Spali na balkonie. Nie mogli pomieścić się w 70‑metrowym mieszkaniu

Kamil w mieszkaniu w domu ceni ciszę, dużą przestrzeń i boisko do koszykówki przed garażem. Katarzynę w bloku uwierał hałas, choć na większym domowym metrażu momentami przeszkadza jej... dojmująca cisza w nocy. Magda obawiała się, że jak przeprowadzi się z miasta na wieś, to pojawią się nowe wyzwania.

Życie w mieście potrafi być przytłaczające
Życie w mieście potrafi być przytłaczające
Źródło zdjęć: © East News | Arkadiusz Ziolek

22.11.2024 | aktual.: 23.11.2024 11:38

Można rozpędzić się do sprintu

Kamil wraz z rodzicami i dwiema siostrami przeprowadził się z bloku w Krakowie do domu pod miastem już lata temu. Tata Kamila, Zbyszek, od zawsze marzył o własnym dużym kącie. – Prace trwały parę lat i napięcie narastało. Miałem mieć swój pokój, miał być ogród. Nie mogłem się doczekać. Niewielkie obawy się pojawiały – dojazd do szkoły, do kolegów – ale były one wtedy na dalszym planie – wspomina Kamil.

Życie w mieście nie było złe, ale mieszkanie w piątkę na 70 mkw. w bloku bez windy przysparzało o ból głowy. – Chciałam wyjechać z miasta, zamieszkać na obrzeżach, mieć więcej przestrzeni, ciszy i spokoju. Dzieci były już duże i samodzielne, nie istniała już potrzeba, by szkoły znajdowały w najbliższym sąsiedztwie. W mieszkaniu było już bardzo ciasno. W jednej sypialni dwójka nastolatków, w drugiej dorosła córka. Ja z mężem spaliśmy na zabudowanym balkonie, gdzie w zimie panował chłód, a w lecie duchota – opowiada Monika, mama Kamila.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Po latach marzenie się spełniło – rodzina zamieszkała w podkrakowskiej wsi, zyskując nie tylko ponad 300-metrowy dom, ale też urokliwe otoczenie: lasy, łąki, luźną zabudowę wokół. – To była jedyna słuszna decyzja. Co się zmieniło? Rzadziej wyjeżdżamy poza miasto, ponieważ mieszkamy w tak pięknym miejscu, że nie czujemy takiej potrzeby. Kiedyś często jeździliśmy na działkę teściów na wsi, teraz jesteśmy tam bardzo rzadko, bo to, co w niej ceniliśmy, mamy na miejscu: ciszę i spokój, widok na łąkę, trawnik – mówi Zbyszek.

– Bardzo polubiłam ogrodnictwo, choć nigdy nie widziałam się w tej roli. Mogę więcej czasu spędzać z naturą, chodzić na długie spacery po pobliskich łąkach i lesie, posiadać zwierzęta, w szczytowym momencie psa i siedem kotów – opowiada Monika.

Z drugiej strony sprzątanie 70-metrowego mieszkania wymagało znacznie mniejszych nakładów energii, niż porządkowanie dużego domu, trawnika, naprawianie zepsutych rzeczy. – W zasadzie w każdą sobotę jest coś do zrobienia – przyznaje Zbyszek.

Do tego doszły kwestie logistyczne. Mieszkając w mieście, przemieszczenie się z miejsca A do miejsca B było dużo prostsze. Szczególnie, gdy mówimy o poruszaniu się taksówką czy transportem zbiorowym. – Największą zmianą stała się konieczność poświęcania znacznie większej ilości czasu na transport i znacznie mniejszej ilości czasu na spotkania z kumplami na osiedlu, co uwierało mnie coraz bardziej – mówi Kamil.

– Teraz bez samochodu można załatwić jedynie podstawowe zakupy w pobliskim sklepiku, a i tak trzeba kawałek przejść – dodaje Monika.

Uciążliwością stały się również hałasujące… lisy. Tak, te przyjemne futrzaki i ich nocne odgłosy, zwłaszcza na początku, doskwierały Kamilowi i jego rodzinie. Na szczęście lista plusów z mieszkania w domu przewyższyła minusy. – Aż dziwne wydawało się uczucie, że w domu można się rozpędzić niemal do sprintu (śmiech). Wreszcie miałem swój pokój. Na podjeździe pojawił się kosz, mogłem grać w koszykówkę na własnym boisku: oczywiście nie takiej jakości, jak na osiedlu, ale jednak własnym. No i oczywiście imprezy. Więcej przestrzeni, brak sąsiadów za ścianą, stół do ping-ponga w garażu – wylicza Kamil.

Mimo to po latach mieszkania w domu Kamil wrócił do Krakowa i wynajął mieszkanie na jednym z osiedli. Jak jednak przyznaje, decyzja ta nie była podyktowana znudzeniem się domem, ale wiekiem (Kamil nie skończył jeszcze trzydziestki) i dopasowanym do tego stylem życia.

– Na tę chwilę cieszę się, że mieszkam w mieszkaniu w mieście. Dom jest świetny, ale w odniesieniu do mnie na późniejszym etapie życia. Chodzę na lekcje tańca, na mecze ligi biznesowej, mam tu przyjaciół, ważną dla mnie infrastrukturę sportową: boiska, drążki, siłownie, baseny. Wszystko pod ręką. Poza miastem problemem zawsze jest dojazd. Oczywiście można mieć dom w mieście i to byłoby najlepszym rozwiązaniem, połączeniem zalet obydwu opcji – mówi.

Trzęsące się ściany i stukot w środku nocy

Katarzyna wychowywała się w bloku, a gdy była w liceum, przeniosła się wraz z rodzicami do domu. Dzisiaj znowu mieszka w bloku, ale rozpoczęła budowę własnego domu. Wie, jakie wyzwania czekają na nią już za chwilę.

– W domu wszystkiego trzeba pilnować. Nie ma konserwatora, który regularnie sprawdza, czy wszystko działa. Jeśli człowiek sam tego nie robi, to któregoś dnia się zaskakuje, że nagle piec nie działa, w połowie domu nie ma prądu albo gdzieś cieknie woda. A niestety, im później się to odkryje, tym wyższe są koszty naprawy. W bloku wszystko naprawia wspólnota i nie czuje się tak tego w portfelu. W domu niestety jest zupełnie inaczej i trzeba być przygotowanym na nieplanowane i bardzo duże wydatki – mówi.

Mimo większych nakładów energii w prowadzenie domu Katarzyna doskonale zdaje sobie sprawę, że poza ewentualnymi problemami zyskuje też wiele benefitów. – W bloku denerwują mnie odgłosy sąsiadów zza ściany i na balkonie. W domu też co prawda słychać sąsiadów, ale przynajmniej nie mam ich za ścianą, gdy zamknę okno. To jest dla mnie największy plus, że mogę się zamknąć w domu i jest cicho, a w bloku miewałam sąsiadów, którzy lubili słuchać głośno muzyki, tak bardzo, że aż ściany się trzęsły – opowiada.

Cisza jest zdecydowanie tym aspektem, który zaskoczył Katarzynę najbardziej, gdy zaczęła jako dziecko mieszkać w domu. Nie słyszała już stukania w rurach, tak charakterystycznego zwłaszcza dla starszych bloków. Brak hałasu miał jednak swoje drugie, gorsze oblicze.

– Dom ma własne odgłosy, do których trzeba przywyknąć. Na początku trudno rozróżnić, czy ten stukot w środku nocy to odgłos ładującego się agregatu, czy może złodzieja, który próbuje wejść do środka. Trzeba być o wiele bardziej czujnym i przyznam, że bezpieczniej się czułam w nocy w domu, gdy jeszcze miałam psa, bo pies doskonale odróżnia "dobre" i "złe" odgłosy. Jeśli nie reaguje na nie, to nie ma się czym martwić, a gdy zaczyna warczeć i szczekać, to na pewno dzieje się coś niepokojącego. A kilka razy się zdarzyło, że niespodziewanie pies w nocy szczekał w stronę drzwi tarasowych – wspomina.

Mimo pojawiających się już na starcie wyzwań mieszkanie w domu wydaje się Katarzynie znacznie lepszym rozwiązaniem niż życie w bloku w mieście. – Dom wymaga więcej poświęceń, ale większy metraż i własny ogród wszystko wynagradzają. Mieszkałam w mieszkaniu, później w domu, by znów wrócić do mieszkania i teraz startuję z budową własnego domu, więc pewnie o czymś to świadczy – podsumowuje.

Przypomina się popularny filmik o Karkonoszach

Magda miała obawy nie tyle o zmianę miejsca zamieszkania z bloku na dom, co o przeprowadzkę z miasta na wieś. Wcześniej całe życie spędziła w małym miasteczku. Ale na tyle dużym, by wszędzie mieć blisko: do sklepu, przedszkola, instytucji kulturalnych czy infrastruktury sportowej. Od kilku lat mieszka na wsi i, jak przyznaje, wymagało to przemodelowania kilku kluczowych aspektów życia.

– Dla kogoś, kto całe życie mieszkał w mieście, to była potężna zmiana – przyznaje. – Na pewno przeprowadzka do domu wiąże się z większą liczbą obowiązków. Prace, które dotychczas były ledwo zauważalne, na przykład koszenie, dbanie o zieleń wokół domu, od teraz stają się ważnym punktem codzienności, którego nie da się zaniedbać. Trzeba było również zmienić organizacje robienia zakupów: z prawie codziennego do raz w tygodniu – dodaje.

Magda swoje dzieciństwo i wczesną dorosłość spędziła w 32-metrowym mieszkaniu wraz z rodzicami i siostrą. Obie marzyły o osobnych pokojach i prywatności. Nie bez znaczenia była też przestrzeń na zewnątrz: piękny trawnik z własnym ogródkiem wydawał się wtedy odległym celem. Z czasem aspiracje stały się rzeczywistością. Rodzice Magdy wybudowali dom. Co ważne, znajdował się on nadal w mieście, z łatwym dostępem do najważniejszych miejsc i usług.

– Przeprowadzka w obrębie tego samego miasta nie była diametralną zmianą. Dużo większym szokiem dla mnie było przeniesienie się po ślubie wraz z rodziną do nowego domu na wsi – przyznaje.

Bo dom na wsi to nie tylko idylliczna realizacja marzeń o urokliwym podwórku i wycieczkach do lasu. To też – odwracając medal na drugą stronę – znacznie większa odległość do szkół czy dużego marketu, gdzie można zrobić zakupy dla całej rodziny. Większa przestrzeń to też większa odpowiedzialność: nie tylko za swoje cztery kąty (dodajmy: znacznie większe), ale też otoczenie.

– Mieszkanie w bloku było łatwiejsze zwłaszcza pod kątem utrzymywania czystości. Duży dom wiąże się z koniecznością poświęcenia znacznie większych nakładów czasu i energii na robienie porządków. Nie mówiąc już o koszeniu trawnika, czy odśnieżaniu w zimę. To drugie jest zwłaszcza uciążliwe wtedy, kiedy to właściciel, a nie gmina, jest odpowiedzialny za odgarnięcie śniegu rano przed wyjazdem do szkoły z dziećmi czy pracy – opowiada Magda,

Mimo wyzwań Magda jest zadowolona z przeprowadzki na wieś. Dało jej to nie tylko większą swobodę przestrzenną i dostęp do natury, ale też ucieczkę od miejskiego zgiełku.

Skorzystały też dzieci, które na własnym podwórku czują się jak ryby w wodzie. – Uważam, że to dobry wybór. Utwierdzam się w tym przekonaniu, patrząc na dzieci, wesoło hasające po trawie, czy swoje własne pomidorki i malinki jedzone prosto z krzaczka – podkreśla.

Adrian Burtan dla Wirtualnej Polski

domblokmieszkanie
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (45)