Blisko ludziSprawdziliśmy, z czego słynie Szczecin. Marta Kaczyńska miała rację

Sprawdziliśmy, z czego słynie Szczecin. Marta Kaczyńska miała rację

Co łączy pracownika korporacji, bankierkę i właścicielkę sklepów spożywczych? Żadne z nich nie wykonuje już swojego zawodu. Spokojnie, to nie będzie tekst o bezrobociu. Wszyscy oni - Tomasz, Katarzyna i Lilla - otworzyli w Szczecinie salony groomerskie. Mówiąc po ludzku - zostali psimi fryzjerami. Wydawałoby się, że zwierzęce kłaki to nie jest szczyt szczęścia, ale oni rzucili dotychczasową pracę, by - jak sami mówią - robić to, co kochają.

Sprawdziliśmy, z czego słynie Szczecin. Marta Kaczyńska miała rację
Źródło zdjęć: © archiwum przywatne/Anna Łukaszek

03.05.2017 | aktual.: 03.05.2017 11:54

Ostatnio głośno zrobiło się o branży po słowach Marty Kaczyńskiej na łamach tygodnika "wSieci". Wniosek z fragmentu jej wypowiedzi był mniej więcej taki, że Szczecin psimi fryzjerami stoi. I to jedyne, co prężnie rozwija się w mieście. My sprawdzamy zatem, czy jeśli chcemy naszego Kajtka zrobić na psie bóstwo, to jedynym słusznym kierunkiem będzie stolica Zachodniopomorskiego.

Grooming - pomysł na biznes dla wytrwałych

Nie wystarczy kochać zwierzęta, by zarabiać na nich, strzygąc psie grzywki. Ale bez cierpliwości do czworonogów daleko się w tej branży nie zajedzie. To ciężki kawałek chleba - mówią zgodnie groomerzy. Wiele nowych zakładów szybko się zamyka, bo właściciele nie mają pojęcia, jak trudne to zajęcie. A najtrudniej mają właśnie ci, którzy dopiero przebijają się na rynku. Muszą walczyć o klientów, którzy często swoje psy i koty traktują lepiej niż własne dzieci.

Przed Zoo Atelier przy Śląskiej, jednym z prawdopodobnie największych salonów w Szczecinie, stoi kobieta. - Już tak ponad godzinę czekam na Milkę, mojego maltańczyka - mówi. Miałam szczęście, udało się bez kolejki. Warto! Zawsze tu przychodzę. Parę lat temu znajoma poleciła mi ten salon. Najlepiej przytną, wyczeszą i szczotką, i grzebieniami, a wcześniej wykąpią. Sto złotych to dużo za taką przyjemność i to co dwa miesiące, ale warto. Wolę przyoszczędzić na sobie i zamiast iść do fryzjera, kupić farbę w sklepie. Chcę, żeby mój pies, choć ma pięć lat, znowu wyglądał na szczeniaczka - opowiada.

Obraz
© archiwum przywatne/Anna Łukaszek

Tomasz Waluśkiewicz otworzył ten salon w 2009 roku. To duże pomieszczenie, gdzie czterej fryzjerzy na specjalnych podestach strzygą zwierzęta. Obok jest tzw. pralnia z wielką wanną i rękawami z ciepłym powietrzem. Tam czworonogi są myte i suszone. - Mamy bardzo dużo klientów. Bywa, że dziennie nawet ponad 20. Staramy się, żeby klienci nie czekali długo, bo każdemu zależy na czasie. Zwłaszcza przed świętami. Tak jak pani odwiedza fryzjera przed imprezą czy Bożym Narodzeniem, tak i my mamy wtedy zatrzęsienie. To takie trochę nasze, polskie. Psy muszą się prezentować przed rodziną. Ale większość przychodzi regularnie.

Klienci zza granicy też się zdarzają. Najwięcej Polaków mieszkających w Niemczech, ze względu na przygraniczne położenie. Przyciągają ceny. Shih tzu musi mieć obcięte włosy. Nie przeżyje bez człowieka. Maltańczyki podobnie. Yorki też przychodzą, teriery, polski owczarek nizinny. Trzeba je czesać. Usługa kosztuje ok. 100 zł. Jeśli ktoś przyjdzie z briardem, który ma bardzo długą sierść, to nawet 200 zł. Wtedy usługa trwa i ponad dwie godziny.
Ceny wydają się wysokie. Wydawałoby się, że to duże zarobki. Ale z tym nie tak łatwo. Gdy Tomasz otwierał swój pierwszy salon, pracował sam. Trzeba było lat, by wypracować markę. - Nie każdy może wykonywać tę pracę. Tak jak nie każdy może być malarzem. To stricte artystyczny zawód. Wymaga cierpliwości, bo z psem nie jest jak z człowiekiem, że powie mu się "nie ruszaj się", a on będzie spokojny.

Obraz
© archiwum przywatne/Anna Łukaszek

Pan Tomasz ocenia, że w Szczecinie jest nawet 30 salonów. Ale bardzo dużo zamyka się zaraz po otwarciu, upadają też takie z kilkunastoletnim stażem. Bo właściciele nie nadążają za trendami, nie mają do tego serca. - Do tego że w mieście jest dużo salonów, sam się przyczyniam, bo prowadzę szkolenia dla groomerów. Jestem za tym, żeby zdrowa konkurencja istniała. Ode mnie wyszło wielu kursantów. Przyjeżdżają też ludzie z zagranicy, by się szkolić. Np. z Niemiec, Norwegii, Szwecji, Francji, Danii. Była tez pani z Emiratów Arabskich. Teoretycznie dla Arabów pies to zwierzę nieczyste, ale jest tam dużo obcokrajowców, więc to świetny biznes - tłumaczy Tomasz.

Ucieczka z korporacji

- Jeszcze osiem lat temu zajmowałem się marketingiem leków. Ale rzuciłem korporację i zacząłem strzyc psy. Byłem zmęczony, chciałem się uwolnić od procedur i chodzenia jak w zegarku. Stwierdziłem, że nie chcę być do końca życia korporacyjnym dupkiem. Kocham zwierzęta, stąd pomysł. Najpierw był sklep zoologiczny, potem salon. I tak to się zaczęło. Teraz możemy obsłużyć najwięcej psów w Szczecinie - mówi Tomasz i przerywa na chwilę rozmowę. - Rób teraz przednie łapki, żeby one były idealne. Muszą być piękne. Ja będę kontrolować - zwraca się do Karoliny, kursantki. - Mieszkam w Niemczech w Schwerin pod Hamburgiem, przyjeżdżam do Szczecina, żeby się szkolić. Kurs trwa około dwóch tygodni. Kocham zwierzęta, chcę otworzyć salon - mówi Karolina. - Wiem, że tu wyszkolę się najlepiej. W Niemczech to nie jest artystyczne zajęcie, to rzemiosło - dodaje.

Tomasz wyjaśnia nazewnictwo: - Groomer to po angielsku ten, który strzyże psy. Ale my nie zawsze tak o sobie mówimy, to znaczy nie do każdego tak się zwrócimy. Żyjemy w Polsce, ludzie nie znają języków. Komuś powiemy groomer i nie ma pojęcia, o co chodzi. Mój pierwszy salon nazywał się "Groomerski" i każdy pytał, co to ta "grumażeria" - śmieje się Tomek i dodaje, że po prostu trzeba się dostosować do rynku.

Obraz
© archiwum przywatne/Anna Łukaszek

Katarzyna Sidor na początku tego roku otworzyła niewielki punkt "Pod Włos" przy alei Wojska Polskiego. - Pracowałam w banku. Ale to nie dla mnie. Urodziłam dziecko i nie chciałam tam wracać. Plany, mobbing, odpowiedzialność kasowa, prawna. To za bardzo stresujące i obciążające. Byłam wypalona. Mam owczarka niemieckiego, kocham zwierzęta, w tym kierunku postanowiłam podziałać. Chciałam być szefem dla samej siebie. No i jestem. Teraz kocham to, co robię - podsumowuje Katarzyna.

Początki nie były łatwe. - Zrobiłam kurs, wzięłam dotację z Urzędu Pracy, ok. 19 tysięcy złotych i tak ruszyłam. Odpowiednie miejsce, kaucje, ZUS, sprzęt to koszty około 30 tysięcy złotych - zdradza. Najpierw trzeba wyrobić markę i zjednać sobie klientów. - W styczniu, na początku mojej przygody miałam w miesiącu 15 klientów. Z tego nie da się wyżyć. Teraz jest znacznie lepiej. Ciągle coś robię. Na razie obsługuję głównie Polaków. Zdarzył się jeden klient z Niemiec - opowiada Katarzyna.

Konkurencja jest ogromna. Jak mówi Katarzyna, na początku przychodzą ci, którzy nie byli zadowoleni z usług dotychczasowego fryzjera, bo coś sknocił, ostrzygł nieładnie. Ale jeśli już się wystartowało i udaje się utrzymać, to będzie tylko lepiej.

Grooming po Polsku, czyli na najwyższym poziomie

Lilla Pietrzak, ma nieco większy staż. Swój salon "Zuzia" otworzyła przy Tkackiej w Szczecinie prawie rok temu. Wcześniej wraz z mężem prowadziła sześć niewielkich sklepów spożywczo-przemysłowych. Ale zawsze wiedziała, że nie do tego jest stworzona.

- Kocham zwierzęta, sama mam dwa psy - Zuzię i Roksi. Salon nazwałam po tej pierwszej. Od zawsze była myśl, żeby zająć się psami, ale jakoś nigdy nie było czasu. Marzenia schodziły na dalszy plan, gdy zajmowałam się sklepami. Zamówienia, papierkowa robota, wszystko musiało się zgadzać. Dopiero gdy uświadomiłam sobie, że sklepów jest ich zwyczajnie za dużo, zostawiłam je. Powiedziałam wtedy sobie: idę robić to co kocham - wspomina. Lilla pracuje sama, w niewielkim punkcie przyjmuje dziennie około czterech psów. Więcej nie daje rady. Full service zajmuje nawet dwie godziny: mycie, strzyżenie, czesanie, skracanie pazurków. Dużo roboty, a do każdego trzeba podejść indywidualnie.

Obraz
© archiwum przywatne/Anna Łukaszek

- Jest wielu klientów z zagranicy - z Holandii, Niemiec. Ostatnio był pan z Londynu. To już moi stali bywalcy. Najczęściej odwiedzają rodziny i znajomych w Szczecinie, wtedy zawsze też umawiają się na wizytę w moim salonie. To bardzo miłe, że wracają. Ci z Niemiec przyjeżdżają do miasta, bo tanio i dobrze. To zwykle Polacy mieszkający za naszą zachodnią granicą. Ci z innych zakątków Europy mówią, że salony dla zwierząt nie są u nich tak popularne. Ostatnio kobieta z Norwegii mówiła, że aby dojechać z domu do groomera, musi pokonać 100 km. Woli więc ostrzyc psa przy okazji, będąc u rodziny.
Szczecińskie salony zachwycają. - Klienci zza granicy są dosłownie zszokowani, że salon pielęgnacji zwierząt może być taki schludny i zadbany - mówi Lilla. - Przychodzą, rozglądają się i mówią, że nie wiedzieli, że używamy specjalnych szamponów i odżywek dla psów, albo są zdziwieni, że w wazonie stoją świeże kwiaty - dodaje.

Obraz
© archiwum przywatne/Anna Łukaszek

Zdaniem Lilli w słowach Marty Kaczyńskiej jest trochę prawdy. - Bardzo dużo salonów się otworzyło ostatnio. Rok temu nie było ich tyle. Miałam mniejszą konkurencję. Najgorzej, że są też tacy, którzy strzygą po domach. Nie wydają wtedy za lokal, nie płacą podatków, mogą wziąć mniej za usługę. Psują rynek. Ja musiałam zaczynać od zera - złości się Lilla.

Gdy wyszukiwarce internetowej zadamy odnalezienie groomerow w Szczecinie, wyskakuje około 20 nazw. Ale podobne wyniki uzyskamy, pytając np. o Poznań. Czy więc Szczecin fryzjerami psimi stoi - ano stoi, podobnie jak reszta Polski. To dlatego, że praca ze zwierzętami to satysfakcjonujące zajęcie, a przy odrobinie wytrwałości, także dochodowe. Ale przede wszystkim - co zaskakujące – dla wielu osób to odskocznia od dotychczasowej wypalającej pracy.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (293)