Z urlopu wracają już osobno. To dlatego rozwodzą się po wakacjach
W założeniu ma być pięknie i romantycznie. Ostatecznie kończy się na konfliktach, niechęci i decyzji, że nie ma czego ratować. - Po sezonie urlopowym spodziewam się zwiększonej liczby nowych klientów - mówi prawniczka specjalizująca się w rozwodach Agnieszka Kozłowska Dudek.
Serwisy społecznościowe, takie jak Instagram czy Facebook, zalewają zdjęcia uśmiechniętych urlopowiczów z wakacyjnych wojaży. Jednak za piękną fasadą często rzeczywistość nie wygląda jak z obrazka, a między mężem i żoną pojawiają się konflikty. Dla niejednej pary wspólny wyjazd na wakacje staje się gwoździem do trumny małżeństwa.
- Po sezonie urlopowym spodziewam się zwiększonej liczby nowych klientów. Może nie od razu będą to osoby zdecydowane na rozwód, ale na pewno pojawią się takie, które chcą się zorientować, jak to w ogóle wygląda, jakie są konsekwencje takiego rozstania. Wiadomo, w każdym związku są kryzysy, ale tutaj trzeba zważyć wszystkie za i przeciw. W okresie wakacyjnym widzimy większe natężenie spotkań w sprawach rozwodowych i rodzinnych - mówi Wirtualnej Polsce prawniczka specjalizująca się w rozwodach i tiktokerka Agnieszka Kozłowska Dudek.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Katarzyna Warnke postawiła na szczerość: "Rozstanie i rozwód mnie zmieniło i ponowne stanięcie na nogach BEZ WSPARCIA"
- Zdarza się, że wakacje - które miały być próbą zbliżenia się do siebie – stają się momentem przełomowym. Wiele osób myśli: "pojedziemy, odpoczniemy, może się ułoży", a tymczasem zamknięcie w jednym pokoju czy wspólna podróż może bezlitośnie obnażyć wszystkie napięcia. Znam takie historie zarówno z własnego życia, jak i z pracy z klientami, którzy trafiają do mnie na mediacje rozwodowe – nierzadko po takich właśnie doświadczeniach - mówi mediatorka sądowa Dominika Rosa.
- Czasem pojawia się na przykład problem nierównowagi - kiedy jedno z dzieci w rodzinie patchworkowej zaczyna odgrywać rolę partnera, a inne są pomijane. Te napięcia, które na co dzień można próbować ignorować, stają się nie do zniesienia, gdy wszyscy spędzają ze sobą kilkanaście godzin dziennie w trasie. Zmęczenie, brak przestrzeni i odmienna potrzeba odpoczynku mogą wyostrzyć to, co wcześniej było tylko przeczuciem - podkreśla Rosa.
Pary budują sobie iluzję
Nieco inaczej patrzy na sprawę Agnieszka Iwaszkiewicz, psychoterapeutka związana z Laboratorium Psychoedukacji w Warszawie. Zwraca ona uwagę na to, że pary budują sobie wokół urlopu pewnego rodzaju iluzję.
- Bywają takie pary, które decydują się na wyjazd, bo chcą odtworzyć swój "mit założycielski". Wyobrażają sobie, że jeżeli pojadą gdzieś na wakacje, często bez dzieci, albo rodzinnie, z pociechami, odtworzą tę romantyczną, seksualną, zainteresowaną sobą i odpowiadającą na swoje potrzeby parę, którą kiedyś byli. Podobnie, gdy brakuje czasu, życie jest okropne, a codzienność przytłacza, powstaje myśl czy marzenie: a może pójdziemy z mężem na randkę, pojedziemy gdzieś we dwójkę i znów odzyskamy siebie - wyjaśnia.
- Małżonkowie chcą odtworzyć tamte wydarzenia sprzed lat, które ich połączyły, były fascynujące, wiążące. Myślą, że kiedy tylko magicznie pozbędą się rzeczywistości, to samo w sobie będzie leczące, pozwoli znów zaistnieć jako miłosna para. To iluzja, która często prowadzi do rozczarowania - podkreśla Iwaszkiewicz. Jak zaznacza, nie jest to jedyny miraż tworzony przez pary wokół wspólnego wyjazdu.
Codzienność trzyma ich w pionie. A co kiedy jej zabraknie?
- Oni już wiedzą, że jest między nimi źle, są zarobieni, nie mają czasu dla siebie, bo dzieci, praca zawodowa, rozwój, dbanie o siebie, media społecznościowe, cały ten galimatias bardzo intensywnego życia. Para zaczyna przeżywać codzienność jako problem, czyli umieszcza go na zewnątrz. I myśli, że na wakacjach się go pozbędzie, albo ułoży go sobie w taki bardziej przyjazny sposób. Jak zniknie codzienność, zniknie ich problem. A paradoksalnie ta szara codzienność, to odprowadzanie dzieci do szkoły, zakupy, ogarnianie miliona rzeczy, dają związkom strukturę. Może jest ona nieprzyjazna, być może jest takim gorsetem uciskającym, ale też trzymającym w pionie, który sprawia, że czujemy się przydatni, zaangażowani - mówi terapeutka.
- Na wakacjach tej struktury nie ma. Wtedy para zderza się z tym, że musi stworzyć się na nowo. A często tej roboty nie chce się wykonać, tylko myśli się, że skoro byliśmy kiedyś takim dobrym związkiem, to przecież w nas to zostało, tylko trzeba ten skarb odkopać. Warto mieć świadomość, że w długich małżeństwach mąż i żona są depozytariuszami swojej młodości, mogą sobie przypomnieć siebie jako młodego atrakcyjnego mężczyznę czy piękną kobietę. I to im pomaga trwać razem - podkreśla.
- Jednak część par nie potrafi tego odtworzyć albo tego już po prostu nie ma. I nawet w warunkach wakacyjnych już tego nie odtworzą. Widzą zupełnie innego człowieka, czasami nawet trochę wrogiego, nieprzystępnego, rozczarowującego. A tymczasem jest potrzeba, żeby wróciło tamto. A ono nie wraca i nie wróci, jeśli nie wykona się w tym celu żmudnej pracy - podkreśla Iwaszkiewicz.
Nie ma rozpraszaczy
Pytana o to, czy klienci przychodzą do niej i mówią "pojechaliśmy na urlop i zrozumieliśmy, że tego nie da się uratować", adwokatka wyjaśnia, co dzieje się za kulisami takich wyjazdów.
- Jadą, przebywają gdzieś ze sobą 24 godziny na dobę, gdzie nie ma codziennych obowiązków, rozpraszaczy, które na co dzień odciągają uwagę od wzajemnych relacji. Oni w tym momencie widzą, w jakich obszarach związek się nie układa. Na co dzień jakoś funkcjonują jako rodzice, jako osoby, które prowadzą wspólnie dom, albo na przykład firmę rodzinną - wylicza Agnieszka Kozłowska-Dudek.
- W wakacje, gdy tych obowiązków jest znacznie mniej, ujawniają się różnice charakterologiczne, braki w intymności, brak tematów do rozmów, brak bliskości fizycznej. Patrzą na siebie z zupełnie innej perspektywy, ale też mają w końcu czas, żeby głębiej się nad tym zastanowić - podkreśla. Dominika Rosa przywołuje sprawę swoich klientów, która doskonale to obrazuje.
- W jednej z historii, którą usłyszałam w swojej praktyce, wspólny wyjazd objazdowy po Polsce - śladami bajkowego Pana Kleksa - miał być przygodą dla wszystkich. Z czasem jednak okazało się, że zamiast wspólnych wspomnień pojawiły się trudne emocje: rozczarowanie, bezsilność, zmęczenie. Dzieci odbierały różne sygnały, a dorośli nie zawsze byli w stanie w danym momencie zareagować. I choć na co dzień można było się mijać, unikać drażliwych tematów, w samochodzie - tej metalowej puszce - nie było już gdzie uciec - podkreśliła.
Moment otrzeźwienia czy gwóźdź do trumny?
- Zdarza się, że takie wakacje stają się dla jednej ze stron momentem otrzeźwienia. Kiedy relacja się chwieje, warto zadać sobie pytanie: czy wspólny wyjazd faktycznie nam pomoże, czy lepiej dać sobie trochę przestrzeni? Dla niektórych par decyzja o osobnych urlopach bywa krokiem w stronę ratowania relacji – dla innych jest to początek nowego etapu. Praca nad związkiem wymaga odwagi i dojrzałości, a wakacje często stają się lustrem, w którym widać, że coś już się skończyło - ocenia mediatorka sądowa.
Czasami wyjazd na drugi koniec świata na wymarzone dwutygodniowe wakacje okazuje się koszmarem. Para nagle zaczyna patrzeć na siebie inaczej, wszystkie punkty, w których dochodzi do tarć, stają się widoczne niczym przez soczewkę powiększającą.
- Nie ma ucieczek i dlatego na te dwa tygodnie trzeba stworzyć sobie nowy system. Dodatkowo tę drugą osobę zaczynamy widzieć inaczej. Na końcu świata nie jest tak zaradna jak w domu, albo jest nadmiernie rozrywkowa, rzuca się na drinki i okazjonalne, lokalne przyjemności, albo się nie odzywa. A tymczasem częściej kobiety potrzebują partnera responsywnego. I na takiego na wakacjach liczą. Mówią mu "porozmawiaj ze mną, popatrz na mnie, poróbmy coś razem" - wylicza Agnieszka Iwaszkiewicz.
- W odpowiedzi słyszą, że on nie chce dyskutować, tylko pomyśleć przez chwilę o sobie, nie chce mówić o emocjach i nie zamierza się tego od niej uczyć, albo – co gorsza – odpowiada pytaniem "ale czemu chcesz teraz, na wakacjach, naprawiać małżeństwo?". Nagle zaczyna pojawiać się coś nieznajomego, co nas zadziwia i często jest nieprzyjemne. To może być ten właśnie gwóźdź do trumny - podkreśla w rozmowie z Wirtualną Polską terapeutka.
Aleksandra Zaprutko-Janicka, Wirtualna Polska