Eksperymenty Sigmunda Raschera. Wyniki nieludzkich badań na więźniach obozów wciąż są wykorzystywane w nauce
Sigmund Rascher uważał, że marnuje swoje talenty jako zwykły lekarz Luftwaffe. Napisał więc do Heinricha Himmlera, aby ten pozwolił mu prowadzić eksperymenty na ludziach. Reichsführer-SS przyklasnął temu pomysłowi. Już wkrótce Rascher mógł rozpocząć okrutne badania na więźniach KL Dachau. Dziesiątki z nich przypłaciły je życiem.
W chwili wybuchu II wojny światowej Sigmund Rascher miał 30 lat. Niedługo przed niemiecką inwazją na Polskę został powołany w szeregi Luftwaffe. Trafił do szkoły artylerii przeciwlotniczej, gdzie badał wzrok przyszłych pilotów. Zdecydowanie nie była to praca jego marzeń. Dlatego, jak pisze Bartosz T. Wieliński w książce pt. "Wojna lekarzy Hitlera":
"W maju 1941 roku w liście do Himmlera opisał swoje rozczarowanie monachijskim zjazdem lekarzy lotnictwa. Okazało się tam, że Luftwaffe nie chce prowadzić prób dotyczących zachowania się ludzkiego organizmu na dużych wysokościach".
Zupełnie poważnie proszę
W wiadomości wysłanej do dowódcy SS Sigmund Rascher narzekał, że sił powietrznych nie interesują takie badania, ponieważ "są zbyt niebezpieczne i nikt nie zgłosi się na ochotnika do ich przeprowadzenia". Dalej "zupełnie poważnie" pytał, czy Reichsführer jest gotów przekazać mu "do dyspozycji dwóch kryminalistów". Lekarz chciał ich wykorzystać w charakterze królików doświadczalnych. Od razu zaznaczył, że badania mogą zakończyć się ich śmiercią.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Himmler, który znał Raschera, docenił jego "inicjatywę". Załatwił doktorowi przeniesienie do monachijskiego instytutu medycyny lotniczej i umożliwił badania na więźniach KL Dachau. Przygotowania do zbrodniczych eksperymentów ruszyły w lutym 1942 roku. Wykorzystywano do nich mobilną komorę ciśnieniową. Jak wyjaśnia Bartosz T. Wieliński:
"Jej trzy spalinowe silniki napędzały pompy, które wysysały z wnętrza powietrze, obniżając ciśnienie i wytwarzając warunki panujące na wysokości kilkunastu, a nawet ponad 20 km".
Do badań włączono także ekspertów z Luftwaffe. Eksperymenty miały bowiem sprawdzić "szanse przeżycia pilotów, którzy wyskoczą z samolotów na wysokim pułapie. Chodziło o ustalenie granicznej wysokości".
Eksperymenty z komorą ciśnieniową
Początkowo więźniowie, niezdający sobie sprawy z tego, co ich czeka, tłumnie zgłaszali się na ochotnika do testów. Kusiły ich obietnice znacznie lepszego traktowania, a nawet szansa na opuszczenie obozu. I rzeczywiście, jak czytamy w "Wojnie lekarzy Hitlera":
"Od 170 do 200 wyselekcjonowanych mężczyzn, głównie Polaków i Żydów, przed zamknięciem w komorze ciśnieniowej odkarmiano. Rascherowi chodziło o to, by ich stan zdrowia przypominał kondycję przeciętnego pilota Luftwaffe".
Gdy już tak się stało, przystąpiono do nieludzkich eksperymentów. Każdego z nieszczęśników podwieszano w komorze ciśnieniowej na spadochronowej uprzęży, potem "odsysano powietrze i windowano go wysoko w górę, a wreszcie w komorze otwierano zawory, co symulowało opadanie na spadochronie".
Nic niewnoszące badania
Za pomocą aparatury medycznej monitorowano, jak zachowuje się ludzki organizm w ekstremalnej sytuacji. Cześć więźniów dysponowała maskami tlenowymi, inni "skakali" bez nich. Zgodnie z tym co podaje Bartosz T. Wieliński:
"Niektórzy trzymani za wysoko umierali z braku tlenu. Innych zabijało spadanie, czyli gwałtowny wzrost ciśnienia. Jeszcze innych – jego szybki spadek. Rascher czasami włączał pompy na pełną moc, by błyskawicznie odessać powietrze, tak by ofiara w mig znalazła się w warunkach odpowiadających wysokości 20 kilometrów".
"Ludzki organizm potężne skoki ciśnienia znosi bardzo źle. Dochodzi do zaburzeń pracy mózgu, a nawet do jego uszkodzeń, co podczas badań objawiało się skurczami i halucynacjami, a w końcu drżączką i utratą świadomości. Wszystkiemu towarzyszył nieludzki krzyk. Gwałtowne zmiany ciśnienia powodują potworny ból uszu.
Prowadzone do sierpnia 1942 roku barbarzyńskie testy doprowadziły do śmierci około 70 więźniów. Wycinki ich mózgów trafiały potem do ośrodków badawczych Luftwaffe".
Mimo wszystko niemieckie lotnictwo nie było zadowolone z efektów eksperymentów Raschera. Uważano, że są one mało wiarygodne, a co więcej nie wnoszą niczego nowego. W związku z tym Luftwaffe wycofała się z badań i zabrała komorę ciśnieniową.
Badania Raschera nad hipotermią
W tej sytuacji Rascher postanowił zająć się testowaniem wpływu niskich temperatur na ludzkie ciało. Tutaj lotnictwo wykazywało już znacznie większe zainteresowanie. W końcu zestrzeliwani przez RAF niemieccy piloci często lądowali w zimnych wodach kanału La Manche oraz Morza Północnego. Większość z nich umierała potem w wyniku hipotermii.
Aby stworzyć warunki odpowiadające temu, co czekało na dryfujących w morskich odmętach lotników, przygotowano specjalny basen w bloku szpitalnym nr 5. Znajdująca się w nim woda miała zaledwie 3 st. C. Aby utrzymać jej temperaturę na tym poziomie nieustanie wrzucano do niej lód, którego zużywano nawet pół tony dziennie.
Więźniów umieszczano w zbiorniku pojedynczo. Zwykle mieli na sobie standardowy kombinezon Luftwaffe. Testy trwały godzinami i jak podaje autor "Wojny lekarzy Hitlera" uważnie:
"(…) obserwowano spadek temperatury pływającego w wodzie nieszczęśnika. Zimno początkowo powodowało postępujące sztywnienie mięśni, ból i problemy z oddychaniem. Gdy temperatura ciała z 36,6 spadała do 30 stopni, ofiara traciła przytomność. Po spadku do 28 stopni – umierała".
"Człowiek poddawany eksperymentom wchodził do basenu owinięty przewodami. Do klatki piersiowej przyczepiano stetoskop, dzięki któremu monitorowano pracę serca, w odbycie i w żołądku umieszczano sondy mierzące temperaturę ciała, w cewce moczowej cewnik, za pomocą którego zbierano mocz do analizy. Pływającemu więźniowi pobierano krew do badań i płyn mózgowo-rdzeniowy".
Jedna czwarta więźniów zmarła
Analizując wyniki badań, którym często przyglądali się nazistowscy dygnitarze z Himmlerem na czele, lekarze doszli do wniosku, że zgon następował w wyniku niewydolności serca. Po opracowaniu nowego kombinezonu, który również testowano na więźniach KL Dachau, byli oni w stanie przetrwać w lodowatej wodzie średnio o godzinę dłużej.
Eksperymentom poddano łącznie około 400 nieszczęśników. Aż jedna czwarta zmarła. Część z nich wzięła udział również w badaniach nad hipotermią w warunkach lądowych. Prowadzono je nie tylko w Dachau, ale także w Auschwitz-Birkenau, gdzie ich krzyki w mroźne noce niosły się po całym obozie.
Koniec zbrodniczej kariery
Zbrodnicza kariera Sigmunda Raschera została przerwana w 1944 roku po tym, jak wyszło na jaw, że oszukiwał Himmlera. Nie chodziło jednak o badania medyczne, ale związek lekarza z kilkanaście lat starszą śpiewaczką operową Karoline Diehl.
Reichsführer-SS, który wcześniej sam podobno był jej kochankiem, początkowo nie chciał się zgodzić na ich ślub. Uważał, że kobieta nie będzie już w stanie urodzić dzieci, a przecież płodzenie "aryjskiego" potomstwa było jedną z podstaw nazistowskiej ideologii.
Zmienił zdanie, dopiero gdy Diehl zaszła w ciążę i wydała na świat zdrowego chłopca. Potem pojawiły się kolejne dzieci. Pod koniec 1943 roku okazało się jednak, że żona Raschera tylko symulowała ciąże, a noworodki wykradała z czeskich sierocińców. Gdy śledztwo ujawniło, że medyk o wszystkim wiedział Himmler był wściekły.
Zbrodniczy lekarz teraz sam trafił do obozu koncentracyjnego. Najpierw zesłano go do KL Buchenwald, a następnie do Dachau, gdzie został rozstrzelany w ostatnich dniach kwietnia 1945 roku. Podobny los spotkał jego żonę, którą wysłano do KL Ravensbrück.
Bibliografia
Bartosz T. Wieliński, "Wojna lekarzy Hitlera", Wydawnictwo Agora 2021.