Pamiętam ten dzień, jakby to było wczoraj. Mam szesnaście lat i włosy splecione w gruby warkocz, żar leje się z nieba, mama podrzuca mnie pod płaski budynek fabryki mrożonek. Dookoła tylko lasy, na drodze, na której pewnego dnia zobaczymy dwa małe, brunatne misie, jest prawie pusto. I chociaż to nie Twin Peaks i w cieniu daglezji nie czai się groza, ze zdenerwowania, a może tylko od klimatyzacji samochodu, drżą mi ręce. Jadę do swojej pierwszej pracy, takiej, która da mi pierwszą lekcję z dorosłego życia.