Samotni, ale czy szczęśliwi?
Dawno przeszły do lamusa czasy, kiedy ludzi samotnych określano negatywnymi określeniami typu „stary kawaler” lub „stara panna”. Zastąpiły je modne, szczególnie w wielkomiejskich środowiskach, „singiel” i „singielka”. To symbol naszych czasów - tylko czy wracanie do pustego mieszkania, gdzie nikt na nas nie czeka, naprawdę może być szczęśliwe?
Dawno przeszły do lamusa czasy, kiedy ludzi samotnych określano negatywnymi określeniami typu „stary kawaler” lub „stara panna”. Zastąpiły je modne, szczególnie w wielkomiejskich środowiskach, „singiel” i „singielka”. To symbol naszych czasów - tylko czy wracanie do pustego mieszkania, gdzie nikt na nas nie czeka, naprawdę może być szczęśliwe? Olę i Anię łączy to, że żyją w pojedynkę. Dzieli cała reszta, bowiem każda z nich z innego powodu zdecydowała, że związek jest nie dla niej.
Ola, 29 lat, graficzka z Łodzi: Sama wychowuję 7-letnią córeczkę. Z jej tatą byłam zaledwie rok, a potem okazało się, że jestem w ciąży. Byliśmy młodzi, nieodpowiedzialni. A tutaj na ostatnim roku studiów musieliśmy przejść przyspieszony kurs dorosłości, z różnym skutkiem.
Wzięliśmy ślub, bo wyobrażaliśmy sobie, że będziemy prawdziwą, tradycyjną, polską rodziną. Niestety, podpisanie papierka jeszcze rodziny nie czyni. Mieszkaliśmy w wynajętej klitce, dziecko płakało, oboje nie mogliśmy się uczyć. Tylko, że to jest nasze wspólne dziecko, a on zachowywał się, jakby to była moja wina, że mała ma kolki, chce jeść i robi kupy. W końcu nie wytrzymał i wyprowadził się. Zostałam z małym dzieckiem i depresją. Wprowadziłam się do rodziców. Pomagali mi w opiece nad córeczką, a ja mogłam dzięki temu się uczyć.
Rodzice dołożyli mi też do własnego mieszkania. Dobrze zarabiam i najtrudniejsze chwile mam już za sobą. Mała chodzi do szkoły, chętnie zostaje z dziadkami, a ja mam więcej czasu dla siebie i na spotkania z przyjaciółmi. Nauczyłam się samodzielności i nie chcę już ciągnąć za sobą żadnego dzieciucha. Rok temu byłam w związku, ale facet okazał się niedojrzałą osobą. Czułam, że mam drugie dziecko, a nie partnera. Wprowadził się do mnie, ale niewiele był w stanie wnieść do związku i finansowo, i mentalnie, bo wszystkie decyzje i tak musiałam podjąć sama. Mówiłam mu: umów się z mechanikiem, bo samochód szwankuje, może odmalujemy mieszkanie itd.
Umiem być szczęśliwa i bez związku. Nie mówię, że do końca życia będę sama, ale nie, z pewnością nie zwiąże się z nikim, żeby tylko mieć kogokolwiek przy sobie. Nie mam na to ani czasu, ani ochoty. A większość facetów to duże dzieci.
- Ostatnio bardzo często słyszy się o rozstaniach, a sądy pękają w szwach od pozwów rozwodowych. Dzieje się tak, kiedy ludzie w młodym wieku podejmują decyzję o wspólnym życiu, bo tak od pokoleń postępowano w ich rodzinach. Po latach, kiedy zaczynają rozumieć, czego chcą od życia i jakiego związku pragną, decydują się na rozstanie. Taka sytuacja może prowadzić do bardziej ostrożnej postawy wobec kolejnych związków. A co za tym idzie, wyboru bycia samemu. Czasem mamy trudności z budowaniem związku, jeśli mamy destruktywne doświadczenia z dzieciństwa. Obserwując nieudane małżeństwo rodziców, wolimy być sami z lęku, aby nie powtórzyć ich błędu i nie skończyć będąc nieszczęśliwym – mówi Anna Mochnaczewska – Dzik, psycholog.
Rodzina czy praca?
Coraz częściej spotykamy wokół nas osoby, które świadomie decydują się na życie w pojedynkę. We współczesnym świecie duże znaczenie ma wykształcenie, znajomość języków, a potem dobra praca i robienie kariery zawodowej. Wiele osób, które wybrały taką drogę, zwyczajnie nie ma już czasu na rodzinę. Coraz częściej jesteśmy więc postawieni przed wyborem: samorozwój i kariera czy rodzina?
Ania 32 lata, dziennikarka z Warszawy: Byłam w wielu związkach i każdy z nich miał podstawową wadę. Wcześniej czy później czułam się w nim jak w więzieniu, stawał się kulą u nogi. Bardzo cenię sobie niezależność. I to wcale nie oznacza braku jakichkolwiek zasad, typu wierność czy lojalność. Bo kiedy masz zaufanie do partnera, to nie trzeba go ciągle pilnować. Starałam się to przeforsować w związkach, z różnym skutkiem.
Z ostatnim chłopakiem byłam dwa lata. Myślałam, że stworzymy rodzinę, może zdecyduję się na dziecko. Jak zawsze na początku było dużo fascynacji i nadziei na wspólną przyszłość. Dziś wiem, że to nie dla mnie. Uciekłam, jak z każdego poprzedniego związku. Ciągle narzekał, że nie ma mnie dla niego, bo dużo pracuję albo gdzieś wyjeżdżam. Lubię, kiedy wokół mnie dużo się dzieje. Nie wiedziałam jeszcze tylu miejsc na świecie, a on chciał, żebym zajmowała się domem i nim. A ja mówiłam, że oboje sporo zarabiamy, więc jedzenie na mieście jest smaczne, a wynajęta pani mieszkanie posprząta lepiej ode mnie.
Kłóciliśmy się. A ja znowu poczułam się klaustrofobicznie. Nie potrafię i nie chcę stworzyć tradycyjnego domu. Udusiłabym się w nim. I zwyczajnie nie mam to czasu, sporo pracuję, zaczęłam uczyć się francuskiego, lubię życie towarzyskie i podróże. Nie zrezygnuję z tego. Dlatego dziś wiem, że mogę się zdecydować co najwyżej na luźny związek, bez wspólnego mieszkania i tłumaczenia się z czegokolwiek. Po prostu jestem tak skonstruowana. A może kiedyś zapragnę krzątania się godzinami po kuchni, ciepłych kapci i zapachu zupy ogórkowej? Z pewnością jeszcze nie teraz.
Ludzie, którzy są sami, bo podjęli taką decyzję, mogą być szczęśliwi, jeżeli nie czują się osamotnieni. Myślę, że w życiu każdej osoby, nawet takiej, która zupełnie świadomie podejmie decyzję o niewiązaniu się, przyjdzie moment, kiedy zapragnie dzielić z kimś życie. Dlatego odpowiedź na pytanie, czy tacy ludzie mogą być szczęśliwi, nie jest jednoznaczna: zależy na jakim etapie życia są i jakie w danym momencie są ich potrzeby – mówi Anna Mochnaczewska – Dzik.
(mos/sr)