60‑latkowie mieszkali w domku holenderskim. Gdy spłonął, syn uruchomił zbiórkę
W nocy z 6 na 7 grudnia w Otwocku doszło do pożaru domku holenderskiego, w którym mieszkało starsze małżeństwo. Wcześniej musieli sprzedać dom i ziemię, na spłatę długów. W kilka sekund stracili wszystko. Syn pary Daniel rozpoczął zbiórkę pieniędzy – najpierw na remont lokalu zastępczego, potem na budowę nowego domu.
Małgorzata i Zdzisław do domku holenderskiego wprowadzili się kilka miesięcy temu. Przez długi w KRUS-ie i komorników byli zmuszeni sprzedać rodzinny dom wraz z ziemią. Po spłaceniu wszystkiego, za ostatnie pieniądze kupili taki domek, na jaki było ich stać. Z planem, żeby jakoś przezimować, a potem może się zobaczy...
Zdzisław to człowiek ziemi. Rolnik, stolarz, drwal, elektryk, majster, fachowiec, który potrafi postawić dom od fundamentów po wykończenia.
Małgorzata całe życie zajmowała się różnymi formami rękodzieła, od wyrabiania obrazów ze skóry, przez malowanie bombek i strusich jaj, po malowanie leśnych krajobrazów. W międzyczasie urodziła czwórkę dzieci.
"Między 2 a 3 w nocy doszło do zapłonu. Awaria instalacji gazowej. Mama nie spała i tylko dzięki temu zdążyła zareagować. Tyle, co wyskoczyć z łóżka, podjąć się nieudanej próby ugaszenia ognia, a w obliczu niepowodzenia zakręcić butlę z gazem i wynieść ją z domku, żeby nie wybuchła" – wyjaśnia Daniel Antoniewicz.
"Jak była w stanie tak szybko podjąć tę decyzję - nie wiem. W międzyczasie jednak ogień tak się rozszalał, że nie miała już po co wracać do środka. Bosa, w piżamie, poszła leśną drogą, wołając o pomoc, tylko tyle jej zostało. Przy zgliszczach domu czekała tylko jedna dobra wiadomość - nasze żyjące zwierzaki" – czytamy.
7 grudnia wieczorem Daniel uruchamia zbiórkę, zakładając, że jego rodzice dostaną od miasta mieszkanie komunalne. 25 tys. zł miało wystarczyć na jego remont. – Ale powiedziano nam, że lokal zastępczy przysługuje tylko lokatorom mieszkań komunalnych w Otwocku i mieszkańców TBS-ów. My mieliśmy to nieszczęście, że ten domek, w którym mieszkaliśmy, nie jest uznawany przez prawo za dom. Traktuje się go jak domek letniskowy. A w takim nie można mieć meldunku – tłumaczy nam pani Małgorzata Antoniewicz-Cacko. Ma 61 lat, mąż - 65.
Co dalej?
– Pomyślałam: "Mamy sobie wykopać ziemiankę, przykryć gałęziami i tam mieszkać?". Poczułam się jak w czasach komunistycznych – bogaci, to niech sobie radzą.
Urzędnicy przyjechali na miejsce pożaru, proponując małżeństwu nocleg w hotelu. Przywieźli również żywność, zapewnili pomoc psychologa i wsparli finansowo. Daniel również nie ma pretensji. – Dowiedzieliśmy się, że miasto dysponuje niewielką liczbą lokali zastępczych, z formalnego punktu widzenia jego przydzielanie też zajmuje trochę czasu. Brakuje mieszkania na tu i teraz, w awaryjnej sytuacji – słyszymy.
Kontaktujemy się z Bartłomiejem Kozłowskim, dyrektorem Zarządu Gospodarki Mieszkaniowej w Otwocku. – Ludzie starający się o lokal, muszą spełnić pewne wymogi, m.in. nie przekraczać dochodu 1600 zł na osobę. Są ludzie, których dochód przekracza ten próg o 2 złote i nie dostają mieszkania, bo ustawodawca tak ustanowił – wyjaśnia urzędnik.
Dyrektor na koniec zaprosił jednak Cacków na rozmowę. – Niech przyjdą, ja zapraszam, pokieruję. Jesteśmy w stanie wszystko wyjaśnić. Wydaje mi się, że jeśli ta pomoc się należy, bo różne są sytuacje, wszystko jest do rozważenia – poprosił.
Żal pamiątek
Na razie jednak pani Małgorzata myśli wyłącznie o tym, co straciła. – Bywa, że jeżdżę na ten nasz teren, czuję taką gulę w żołądku… i strach. Wraca to wszystko, co tam się stało – mówi.
Zobacz też: Samotność ozdrowieńców. "System ich nie widzi"
Opowiada, że czasami budzi się w nocy i w pierwszej chwili nie wie, gdzie jest. – Najlżejszy dziwny dźwięk budzi we mnie panikę, że coś się znowu dzieje. Nie umiem poradzić sobie z tą dobrocią, którą spotykam od obcych ludzi, bo wiem, że są inni, którzy tej pomocy bardziej potrzebują. Ja mam dwie zdrowe ręce. Dzięki Bogu nic mi się nie stało… Jestem niesamowicie wdzięczna, bardzo wzruszona, ale jest mi też strasznie głupio i wstydzę się, że jest coś, czego nie mogę sama ogarnąć – wzrusza się.
– Zawsze byłam samodzielna. I cholera… nie wiem, jak się tym wszystkim ludziom odwdzięczę. Takie dziwne myśli chodzą mi po głowie – radość i jednocześnie wstyd, że nie umiem sobie poradzić – dodaje.
Na podwórku, gdzie doszło do tragedii, stoi jeszcze jeden domek. Należał do teściowej pani Małgorzaty. – Ale jak nawet jadę psiaki odwiedzić, to staram się stamtąd jak najszybciej uciec. Nie jestem w stanie, nawet w ciągu dnia, być tam, bo za każdym razem sobie przypominam ten strach, rozpacz, że tracę wszystko w ciągu chwili… Wszystkie pamiątki, wszystko… Ja do tej pory nie mam pojęcia, jak zdążyłam zakręcić butlę z gazem. Pamiętałam, żeby zakręcić i wynieść jak najdalej, żeby to nie wybuchło. I już nie byłam w stanie niczego uratować. Nic – mówi zdenerwowana.
I chociaż wie, że powinna się cieszyć, że nic się jej nie stało, to zwyczajnie nie potrafi. – Cały czas myślę o tym, że w pożarze straciłam fotografie mojej mamy, babci, wszystkie pamiątki, które były przekazywane w naszej rodzinie z pokolenia na pokolenie. Miałam nadzieję, że moje dzieci kiedyś to dostaną. Najbardziej mi tego żal, a to, że ja żyję… Nie myślę o tym – kończy.
Kosmiczny odzew
W trudnych chwilach może liczyć na dzieci. – 21-letnia siostra wyjechała za granicę na studia, młodszy brat wynajmuje pokoik, druga siostra mieszka sama z synkiem, ja i moja żona remontujemy mieszkanie w bloku. Oczywiście każde z nas pomogłoby mamie, ale priorytetem było to, żeby znaleźć przestrzeń, którą miałaby dla siebie, gdzie mogłaby psychicznie ochłonąć – tłumaczy nam Daniel.
Po tygodniu, dzięki wsparciu setek obcych ludzi, udało się uzbierać pieniądze na remont mieszkania - 68 tys. złotych. Potrzeba jednak więcej, 80 tys. – Odzew był kosmiczny. W pracy ludzie podchodzili do mnie i oferowali np. karmę dla zwierzaków, ubrania, pralkę. Wierzymy, że na wiosnę wybudujemy dom – przekonuje Antoniewicz.
Syn Małgorzaty i Zdzisława dodaje, że oboje są zaskoczeni skalą wsparcia. – Tata to samotnik, introwertyk, więc nie dowierza. Nie pcha się na afisz. Nikomu nie wadzi. Mama pochodzi z Warszawy, na wieś przeprowadziła się ponad 20 lat temu. Najbliższy sąsiad był 300 metrów dalej. A ona starała się wychodzić do ludzi – słyszymy.
A ludzie piszą o niej i jej mężu choćby tak: "Nigdy w swoim życiu nie spotkałam tak dobrych i ciepłych osób, jak oni. Chciałabym, żeby wszyscy tacy byli. Tak bardzo życzliwi, szczęśliwi, z sercem na dłoni. Świat byłby piękniejszy. Takim osobom warto pomagać".
Link do zbiórki znajdziecie tutaj