Blisko ludziSyndrom szwendacza

Syndrom szwendacza

W życiu każdego rodzica bardzo ważna jest krótka i najczęściej późna pora dnia zwana „czasem dla siebie”. To moment niezwykły, celebrowany z wielką czułością, nawet jeśli celebracja polega na padnięciu na legowisko z przekąską zawierającą nieprzyzwoitą ilość nienasyconych kwasów tłuszczowych w celu strawienia ich i jeszcze jakiegoś serialu na deser.

19.02.2014 14:02

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

W życiu każdego rodzica bardzo ważna jest krótka i najczęściej późna pora dnia zwana „czasem dla siebie”. To moment niezwykły, celebrowany z wielką czułością, nawet jeśli celebracja polega na padnięciu na legowisko z przekąską zawierającą nieprzyzwoitą ilość nienasyconych kwasów tłuszczowych w celu strawienia ich i jeszcze jakiegoś serialu na deser. Podczas oglądania którego zaśniemy z nieprzeżutym paluszkiem w ustach gdzieś po 15 minutach... Ale co tam, to nasz czas i możemy go sobie marnować, jak nam się podoba!

O „czasie dla siebie” będę pisać z punktu widzenia mamy. Bo mam jednak wrażenie, że ojcowie inaczej do życia podchodzą. Nie posiadają tej skazy na charakterze, tej choroby na tle nerwowym zwanej „wieczornym szwendactwem”. Jak się już położą, to leżą. Jak włączą komputer i odpalą sobie jakąś grę, to już tylko „Fire in the hole!” albo „Przepraszam cię kochanie, ale mam questa”* i nawet pożar ich od monitora nie oderwie. A my jakieś dziwne jesteśmy, skrzywione, nienormalne po prostu. Bo zamiast posadzić ten kuper przed telewizorem albo chwycić książkę czy po prostu klapnąć w wannie pełnej bąbelków z maseczką na twarzy, zaczynamy się szwendać po mieszkaniu. Wykonujemy ruchy nerwowe („Kto to rozlał?”), wydajemy pomruki („Ile razy można powtarzać – brudne do zlewu”), dziwimy się światu („Co tu robią te skarpetki?”), włączamy systemy alarmowe („Matko! Mięsa nie rozmroziłam na jutro!”), łazimy w tę i z powrotem, a potem każda zdziwiona, że zmęczona.

Ja się nie nabijam, nie piętnuję, nie obśmiewam, bo sama tak mam. Dlatego błagam was, kobiety, wykonajcie czasami ten wieczorny akt lenistwa! Dla zdrowia psychicznego, dla wygody (bo każdemu czasem się należy), dla poczucia, że człowiek nie tylko w tym lokalu sprząta, ale jeszcze mieszka, żyje sobie, czasami bardzo beztrosko, nawet jeśli tylko przez godzinę dziennie.

Wiem, że to trudne. Bo samo się nie zrobi. Bo czasami trzeba wieczorem chwytać za fuchę, żeby jakoś budżet domowy posklejać. No i czasami przekraczamy granicę pomiędzy artystycznym nieładem a krajobrazem po bitwie i nawet herbaty sobie człowiek nie zaparzy, bo nie ma w czym. Wtedy można się zwlec, chwycić za jakąś gąbkę i szmatkę czy nawet mopa i powalczyć. Ale nie co wieczór!

A tymczasem najczęstszym scenariuszem jest kręcenie się. Zaglądanie. Doglądanie. Prasowanie i układanie (bo jakoś tak leży i wzrok uwiera). Zmywanie, gotowanie, przygotowywanie.

„Zaraz sobie usiądę z tym kryminałem, tylko na tym stole jakoś tak brudno, jeszcze się nie klei, ale tak tylko szmatką przejadę, profilaktycznie, a potem wstawię zupę na jutro, umyję wannę, kibelek, pozmywam, poceruję skarpetki, tu coś wytrę, tam ogarnę. I już! Mogę sobie teraz pomieszkać. Przez... o, już zaraz północ? To do jutra”.

I tak prawie co dzień. Przynajmniej u mnie. Sama wynajduję sobie robotę, rozglądam się za nią. A jeśli jej nie znajduję, to zasiadam w końcu przed komputerem czy telewizorem z jakimś chorym poczuciem winy. Bo jak tak można? Cały wieczór dla siebie? A pisząc „cały” mam na myśli te 2–3 godziny, które mi zostają, kiedy moje dwa szkodniki już zasną.

Proponuję więc bunt przeciwko tym chorym odruchom. A niech się czasem klei, niech brud zasycha, niech nas czasem niewyprasowane ciuchy zasypią jakąś niewielką lawiną. Koniec świata nie nastąpi, wszyscy to przeżyją, krew się nie poleje. Zasada „przewróciło się, niech leży” czasami nie oznacza lenistwa, tylko spokój ducha. I tego się trzymajmy!

  • Drogie panie, jeśli nie wiecie, co oznaczają te okrzyki, to jesteście szczęśliwe i waszego związku nie rozbije oddział marines z „Call of duty” czy też jakiś gad z krainy Warcraft, którego trzeba ubić akurat wtedy, kiedy zbliża się czas kąpieli dziecka. Jeśli czyta to mężczyzna i też nie wie, o co biega, to mogę mu tylko powiedzieć szczerze, od serca – „Kocham pana, panie Sułku!”
Komentarze (2)