Rozwód po polsku. "Mediacje nie są po to, by się godzić pod przymusem, lecz by się dobrze rozwieść"
Fakt, że Ministerstwo Sprawiedliwości chce zmusić skonfliktowanych małżonków do mediacji przed sprawą rozwodową nie brzmi dobrze. Przymuszanie do czegokolwiek rzadko kończy się sukcesem dla przymuszanego. Tak naprawdę jednak nie rozumiemy, na czym polegają mediacje.
21.03.2018 | aktual.: 21.03.2018 15:35
– Mediacje to nie terapia małżeńska. To możliwość ugodowego zakończenia postępowania rozwodowego – wyjaśnia Edyta Warzocha-Pliś, adwokat, mediator sądowy, członkini zarządu Centrum Mediacyjnego przy Okręgowej Radzie Adwokackiej w Rzeszowie. – Nie chodzi o to, by zmuszać kogokolwiek do dialogu, lecz doprowadzić do kompromisu, który pozwoli na uzyskanie akceptowanego przez strony konsensusu. Obecność mediatora ma pomóc we wzajemnej komunikacji i określeniu interesów obu stron. Podczas mediacji często udaje się ustalić fakty, o których małżonkowie nie wspominali do tej pory, a które okazują się kluczowe dla rozwiązania konfliktu między nimi. Poza tym bywa, że rozmowa w obecności mediatora, to pierwsza taka sytuacja między małżonkami, w której siadają naprzeciwko siebie i potrafią na spokojnie wyartykułować zarzuty, jakie wobec siebie mają.
Jak pisze "Gazeta Prawna", w Polsce jest coraz więcej profesjonalnych ośrodków mediacyjnych, a statystyki w sprawach rodzinnych pokazują, że małżonkowie coraz częściej się do nich przekonują. Również statystyki wymiaru sprawiedliwości dobrze świadczą o mediacjach. W 2017 roku dzięki nim znakomita większość par, które korzystały z mediacji przed rozwodem, zawarła ugodę.
– Jako adwokat jestem zwolenniczką mediacji. Dla mnie to jest próba wyciszania konfliktu - komentuje Edyta Warzocha-Pliś. - Jeśli strony nie są w stanie porozumieć się we wszystkich aspektach sprawy rozwodowej, warto, by spróbowały wypracować kompromis w kwestiach dotyczących małoletnich dzieci tj. ustalenie zakresu władzy rodzicielskiej rodziców, zasad kontaktowania się dzieci z rodzicem z którym na co dzień nie zamieszkują oraz uregulowania spraw alimentacyjnych.
Zdaniem Edyty Warzochy-Pliś mediacje są potrzebne, ponieważ często ludzie zwyczajnie nie potrafią się dogadać i zapominają, czym rozwód jest dla reszty rodziny. – Decydując się na zawarcie związku małżeńskiego należy kierować się nie tylko emocjami, ale i mieć poczucie odpowiedzialności za współmałżonka oraz za dzieci. Poczucie odpowiedzialności powinno być przez cały okres trwania małżeństwa, również, kiedy decydujemy się na rozwód. Jeśli poczucia odpowiedzialności braknie, małżonkowie nie są w stanie poradzić sobie z najdrobniejszymi problemami i ich konsekwencjami. Często właśnie z tego powodu dochodzi do rozpadu małżeństwa. Jeśli małżonkowie czują się odpowiedzialni za rodzinę naturalne dla nich jest, że korzystają z terapii małżeńskiej próbója poprawić relacje w małżeństwie. Gdy reanimacja związku małżeńskiego nie jest możliwa odpowiedzialną decyzja będzie skorzystanie z mediacji i podjęcie próby ugodowego zakoczenia związku – mówi mediator.
W tej chwili mediacje są dobrowolne i poufne. Pomagają one przetrwać trudne chwile szczególnie tym parom, które mają dzieci. - Często zdarza się, że dzieci stawiane są przez rodziców przed wyborem: mama albo tata. Zdarzają się sytuacje, w których oboje rodziców podjeżdża pod szkołę córki czy syna i dziecko musi zdecydować, z którym z rodziców ma wrócić do domu. Nierzadko zdarza się, że rodzice do tego stopnia nie potrafią zażegnać konfliktu między sobą, że wymagaj od dziecka dokonania wyboru czy zje obiad przygotowany przez tatę czy przez mamę… Tak w praktyce wygląda brak odpowiedzialności za rodzinę. Ludzie często zapominają, że rozwód nie rozwiąże ich problemów, bo jeśli mają ze sobą dzieci, to przynajmniej do uzyskania przez nie pełnoletności muszą ze sobą współpracować. Przed nimi masa wspólnych uroczystości i trudnych decyzji – podsumowuje mediator.
I dodaje: – Myślę, że gdyby mediacje były obowiązkowe, nikt by na tym nie stracił, a wielu zwaśnionym małżonkom i ich rodzinom mogłyby pomóc. Nawet małżeństwa zdecydowane na rozwód, które nie żyją w emocjonalnym konflikcie, nie będą poszkodowane. Oczekiwanie na rozprawę po złożeniu pozwu rozwodowego trwa około miesiąca i jeśli sąd kieruje na mediację, to odbywa się ona właśnie w tym okresie oczekiwania. Zatem jeśli ktoś bardzo będzie chciał się rozwieść, a mediacje będą obowiązkowe, nie będzie musiał czekać dłużej.
Inną kwestią kategoryzowaną w mediach jako przemoc systemowa, a uzasadnianą przez rząd jako dbałość o trwałość rodziny, jest podniesienie opłaty za pozew rozwodowy. Rząd planuje nowelizację kodeksu postępowania cywilnego – chce podniesienia opłat sądowych. Szczególnie podniesiona została wspomniana opłata za rozwód – z 600 zł na 2 tysiące zł. Cel – brak pochopnych rozwodów.
– Moim zdaniem podniesienie opłaty sądowej w sprawie o rozwód może być sporym utrudnieniem dla osób, które mają ograniczony budżet. Uiszczenie wysokiej opłaty sądowej może uniemożliwić skorzystanie z pomocy wybranego przez siebie profesjonalnego pełnomocnika – komentuje Edyta Warzocha-Pliś. - Prawo przewiduje możliwość złożenia wniosku o zwolnienie z opłaty sądowej od pozwu czy ustanowienia pełnomocnika z urzędu, ale takie wnioski wydłużą postepowania, bowiem sąd każdy wniosek musi rozważyć…
Poza tym, czy naprawdę wysokość opłaty za pozew rozwodowy ma nas przekonać do walki o związek? Czy rząd naprawdę sądzi, że ludzie się rozwodzą, bo to mało kosztuje i jest łatwe? Że 2 tysiące złotych mniej na koncie spowodują, że zaczniemy ciepło myśleć o partnerze i nasz związek będzie miał szansę przetrwać?
– Podwyższenie opłaty za pozew rozwodowy to fatalny pomysł – komentuje Monika Dreger, psycholog i mediator rodzinny. – Takie postępowanie nikomu nie pomoże, wręcz skomplikuje problemy rodzin. Naprawdę istnieją małżeństwa, które dla dobra własnego oraz dobra dzieci powinny się rozejść. Jeśli będą musiały przy sobie trwać przez brak pieniędzy na pozew, pogłębi się frustracja i będzie między nimi jeszcze gorzej.
Zdaniem terapeutki państwo powinno zająć się organizacją kompleksowej pomocy rodzinom, a nie utrudnianiem rozwodów. – Nie znam żadnego ośrodka, w którym terapia dla par byłaby darmowa i wiem, że jest wiele małżeństw, które z niej nie korzystają, bo ich na to zwyczajnie nie stać. Za to słyszę i widzę, że sędziowie coraz częściej kierują małżeństwa na terapie, są bardziej otwarci. To jest dobry sygnał i sposób na naprawę małżeństwa. Według mnie to bardzo bulwersujące, że rząd tego nie dostrzega – podsumowuje Monika Dreger.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl