Skrzywdzono ją trzykrotnie. "Wszystkich sprawców znałam, wszystkim ufałam. Jednego kochałam"
Ania pierwszy raz odważyła się opowiedzieć swoją historię tak szczegółowo – wyliczając sytuacje, podając inicjały sprawców. Zrobiła to ze wściekłości na sąd, który zachował się skandalicznie i wyrokiem skrzywdził 14-latkę, bo ta "nie krzyczała w czasie gwałtu". – Dla każdego gwałt jest czymś strasznym, to nie jest coś, na co da się przygotować czy uodpornić. A jednocześnie jest czymś przeraźliwie powszechnym – mówi dobitnie.
Miała 17 lat i nie wiedziała, co się dzieje. Nie dowierzała, że miły, sympatyczny chłopak naprawdę może zrobić jej krzywdę. Przecież dosłownie kilka godzin wcześniej rozmawiała z nim o tym, że jest dziewicą i nie jest gotowa na seks, a on chwalił to, że jest taka dojrzała. Fakt, że kiedy wszyscy inni obecni w mieszkaniu poszli spać, on przewrócił ją na łóżko, przydusił i zaczął zdzierać to, co miała na sobie, całkowicie ją sparaliżował.
"Nie byłam w stanie ani mówić, ani się ruszyć. Kiedy paraliż minął, wyrwałam się i uciekłam. I nadal nie byłam w stanie mówić, kiedy obudzona przyjaciółka zapytała mnie, co się stało. Po prostu zasnęłam obok niej, trzęsąc się" – zaczyna swoją opowieść Ania.
Drugi raz została skrzywdzona na wyjeździe na konwent. Żeby było taniej, w cztery osoby spali w dwóch pokojach hotelowych. Pojedyncze łóżka, sami dobrzy znajomi. "Wtedy nawet nie wiedziałam, że to gwałt, bo praktycznie nie kontaktowałam. Byłam pijana. Chwilę wcześniej wypiłam drinka, do którego kolega, kiedy nie patrzyłam, dolał mi czystego spirytusu. Zachłysnęłam się, zaczęłam wymiotować, alkohol uderzył mi do głowy" – opisuje.
Szum, zawroty głowy, ktoś coś mówił, ale kto i po co? Ania ledwo stała na nogach, chciała tylko iść spać. Wtedy poczuła, że ktoś leży obok niej, a potem na nią wchodzi. – Wcisnął mi penisa do gardła. Nawet gdybym miała siłę krzyczeć, i tak nie miałabym jak. Nie zgłosiłam tego na policję, dopiero po latach zrozumiałam, że "seks" z osobą, która nie jest w stanie wyrazić zgody, bo jest prawie nieprzytomna, to gwałt – mówi, kiedy pytam o tamto doświadczenie.
Kiedy gwałcił ją M., kilka lat później, nie krzyczała. Chwilę wcześniej skatował ją brutalnie, siniaki goiły się miesiąc. Była zamknięta z nim w pomieszczeniu, którego nie dało otworzyć się od środka, a jedyny klucz był w jego kieszeni. – Miał furię w oczach – wspomina Anna.
– Wściekł się na mnie, ponieważ się rozpłakałam. Krzyczał, że brzydka mu się nie podobam, a mam być dla niego ładna. Złapał mnie za włosy i szarpał, byłam pewna, że chce, żebym przed nim uklękła, więc to zrobiłam, ale zaczął się śmiać, że to za mało. Chciał, żebym go całowała po stopach. Wrzeszczał na mnie i kazał mi błagać o wybaczenie. Błagałam, bo bałam się, że mnie zabije. Nie wiedziałam, co się dzieje – spędzałam weekend z ukochanym. Poza tym bił mnie, także po twarzy. Chyba uznał, że ręce to za mało, bo rzucił mnie na łóżko i lał pejczem do poganiania koni. Na końcu mnie zgwałcił – powiedział, że "w nagrodę", bo zrozumiałam swój błąd i ładnie przeprosiłam. Potem kazał zebrać swoje rzeczy i wracać do domu. To był trzeci raz, gdy ktoś mnie wykorzystał. Wszystkich sprawców znałam, wszystkim ufałam. Jednego kochałam – opisuje zdarzenia sprzed lat.
Selfie
Ania zdecydowała się o tym opowiedzieć dopiero po latach. Napisała post, w którym wykrzyczała to, czego wcześniej nie była w stanie. Jej spowiedź miała być wyrazem wsparcia dla 14-latki, która usłyszała, że nie została zgwałcona, bo "nie krzyczała".
– Zrobiłam selfie, dodałam do niego napis i załączyłam do posta. Rozpisałam się, ponieważ byłam wkur...a. Historie, które opisałam, są prawdziwe, ale nie planowałam tego tekstu jako poważnej publicystyki. Napisałam, co czuję – zaznacza.
Chciała przytulić wszystkie nastolatki, wszystkie dziewczynki i wszystkie dorosłe kobiety, które przeżyły coś tak strasznego. A także wszystkie inne osoby: mężczyzn, chłopców, osoby niebinarne.
– Dla każdego gwałt jest czymś strasznym, to nie jest coś, na co da się przygotować czy uodpornić. A jednocześnie jest czymś przeraźliwie powszechnym – mówi Ania.
W końcu każdy z nas zna ofiary gwałtu. Po prostu często o tym nie wie, bo wtórna wiktymizacja jest tak straszna, że trudno się przyznać do tego, że padło się ofiarą przestępstwa.
Najbliżsi Ani zdali egzamin. Co nie znaczy, że nie musiała zmierzyć się z kulturą gwałtu, a raczej brakiem kultury w naszym kraju. "Jesteś zbyt brzydka, żeby ktoś cię zgwałcił", "Lewacka szmata dostała to, na co zasłużyła" – dokładnie to usłyszała od zupełnie obcych ludzi, którzy poznali tylko część jej historii. Nie wiedzą, że Ania nadal w ciągu nocy ma koszmary, boi się wracać sama do domu, przyjmuje leki i spędza długie godziny u terapeuty.
– W pierwszym przypadku latami wypierałam, co właściwie się zdarzyło, w drugim długo nie wiedziałam, że wykorzystanie niemal nieprzytomnej osoby to też gwałt. Kiedy byłam już tego świadoma, nie byłam gotowa na rozdrapywanie ran tylko po to, by usłyszeć, że sprawa jest umorzona z braku dowodów. Ewidentny był tylko ostatni przypadek, ale wtedy byłam już bardziej świadoma, jak wygląda polska rzeczywistość. Że ofiara jest rozliczana z tego, ilu miała w życiu partnerów, jak się ubierała, czy chorowała albo brała leki. Branie antydepresantów po gwałcie nie jest traktowane w Polsce jako dowód na traumatyczne przeżycie, a jako przesłanka do tego, że ofiara kłamie – wyjaśnia Anna.
Nie ma złudzeń, że jeśli pił sprawca, usprawiedliwia się go, że nie wiedział, co robi. Ale jeśli piła ofiara – zakłada się od razu, że kłamie. Jeśli zgwałcił partner – a tak było w jej przypadku – domniemuje się, że seks był konsensualny, a ofiara zaczęła kłamać po fakcie. Wygranie sprawy o gwałt jest trudne nawet wtedy, kiedy są dowody wideo, a sprawca się przyzna.
– Możliwe, że gdybym miała realne szanse na wygraną, poszłabym do sądu, ale dziś wiem, że aparat "sprawiedliwości" stanie po stronie sprawcy. Miałam nieprzyjemność zgłosić na policję próbę gwałtu. Funkcjonariusze potraktowali mnie paskudnie – wspomina.
Anna pamięta dzień, gdy dodzwoniła się na komisariat i powiedziała, że ktoś chciał ją skrzywdzić. Pierwsze pytanie funkcjonariusza było: "Czy znasz jego nazwisko? Nie? To po co zawracasz głowę?".
– Płakałam, a policjant mówił, że nie może mnie przez to zrozumieć. W końcu przyjął zgłoszenie. Przyjechał do mnie patrol. Dwóch funkcjonariuszy, kobieta i mężczyzna. Do dziś nie wiem, po co ona tam była – chyba żeby dobrze wyglądało to w raporcie. Stała i gapiła się na mnie, żując gumę, bawiła się językiem w ustach, ale nie użyła go, żeby chociaż zapytać, jak się czuję. Policjant popędzał mnie, jemu też przeszkadzał mój płacz. Mówił, że nie może spisać notatki. Był nastawiony tak agresywnie, że obecna przy tym moja ówczesna szefowa, Włoszka, nieznająca słowa po polsku, podeszła zapytać, czy potrzebuję pomocy, bo ma wrażenie, że dzieje mi się krzywda. Usłyszałam też, że mam się cieszyć, że to tylko próba, a nie gwałt, więc właściwie nic się nie stało. Że jeśli się upieram, to podadzą rysopis patrolom, ale mam się liczyć z tym, że to nic nie da – wspomina.
Życie "po"
Życie Ani dzieli się na "przed" i "po". Gwałt nie trwa tyle, co sam stosunek. Trwa przez całe życie. Do końca ofiara mierzy się ze wspomnieniami oddechu swojego oprawcy, bólem, a często wstydem i brakiem zrozumienia. Jak wygląda życie po? Anna wciąż się tego uczy. Zmaga się z depresją, ciągle przyjmuje silne antydepresanty. Chociaż jest silna, wie, że bez nich pewnie nie wstałaby z łóżka. Mówi, że czuje się stabilnie, nie "dobrze", ale stabilnie.
Są dni, kiedy ogląda z mężem serial na kanapie, wychodzi z przyjaciółmi i żyje. Ale nadal są chwile, kiedy ciężko jej mówić o życiu. Opisuje to raczej słowem "wegetacja". Nadal śni się jej gwałciciel. Czasem nachodzą ją wspomnienia tamtych wydarzeń, czasem wydaje się jej, że widzi swojego oprawcę. Mówi, że kiedy jej się to przywidzi, wtedy znika wszystko inne. Ludzie, sklepy, samochody. Widzi tylko siebie i jego, i znów czuje ten strach, który skrapla się jej na plecach.
Są dni, kiedy nie ma wokół niej ludzi, bo leży w łóżku i płacze. Zdarza się, że wymiotuje z nerwów, nie może zasnąć, nie jest w stanie przełknąć niczego, co nie jest gorzką herbatą. Po tych chwilach pada ze zmęczenia, przesypia kilka dni i walczy dalej.
– Zdarzają się też ostre stany lękowe – kiedy nie jestem w stanie sama wyjść do sklepu czy choćby do pracy. Od początku pandemii pracuję zdalnie, ale wcześniej zdarzało się, że nie byłam w stanie wrócić z firmy o własnych siłach, odbierali mnie mąż albo mama. Jeśli skończyłam pracę wcześniej niż oni, siedziałam przy biurku przez kilka godzin. Trasa do domu to dla mnie kilkanaście minut pieszo, naprzeciwko mojej firmy jest postój taksówek, ale dla mnie to była przeszkoda nie do pokonania. Stawanie na nogi to ogromna praca, nie tylko dla mnie, ale dla całej mojej rodziny i otoczenia, w tym terapeutki. Poprawia się, ale to małe kroczki. Nasze życie seksualne wróciło do normy raptem kilka miesięcy temu. Wcześniej było z tym bardzo różnie – opisuje.
W przetrwaniu pomaga jej miłość i bezwarunkowe wsparcie męża. – Z Anną poznaliśmy się w mojej pracy. Pracowałem w ksero, ona była moją klientką. Nasze relacje opierały się jedynie na krótkich rozmowach, choć nie ukrywam, że już wtedy czułem, że jest w niej coś wyjątkowego. Byliśmy przez pewien czas razem, jednak na poważne decyzje było jeszcze za wcześnie – mówi Adam, mąż Anny.
Ich drogi rozeszły się potem na kilka lat, ale jak widać, los ponownie pchnął ich ku sobie. Kiedy się zeszli, Anna uprzedziła Adama, że coś się wydarzyło, ale nie była jeszcze gotowa na rozmowę o szczegółach. Te poznał po pewnym czasie. – Ania nie chciała mieć przede mną tajemnic, ale bała się mojej reakcji, zwłaszcza że sprawca to był nasz wspólny znajomy. Nie wiedziała, jak postąpię, gdy się o wszystkim dowiem. Czy będę ją wspierał, czy odrzucę. Wątpliwości nie miałem ani przez chwilę, wiedziałem, że tym bardziej muszę ją wspierać – deklaruje mężczyzna.
Najważniejsze dla niego było przekonanie jej, że jest już bezpieczna i nikt i jej już więcej nie skrzywdzi. Tak naprawdę walczy się w tej sytuacji z mózgiem, który nie jest w stanie przyswoić tego poczucia bezpieczeństwa. Na to potrzeba sporo czasu i cierpliwości. Adam wiedział jednak, że jest na to gotów.
Ich związek z pewnością jest trochę inny, bo muszą zmagać się z tym, co było i co dalej powraca. Czasami poranki zamiast uśmiechem Ani, witają Adama jej płaczem. Czasami budzi się w nocy i czuje, jak się trzęsie. – Wiem, że ma wtedy złe sny, tulę ją, by mogła się uspokoić. Bywa i tak, że coś sobie zaplanujemy, a potem musimy plany zmodyfikować, bo akurat w najmniej oczekiwanym momencie powracają złe wspomnienia. Nie mam jednak o to pretensji, bo doskonale to rozumiem – zapewnia.
Ania wiele razy pytała Adama, czy naprawdę nie byłby szczęśliwszy z kimś innym, z kimś "niepopsutym". Dopadają ją wtedy wyrzuty sumienia, że jest dla niego kulą u nogi. Jaką odpowiedź słyszy? – Że chce być tylko ze mną, bo to mnie kocha. Że nie jestem popsuta. I że jest ze mną szczęśliwy, ponieważ nie ma nic ważniejszego niż kochać i być kochanym – dopowiada.
Ania swoją spowiedź opatrzyła hashtagiem #teżniekrzyczałam. Dzisiaj jednak ma siłę, by wykrzyczeć coś nam wszystkim. – W poście napisałam "pier*** się!" i pojawiło się wiele osób twierdzących, że ten język mnie dyskwalifikuje, że jako aktywistka powinnam mówić grzecznie i ładnie. Mam tym osobom do powiedzenia: gówno prawda. To uczenie dziewczynek tego, że mają być grzeczne i miłe, odbiera im umiejętność samoobrony. Każda dziewczynka, którą ktoś pociągnie za warkocz, ma prawo krzyknąć "wyp***!". Może wtedy chłopcy nauczą się, że mają trzymać ręce przy sobie i zapamiętają tę lekcję na resztę życia. Tylko żeby to dobrze wybrzmiało: to nie jest wina ofiar, że nie potrafiły krzyknąć, zbluzgać czy uderzyć oprawcy. Tak działa nasza psychika, że jedni walczą, inni uciekają, a jeszcze inni zamierają, świadomość odłącza się od ciała. Żadna z tych reakcji nie jest lepsza ani gorsza. Co nie zmienia faktu, że pacyfikowanie dziewczynek od przedszkola jest po prostu zbrodnią. Nie, dziewczynka nie musi być miła dla oprawcy. Nie, chłopiec nie musi się wyszaleć, jeśli szalejąc, narusza czyjeś granice. I tu nie ma miejsce na żadne "ale".