Stan wojenny - silny wstrząs dla matek i żon

Stan wojenny - silny wstrząs dla matek i żon

Stan wojenny - silny wstrząs dla matek i żon
Źródło zdjęć: © AFP
09.12.2006 19:10, aktualizacja: 30.05.2010 13:52

Stan wojenny ogłoszono w nocy między 12 i 13 grudnia 1981 roku. Kiedy ówczesne władze Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej poinformowały o możliwości częściowej lub całkowej mobilizacji oraz o zakazie zmian miejsca pobytu bez zezwolenia władz, w wielu polskich domach zapanowały panika, dezorienacja i następnie silnie pragnienie stawienia oporu.

Dziś obchodzimy 25. rocznicę wprowadzenia stanu wojennego. Kiedy ówczesne władze Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej poinformowały o możliwości częściowej lub całkowej mobilizacji oraz o zakazie zmian miejsca pobytu bez zezwolenia władz, w wielu polskich domach zapanowały panika, dezorienacja i następnie silnie pragnienie stawienia oporu. W czasie brutalnie tłumionych akcji protestacyjnych zgięło kilkadziesiąt osób, a około 10 tysięcy tymczasowo aresztowano. Podczas gdy mężczyźni narażali życie w obronie wolności obywatelskiej, na ojców, synów i mężów czekały kobiety i dzieci. Wiele kobiet również zdecydowało się na udział w manifestacjach. Jakie są ich wspomnienia z tego okresu?

Silny wstrząs i wcześniejszy poród

Kiedy ogłoszono stan wojenny, moja matka była w siódmym miesiącu ciąży. Ja i mój brat bliźniak urodziliśmy się prawie o dwa miesiące za wcześnie. Wstrząs emocjonalny po ogłoszeniu stanu wojennego spowodował, że matka zaczęła odczuwać silne skurcze porodowe. Cała rodzina zamarła - to nie były czasy, kiedy można było wsiąść w samochód i dojechać do szpitala. Jak opowiadają rodzice, ojciec pobiegł do sąsiada, który miał syrenkę, i we troje pojechali na porodówkę. Jako tak zwane wcześniaki, ważyliśmy o wiele za mało - ja około 1,5 kg, mój brat Marcin - 1,9 kg. Jak wspomina matka, nie dawano nam żadnych szans na przeżycie, jednak dzięki miłości i pomocy życzliwych ludzi przeżyliśmy - opowiada 24-letnia Marta z Gdańska. - Mieliśmy poważne powody do niepokoju - dodaje mama Marty, pani Janina. W szpitalach panowało rozprężenie, trzeba było wciąż czuwać i pilnować pielęgniarek, czy nie przeziębią dzieci, a poza tym musieliśmy się zmierzyć z o wiele poważniejszym problemem - ze stanem wojennym, godzinami milicyjnymi,
aresztowaniami, a do tego z brakiem środków na ubrania i jedzenie dla dwojga maluchów. W takich okolicznościach zarówno cieszyliśmy się z tego, że urodziło się od razu dwoje, a z drugiej - strach i niepewność przyszłości mroziły nam krew w żyłach - dodaje pani Janina.

Z podobnymi problemami borykało się wielu rodziców - jednoczył ich bunt, ale przekraczanie granicy między tym, co można było poświęcić dla kraju, i tym, co można było poświęcić dla rodziny, niejednokrotnie prowadziło do konfliktu. Najlepiej wiedzą o tym żony ideowców, którzy nie bali się jawnie krytykować panujących władz i brać czynnego udziału w strajkach i demonstracjach ulicznych (16 grudnia - pacyfikacja w kopalni Wujek, 17 - manifestacje w Gdańsku i Krakowie, 23 grudnia - pacyfikacja w kopalni w Katowicach...). W okresie stanu wojennego, wszelki opór był przecież tłumiony brutalnie, często z użyciem broni wojskowej i oddziałów ZOMO, a po manifestacjach zaczynały się masowe aresztowania.

Mężczyźni z drukarkami w walizkach

W 1981 roku miałam 6 lat, wspomina Agnieszka, dziś absolwentka socjologii Uniwersytetu Gdańskiego. W telewizji, bo takową posiadaliśmy jako nieliczni w bloku, puszczano polskie, bure bajki - Uszatka, Ćwirka, Colargola... Kiedy po latach usłyszałam plotkę, że jeden z odcinków o przygodach Colargola został wycofany z powodów politycznych, bardzo się zdziwiłam. Nie mieściło mi się w głowie, że bajka może być narzędziem przekazywania treści ideowych, a do tego może spowodować interwencję ze strony panujących władz PRL-u. Chodziło o odcinek, w których Colargol nosił walizeczkę, z której wypadła mu drukareczka, a wówczas za noszenie "drukareczki" w walizce można było trafić za kratki. Nie zdawałam sobie wówczas sprawy, że organa śledcze mogą interesować się bajkami... Niańka wpajała mi komunistyczną ideologię

Pamiętam opowieści niani o panująch układach i podziałach politycznych. Nie jest to opowieść ściśle związana z poruszanymi wydarzeniami, ale jednak wywody niani pozostały mi w pamięci do dnia dzisiejszego. Podczas gdy ja zawzięcie psułem zabawki, niańka roztaczała przede mną wizje o naszych sąsiadach - Niemcach - mówi Michał. Kiedy któregoś dnia zapytałem, dlaczego teraz Niemcy są podwójne, a kiedyś były tylko jedne, niańka z zapałem tłumaczyła mi tę zawiłą dla dziecka kwestię - "Po wojnie Niemcy podzielili się na dwa obozy - Ci, którzy mieszkają po zachodniej stronie Niemiec, lubią Hitlera, Ci, którzy mieszkają po drugiej stronie, są naszymi przyjaciółmi." Wówczas nic nie zrozumiałem z żarliwych wywodów niani i dopiero po latach zrozumiałem sens jej słów - wspomina Michał.

Obraz stanu wojennego, jaki pozostał w pamięci najmłodszych obserwatorów wydarzeń, kształtował się głównie za pośrednictwem ludzi z ich najbliższego otoczenia - rodziców, opiekunów, starszego rodzeństwa. W obliczu groźnej sytuacji politycznej, część rodziców, zwłaszcza tych działających w podziemiu, zajęła się edukacją dzieci i w sposób przystępny próbowała wytłumaczyć, co się dzieje w kraju i jakie jest ich stanowisko. Dzieci zauważały, że nastąpiły zmiany, ale nie wiedziały, jak reagować - "Kiedy dowiedziałem się, że nagle będziemy mieli 2 tygodnie dodatkowych ferii, bardzo się cieszyłem, jednak mój entuzjazm szybko opadł, bo nie podzielali go rodzice - babcia słuchała przemówień Jaruzelskiego, a rodzice zabrali mnie do Kościoła, w którym wszystkie kobiety zanosiły się płaczem" - wspomina Mariusz.

Charakter stanu wojennego znalazł swoje odzwierciedlenie również w dziecięcych zabawach - nie wyemitowano "Teleranka", a prezenterzy występowali w "nudnych" mundurach, więc dzieci zaczęły wymyślać nowe zajęcia - popularną rozrywką stało się budowanie szałasów, bunkrów i barykad chroniących przed żołnierzami, którzy w każdej chwili mogli przyjść i zabrać rodzinę do więzienia. - Pamiętam, że niektórych rzeczy nie mogłem pod żadnym pozorem wynosić z domu. Teraz wiem, że do takich rzeczy należały broszurki "Solidarność", z powodu których ojciec martwił się i wciąż w napięciu oczekiwał rewizji - opowiada 28-letni Karol. Pod wpływem wydarzeń z grudnia 1981 roku i późniejszych, w dziecięcych głowach powstawało wiele, mniej lub bardziej uzasadnionych obaw, przy czym dzieci, nie rozumiejąc zaistniałej sytuacji, przede wszystkim bały się o los rodziców (tata, mama może nie wrócić do domu), niż o własny, natomiast przed rodzicami stał dylemat - czy uświadomić dziecko i opowiedzieć o zagrożeniach, a tym samym w pewnym
sensie pozbawić je beztroskiego dzieciństwa, czy oszczędzić mu łez i strachu. Jedno nie budzi wątpliwości - dzieci uświadomione szybciej dojrzały, wykształciła się w nich potrzeba dbałości o wspólne dobro, większa odporność na stres i umiejętność radzenia sobie w sytuacjach kryzysowych. W niektórych, opowieści rodziców i uczestnictwo w wydarzeniach z grudnia 1981 roku i późniejszych, obudziły miłość do drążenia i odkrywania historii...

Źródło artykułu:WP Kobieta