Rzuciła korporację, by spełnić marzenie. "Bliscy łapali się za głowy"
03.04.2024 12:17, aktual.: 01.05.2024 07:52
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
- Dziś jesteśmy zalani chińskim produktem po 99 zł. W tym chodziłyśmy i chodzimy. Ludzie nie potrafią nawet pielęgnować tych butów - mówi w rozmowie z WP Kobietą Katarzyna Kapusta-Paziewska, założycielka marki z ręcznie robionymi butami - Glamoursy.
Patrycja Ceglińska-Włodarczyk: Dlaczego postawiła Pani akurat na buty w swoim biznesie?
Katarzyna Kapusta-Paziewska, założycielka marki Glamoursy: To trochę przypadek. Wywodzę się z okolic Radomia, który słynie z wyrobów obuwniczych. Z tą branżą związane było moje kuzynostwo. Buty nie były mi obce, a jako dziecko lubiłam przebywać w miejscach, gdzie się je wytwarzało. Nie przeszkadzał mi zapach Budaprenu, a fleki, obcasy i kawałki skór były dla mnie zabawkami. Przez wiele lat pracowałam w korporacji i myślałam, że to jest moja przyszłość.
Kiedy przyszedł pomysł, by jednak spróbować czegoś innego?
Myśl o butach pojawiła się, gdy byłam na urlopie macierzyńskim z moją drugą córką. Jako mamy, dbamy o nasze dzieci, troszczymy się o nie i przywiązujemy większą wagę do tego, co kupujemy naszym maluchom. Cały mój biznes zaczął się właśnie od produkcji butów dla dzieci, kiedy to sama poszukiwałam idealnych butów dla mojej córki.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
W latach 80. rodzice wychodzili z założenia, że buty muszą mocno trzymać stopę, mieć sztywne podeszwy. Kiedy sama zostałam mamą, zaczęłam zgłębiać filozofię skandynawską, która mówi m.in. o tym, że dzieci do któregoś roku życia powinny biegać boso po domu. Zaczęłam produkować buty przyjazne dzieciakom. Później marka ewoluowała, ponieważ buty dziecięce nie sprzedawały się w takiej ilości, jak byśmy chcieli. Wytworzenie mięciutkiego obuwia z cielęcej skóry było dość drogie, a wtedy nie byliśmy przygotowani na cenę 149 zł za kapcioszki.
Natomiast naturalnie zadziało się coś fajnego. Bardzo często prezentowałam swoje produkty na targach rękodzielniczych, gdzie miałam bezpośredni kontakt z klientkami. To właśnie one powtarzały mi, że mogłabym zrobić też coś dla kobiet. I tak to poszło.
Miała Pani pojęcie o biznesie, porzucając korporację?
Tak naprawdę wszystkiego uczyłam się na własnych błędach. Nie byłam kompletnie przygotowana do biznesu, bo przez długi czas pracowałam w biurze księgowo-kadrowym jako asystentka, a później menadżerka. Tam nauczyłam się ciekawego podejścia do biznesu, bo miałam świetne szefostwo, które rozwijało się międzynarodowo. Chłonęłam od nich, ale to były czasy studiów, więc nie myślałam jeszcze wtedy o własnej marce.
Potem w kolejnej pracy - w wydawnictwie Agora - poznałam i podszkoliłam swój warsztat sprzedażowy, marketingowy. Zajmowałam się klientami strategicznymi, brałam udział w wielu projektach. Tam dostałam skrzydeł i moja podświadomość zaczęła bardziej ukierunkowywać się na to, że posiadanie własnej firmy jest możliwe i że jestem gotowa. Wszystko, co dzisiaj mam zawdzięczam sobie i ciężkiej pracy, konsekwencji w działaniu, wyciąganiu wniosków z popełnionych błędów. Nie porywałam się z motyką na słońce, robiłam wszystko małymi kroczkami.
Czyli "slow" przyświeca firmie od samego początku?
Tak. Filiozofia marki to działanie w duchu "slow". Nie stworzyłam tej marki po to, żeby wyprodukować tysiąc par butów, a potem sprzedawać je z rabatem. Od samego początku chciałam, by mój biznes był wartościowy. Edukacja w biznesie była szalenie ważna, dlatego jestem przeciwna nadprodukcji. Pamiętam, jak mówiłam moim znajomym i rodzinie, że na moje buty trzeba będzie poczekać ok. 2 tygodnie po złożeniu zamówienia. Łapali się wtedy za głowy, pytali w co ja się pakuję, bo przecież w Polsce wszyscy są przyzwyczajeni, że tu i teraz na półkach są buty. Zmobilizowałam się, miałam silną wolę i jestem tu, gdzie jestem.
A dziś rodzina i znajomi noszą te buty?
Tak. Mama, siostry, koleżanki. Widzą, że jednak można zrobić zrównoważony biznes, nie tonąc w długach. Zaczynałam z 5 tys. zł na koncie, nie brałam żadnego kredytu na rozwój marki i wszystkim to odradzam. Trzeba każdą złotówkę zarobić, odwrócić ją dwa razy i pomyśleć, na co ją wydać. Małe kroki budują stabilny fundament.
Powściągliwość jest wskazana w rozkręcaniu biznesu?
Wydaje mi się, że tak. To jest miarą sukcesu. Wiem, że wszyscy chcą szybko osiągnąć sukces, zbudować rozpoznawalną markę. Przez pierwsze dwa lata działalności, miałam biuro w sypialni. Z jednej strony stało łóżko, z drugiej biurko i kartony. Nie myślałam o tym, żeby mieć lokal w najlepszym biurowcu. Dla mnie najważniejsze było stworzenie jakościowego produktu, wypracowanie dobrej relacji z klientem i wyedukowanie go. Buty są wszędzie, na każdym rogu jest obuwniczy lub sieciówka. Chciałam sprzedać moją wizję budowania odpowiedzialnego biznesu.
Dziś jesteśmy zalani chińskim produktem po 99 zł. W tym chodziłyśmy i chodzimy. Ludzie nie potrafią nawet pielęgnować tych butów. Rozklejają się, to wyrzucają do kosza, a trzeba myśleć szerzej. Moim celem od początku była edukacja klienta: dlaczego produkt skórzany, dlaczego trzeba pielęgnować, dlaczego tyle kosztuje, kto go robi. Pracują z nami polscy rzemieślnicy, którzy nie mają swoich sukcesorów. Nie ma kolejnego pokolenia, które będzie robiło nam buty. Dziś szkoły są polikwidowane, ponieważ kiedyś największym obciachem był wybór zawodówki. Ludzie pragnęli studiować.
Co jest dla Pani największą nagrodą?
Na pewno nie są to pieniądze na koncie. To przede wszystkim wiadomości od klientów, którzy dziękują za to, że przestawiłam ich myślenie. Jeśli chcemy sprzedać tylko produkt, to dziś jest za duża konkurencja. Klient musi się z nami identyfikować.
Czy i jak możemy rozpoznać, że but jest dobrej jakości?
Przede wszystkim trzeba dowiedzieć się, jak wygląda produkcja. Przy masowej produkcji nie możemy mówić o jakości. Ręcznie robione buty - oczywiście ze wspomaganiem maszyn - zawsze mają inny komfort. Ogromne znaczenie ma skóra, z której są produkowane.
Jaki najczęściej popełniamy błąd przy wyborze butów?
To wszystko zależy od uwarunkowań stopy. Wszystkie usztywnienia, grube platformy, słomkowe platformy, które się w ogóle nie zginają, które nie pracują ze stopą - to nie jest komfortowy but. Są klientki, które doskonale wiedzą, czego ich stopa potrzebuje i one nie wejdą w tematy słomkowych podeszw czy koturn. Myślę, że musimy zacząć od siebie. Zdarzało się, że przychodziła klientka, która zobaczyła dany model przez szybę. Nie było jej rozmiaru, mierzyła but za mały, ale chciała go kupić, bo miała zaplanowane wieczorne wyjście. To kupowanie pod wpływem emocji, a decyzje zakupowe trzeba podejmować świadomie.
Nie wszystkie klientki mogą pozwolić sobie na buty w szpic czy zaokrąglone czubki. Bywa, że kobiety z haluksami chcą kupić buty ze zwężanymi czubkami, ale taki model niekoniecznie jest odpowiedni dla takiej stopy. Często patrzymy też przez pryzmat tego, że buty jest ładny i wizualnie dobrze leży, ale nie bierzemy pod uwagę tego, co zadzieje się za 3 godziny, gdy wyjdziemy na długi spacer.
Dlaczego kobiety tak bardzo kochają buty?
To trudne pytanie. Nigdy nie zadwałam go klientkom. Wychodzę z założenia, że im mniej, tym lepiej. Kobiety nie potrzebują 15 par butów, potrzebują 3 porządne. Mam klientki, które miały stosy butów, natomiast z biegiem czasu zauważyły, że wystarczy mieć dobrej jakości klasykę. Sama złapałam się jako studentka na tym, że miałam bardzo dużo tanich butów, a później przestawiłam myślenie.