaktyczne, to np. dostaję zaproszenia na darmową cytologię co dwa lata.
A jak wyglądała opieka w szpitalu? Czy czułaś presję związaną z rodzeniem w jakiś określony sposób?
Niektórym mieszkającym tu Polkom nie podoba się, że nie ma cesarki na żądanie. Wykonuje się ją, kiedy są do tego wskazania. Natomiast sam poród i opieka okołoporodowa to bajka. Znieczulenie zewnątrzoponowe, gaz rozweselający, piłki położnicze, wanna, akupunktura - to wszystko jest dostępne na życzenie. Masz salę porodową z wanną, w której masz prawo rodzić, a obok jest łazienka z uchwytami ułatwiającymi skorzystanie z toalety. W tej samej sali jest kolejne pomieszczenie z medyczną aparaturą, do leżenia z dzidziusiem po porodzie. Po około 5 godzinach od porodu przechodzi się z części szpitalnej do hotelu obok szpitala. Też są tu pielęgniarki, posiłki, ale nie ma lekarzy i wygląda to jak hotel, z którego z reguły po dwóch dobach wychodzi się do domu. Tak, opieka jest świetna.