Tak się bawią Przytkowice!
Energy 2000 w Przytkowicach ma ponad 33-letnią tradycję. O podkrakowskim klubie słyszałyśmy skrajne opinie: że to nowoczesna remiza, wiejska potupaja i mordownia, ale też jedna z najnowocześniejszych imprezowni w Europie, wielokrotnie wygrywająca rankingi na najlepszy klub w Polsce. Postanowiłyśmy sprawdzić, jak jest naprawdę.
Rok 2002, kolejka zdaje się nie kończyć. Nagle otwierają się drzwi. Trzech rosłych mężczyzn niesie "zmęczonego" gościa klubu. Jeden trzyma za pasek, dwóch pod ramionami. Krótki zamach i facet leci ze schodów niczym worek ziemniaków. Tłum aż się wzdryga.
- Nie chciałbym tak wylecieć z dyskoteki - mówi Adam, bywalec Energy od 23 lat, który swojego czasu widział niejedną podobną scenę. - Wszyscy wiedzieli, że lepiej nie podskakiwać i dopóki byli w miarę trzeźwi, to się pilnowali. Ale po wypiciu, zaczynała się ludziom włączać nieśmiertelność. A wtedy nie było zmiłuj: za bety i na pole.
- O Energy nie mogę niczego złego powiedzieć, oprócz tego, że dostałem tam kiedyś od ochrony po plecach trzonkiem od kilofa - wyznaje.
Skąd kilof na dyskotece? - Lata temu do klubu wpadła grupa ludzi uzbrojonych w różne dziwne rzeczy, ochrona odebrała im sprzęt i trzymała go w samochodzie. Kiedy nasza ekipa zaczęła potem zadymę na parkingu, podjechali ochroniarze i wzięli, co mieli pod ręką. Oberwaliśmy wszyscy - wspomina stare dzieje, ale podkreśla: - Teraz ochrona jest na dużo wyższym poziomie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
- Bójka? To się w klubie nie zdarza! Niech się biją na zewnątrz - mówi DJ Hubertus, czyli Hubert Kwartnik, z Energy 2000 związany od 1999 roku, i podkreśla, że początki dyskoteki w Przytkowicach rzeczywiście były trudne.
- Jesteśmy blisko Krakowa, w którym są dwa antagonistyczne kluby piłkarskie: Wisła i Cracovia. Wiadomo, że w przeszłości dochodziło do incydentów, ale ówczesny właściciel nie pozwalał sobie w kaszę dmuchać. Szybko rozwiązaliśmy ten problem. Klub ochraniał swego czasu Rutkowski Patrol. Jako pierwsi w Polsce zamontowaliśmy bramki wykrywające metale. Klienci do dziś dziwią się czasem, że na wejściu przechodzą kontrolę jak na Okęciu, ale wszystkie te procedury powodują, że eliminujemy ryzyko praktycznie do zera.
"30 minut i będzie okej"
Pod klub podjeżdżamy ok. 22.00. Wielki podświetlany napis "ENERGY 2000" upewnia nas, że jesteśmy we właściwym miejscu. Tańczące, kolorowe światła na budynku i schodach stanowią przedsmak tego, co zastaniemy w środku. Wzrok ucieka od razu w prawą stronę, gdzie stoi ogromna, symboliczna sylwetka DJ-a witająca gości.
Póki co nie ma ich zbyt wielu, ale na pobliskim parkingu stoi już kilka busów. Z jednego wychodzi grupa dwudziestokilkulatków. Przyjechali na wieczór kawalerski. Od ochroniarzy dostają krótką instrukcję: którędy do bramek, gdzie są toalety, i że palić nie można w zasadzie tylko na parkiecie.
Doświadczony selekcjoner wprawnym okiem wyłapuje jednego z nich, prosi na bok. Chłopak słyszy, że prawdopodobnie za dużo wypił, więc na wejście musi trochę poczekać. Około 30 minut, "jeśli wszystko będzie okej". Ale bez obaw - po prawej stronie głównego budynku jest niewielki kontener. W nim światło, dwie długie ławki. To prywatna mini izba wytrzeźwień, nad ranem pełniąca też funkcję poczekalni na transport. Można tu usiąść, napić się wody, uciąć sobie drzemkę. Metoda działa, bo już po około godzinie widzimy, jak "osadzony" bawi się na głównej sali.
Wchodzimy po schodach, a po pozytywnym przejściu selekcji, ochroniarz posyła nam promienny uśmiech i mówi: - Życzę udanej zabawy!
Szybko się jednak okazuje, że to nie koniec "formalności". Jak każdy gość Energy 2000, musimy przejść przez bramki z detektorami metalu. Torebki - dokładnie jak podczas kontroli na lotnisku - wkładamy do plastikowych pojemników. Najpierw ochroniarze zaglądają do środka, potem rzeczy jadą po taśmie do detektora metalu. Rozwiązaniem rodem z portu lotniczego są też fastpassy: dopłacając do biletu 20 złotych, do klubu wchodzi się bez kolejki.
Osoby z wcześniej zakupionym biletem przechodzą przez kolejną bramkę, która otwiera się automatycznie po zeskanowaniu kodu. Inni muszą udać się do kasy. Cena za wejście? Zależy od imprezy, ale średnio to 30 złotych. Kolejnym etapem jest odbiór loży (tę trzeba zarezerwować i opłacić wcześniej). Dostajemy mapkę z zaznaczonym numerkiem i rozpoczynamy poszukiwania.
Mimo oznaczeń ze strzałkami "główna sala", "sala disco", "sala disco I" i "ogródek letni", nie jest łatwo. Kilkukrotnie wchodzimy i schodzimy po schodach, mijamy co najmniej dwa bary. Zaglądamy też do wspomnianego ogródka, gdzie na telebimie wyświetlana jest właśnie transmisja z gali KSW. Loże tuż przy jednej z DJ-ek są już zajęte. W pierwszej zasiadła panna młoda z koleżankami, w innej grupa znajomych, w kolejnej urodzinowi goście.
Na szczęście w naszych poszukiwaniach możemy liczyć na pomoc ochroniarzy, których w klubie jest naprawdę sporo. Jeden strofuje nas z uśmiechem, gdy robimy zdjęcie drzwi do męskiej toalety. Przykuła naszą uwagę wymowną grafiką na drzwiach - sylwetką długowłosej kobiety. - Damska jest po prawej stronie - słyszymy.
Inny sam zagaduje, by wskazać drogę. Równie pomocne są panie w niebieskich koszulkach polo odpowiedzialne za utrzymanie czystości w klubie. To dzięki nim puste szklanki i kieliszki błyskawicznie znikają ze stolików, a każdy zakamarek Energy świeci czystością.
- Wbrew pozorom, ludzie nie zwracają uwagi tylko na DJ-a i obsługę barmańską, ale także szereg innych czynników. Pierwszy kontakt to zawsze ochrona, z której jesteśmy szczególnie dumni, bo bezpieczeństwo gości, to nasz priorytet. Klient, który czuje się bezpiecznie, na pewno do nas wróci - przekonuje Tomasz Leński (DJ Thomas), manager klubu, z Energy 2000 związany od 1998 roku.
"Zaraz będzie grubo"
Na trzech dostępnych parkietach na razie skromnie, choć imprezowicze w sali głównej, gdzie odbywa się retro party (z kawałkami techno sprzed co najmniej dekady), wyraźnie się rozkręcają. Wśród nich zdecydowanie więcej facetów. Bez trudu dają się porwać nawoływaniom DJ-a, który przestrzega, że "zaraz będzie grubo" i przyspiesza tempo. Światła oślepiają, a regularne wybuchy dymiarki pomagają zapomnieć się w tańcu. Tutaj raczej nikt nie szuka interakcji. Wiele osób, także kobiet, porusza się w rytm bitów, nie patrząc w ogóle na to, co dzieje się dookoła. Wykrzyczane do mikrofonu "tak się bawią Przytkowice" wzbudza entuzjazm.
Nasza loża umiejscowiona jest nad "salą dance", kanapa aż wibruje w rytm miksu muzyki klubowej z disco polo. Ale zgodnie z zasadą – dla każdego coś dobrego, na trzecim, najmniejszym parkiecie można popląsać do radiowych hitów. Tam też spędzamy najwięcej czasu. Ludzie bawią się w grupkach, a z upływem czasu – coraz częściej w parach. Dominują dwa style: szarpany oraz "grzecznie i jak na weselu" - z obrotami i krótką pogawędką w tle. - Ja się nie całuję - zastrzega wysoki 20-kilku latek, który zmienia partnerki taneczne jak rękawiczki.
Sąsiednie loże świecą pustkami, na każdej znajdziemy popielniczkę. Z dalszych dociera do nas papierosowy dym. Nie każdemu się to podoba. - Egzekwowanie zakazu palenia w miejscu, w którym ten trend był bardzo silny, jest trudne. Dlatego mamy trzydziestokrotną wymianę powietrza na godzinę i po powrocie do domu nie czuję na ubraniach zapachu papierosów - tłumaczy manager.
My, wbrew jego zapewnieniom, będziemy go czuć.
W jednym z licznych barów zamawiamy alkohol. I tu kolejne zaskoczenie – ceny są naprawdę konkurencyjne w porównaniu z krakowskimi. Za najtańszego drinka zapłacimy 19 zł, za najdroższego 35 zł, shoty kupimy już od 12 zł, a piwo lane dostaniemy za 13 zł. Jeśli ktoś ma ochotę, coś przekąsić, za 10 zł kupi frytki, a za 22 zł nuggetsy serowe z frytkami. Reszta pozycji w menu wyceniona jest podobnie, w tym kraftowy kebab za 17 złotych, nad którym rozpływa się DJ Hubertus.
Rodzinny biznes
Energy 2000 przez lata zmieniło się nie do poznania. Przeszło liczne remonty i restrukturyzacje, ale przede wszystkim dostosowało się do wymagań nowego klienta.
Klub od początku jest w rękach rodziny Goczałów. Powiedzieć o nich "przedsiębiorczy", to nie powiedzieć nic. 49-letni Marek z wykształcenia jest stolarzem, ale nigdy nie miał okazji pracować w wyuczonym zawodzie. W branży dyskotekowej debiutował jeszcze jako nastolatek - odwiedzając dyskotekę starszego brata w Zebrzydowicach.
Niewiele później, z pomocą rodziny, w Przytkowicach otworzył klub Holiday Disco przemianowany z czasem na Energy 2000. W międzyczasie dywersyfikował dochody, prowadząc firmę produkującą podeszwy obuwnicze. Otworzył też drugą dyskotekę - w Katowicach. Dziś koncentruje się przede wszystkim na swoim drugim biznesie - zatorskiej Energylandii - największym parku rozrywki w Polsce.
W piątki w Przytkowicach drzwi dyskoteki stoją otworem już przed 16-latkami. Wśród młodych największym zainteresowaniem cieszą się koncerty gwiazd internetu: zarówno typowo celebryckie, jak i hip-hopowe. W sobotę, gdy zapraszani są goście z zagranicy lub grają rezydenci klubu, średnia wieku znacząco się podnosi.
Ewenementem są faktycznie niedzielne, popołudniowe "junior party" - imprezy, na które przychodzą całe rodziny z dziećmi. - Po latach widuję te dzieciaki na parkiecie w piątki i soboty. Często mówią, że w Energy bawili się także ich rodzice. Podtrzymują tradycję - opowiada DJ Hubertus.
Stali bywalcy na takie nowinki kręcą jednak nosem.
Stara gwardia tęskni
- Stare Energy to było coś! - wspomina z rozrzewnieniem 33-letni Marek, który bawi się tutaj od 15 lat. Kiedyś co tydzień, teraz dużo rzadziej. - Nigdy nie miałem problemów z dojazdem ze Skawiny, bo jeździło nas kilku i co tydzień ktoś inny prowadził.
- Jak przychodziła gruba impreza, typu andrzejki, dawne retro party albo przyjeżdżał znany DJ, to w Energy były tłumy. Teraz jest dużo luźniej - zauważa. - Może nie każdemu odpowiada muzyka? Kiedyś to było głównie techno, a teraz od Sasa do Lasa. No i pojawienie się Boltów czy Uberów ułatwiło ludziom z okolicznych wiosek dojazd na imprezy w Krakowie.
Za "dawnymi czasami" tęskni też 40-letnia Sylwia, która w Energy spędziła "pół życia". Mówi o sobie "stara gwardia". - Kluby przeszły na promowanie patoinfluencerów i patodidżejów, którzy nie mają nic wspólnego z muzyką - ocenia. Do Przytkowic jeździła przez dziewięć lat, z bardzo dużą grupą znajomych. Dziś przyjeżdża tylko na duże koncerty.
- Bywało, że imprezowaliśmy całe trzy dni. Mowa mniej więcej o latach 2000-2009. DJ-e rezydujący w tamtych latach to były ikony. Ludzie potrafili stać 1,5 godziny w kolejce do wejścia. Nikt nie dbał o wygląd, lans, liczyła się tylko dobra zabawa - przekonuje. Jak podkreśla, zasada była jedna: jedziemy na imprezę razem, wracamy razem.
O bezpieczeństwo, zwłaszcza kobiet, dbały też barmanki. - Już lata temu, gdy prawie nie mówiło się o tzw. tabletkach gwałtu, uczulały, żeby pilnować swoich drinków. A narkotyki? - Były, są i będą. Byłoby niedorzecznością twierdzić, że w klubach wszyscy bawią się wyłącznie "po drineczku". Ochrona stara się jednak wyłapywać takie sytuacje.
- Raz znajomy stanął w kącie i chciał dyskretnie wziąć pigułę. Nawet się nie obejrzał, jak dostał pięścią w brzuch od ochroniarza i wyleciał z lokalu – wspomina Marcin, który już jako 18-latek jeździł do Energy wynajmowanym w Oświęcimiu 15-osobowym busem. Przed podróżą, żeby zaoszczędzić, pił alkohol ze znajomymi, a w środku co najwyżej jedno piwo.
- Wszyscy bywalcy potwierdzą, że lata 2004-2007 to najlepsze czasy klubu. Moment białych rękawiczek, kapeluszy, beztroski i melodyjnej muzyki – mówi DJ Hubertus.
Adama od Energy dzielą 33 km. - W piątki jeździliśmy, bo było za darmo i żeby dostać płytę oraz bilet na niedzielę; w sobotę, bo to była sobota, a w niedzielę, bo mieliśmy darmowy bilet. A potem w poniedziałek do szkoły - wspomina i zaznacza: - Nigdy nie spotkałem się z handlowaniem tam prochami, ale zdarzyło się oczywiście, że ktoś coś wniósł. Energy jest dobrze chronione, ale na rzeczy metalowe, a przecież w stanik czy majtki nikt ci nie będzie zaglądał. Jak ktoś chce coś wnieść, to wniesie.
- Marek Goczał na początku pilnował wszystkiego, nie było, że go nie ma na imprezie. Nawet teraz od czasu do czasu go tam widuję. Nieraz dosiadał się do naszego stolika i pytał, jak nam się podoba. Widać było, że go to interesuje i myśli, co można usprawnić. Czasami wódkę się razem wypiło. W porządku gość - ocenia Adam.
Dziś stery w klubowych biznesach przejął młodszy brat Marka - Michał - jak słyszymy od naszych rozmówców "od dziecka przyzwyczajany do klubu".
Adam dawne Energy nazywa pieszczotliwie "wieśniackim klubem", ponieważ słynęło z tego, że zjeżdżali się do niego ludzie z okolicznych wiosek. - Byli inaczej ubrani i inaczej się zachowywali niż np. ludzie z Krakowa. Ale teraz już nie ma takich różnic, wszystko się wyrównało.
- Niektórzy mówili, że u nas jest wiocha, ale to my jako pierwsi w Polsce zaprosiliśmy światowej sławy gwiazdę - Benny'ego Benassi, świeżo po sukcesie "Satisfaction", nie żaden lokal z Warszawy czy Krakowa. Grywałem w Stanach, Niemczech na Wyspach i wiem, że gdyby Energy 2000 przenieść np. do Las Vegas, to byłby topowy klub w tym mieście! Bo dyskotek z takimi rozwiązaniami technicznymi na całym świecie jest dosłownie klika, a potwierdza to zdziwienie gości, gwiazd i DJ-ów zza granicy, którzy są w szoku, widząc, czym dysponujemy – nie kryje dumy DJ Hubertus.
- W latach świetności w naszym rejonie był jeszcze jeden klub – Epsilon. Uważaliśmy, że jest o poziom wyżej, bo była tam dużo większa selekcja. Do Energy wchodziło się we wszystkim, poza bluzą z kapturem, a tam trzeba było mieć skórzane buty i koszulę albo choć koszulkę polo – dodaje Adam.
A w obuwiu sportowym można?
Dziś dress code w Energy jest trochę bardziej restrykcyjny. Zakazane są stroje "stricte sportowe", czego byłyśmy świadkami tuż przed wejściem. Ochroniarz wprawnym ruchem sprawdził materiał, z jakiego były uszyte krótkie spodenki jednego z mężczyzn, i stwierdził: - Ok, możesz wejść.
Na zakazanej liście znajdziemy również stroje militarne, promujące "przemoc, agresję, rasizm lub nienawiść na tle religijnym", a także te zawierające przekleństwa. Nie warto próbować wejść w strojach z emblematami świadczącymi o przynależności do jakiegoś klubu lub grupy przestępczej, a także takich, które mogą naruszyć komfort innych osób, np. brudnych czy śmierdzących.
No i zapomnijcie o strojach roboczych! Podobnie jak o klapkach, japonkach i sandałach. Ale najważniejsza zasada jest taka, że ostateczną decyzję w kwestii akceptacji ubioru "zawsze podejmuje pracownik ochrony przed wejściem".
My na miejscu zastajemy pełen przekrój strojów damskich: od marynarko-sukienek i obcasów, przez szorty i topy, zwykłe sukienki i jeansy, aż po sukienki "po cioci" i sandały. Buty raczej sportowe. U panów z kolei dominuje zestaw jeansy plus t-shirt lub koszulka polo, próżno szukać marynarek czy nawet bardziej eleganckich zestawów smart casual. Zdarzały się też dłuższe szorty, choć faktycznie - nie te dresowe.
Kto się bawi w Przytkowicach?
- W Przytkowicach nie brakuje gości spoza Małopolski. - Dominują Kraków, Wadowice, Sucha Beskidzka, ale przyjeżdżają ludzie z całej Polski - np. z Łodzi czy Wrocławia. Wracają do domu porannym pociągiem lub wynajętymi busami. Klub ukochali sobie też Słowacy - mówią, że u nich czegoś takiego nie ma – wymienia DJ Hubertus.
Faktycznie na miejscu spotykamy kilkuosobową ekipę ze Słowacji. Bawią się na wszystkich trzech salach, popijają wódkę z energetykiem. Przyjechali na wieczór kawalerski - pan młody o wizycie w Energy marzył od 13 lat. Jest zachwycony. Niezłym polskim, którego nauczył się, gdy pracował w Anglii, mówi, że dokładnie takiej imprezy oczekiwał.
- Latem mamy więcej klientów z daleka - także tych, którzy przyjeżdżają do Energylandii, Krakowa czy Zakopanego i jeden wieczór chcą spędzić u nas. Zdarzają się nawet ludzie z Kanady czy Nowej Zelandii - ci drudzy zostawili u nas prawa jazdy, kiedy zrobiliśmy konkurs na to skąd najdalej mamy gości w klubie. Umawiałem się z nimi, by zwrócić je przed wylotem – zaznacza Tomasz Leński.
Efekt domina
Z roku na rok przytkowickie Energy ma coraz mniejszą konkurencję. Z nazw dużych dyskotek z wieloletnią historią, które zamknęły się w ostatnich miesiącach, można ułożyć litanię.
W styczniu 2023 roku odbyła się ostatnia dyskoteka w katowickim Spiżu (klub ma powrócić w 2024 roku z nowym właścicielem, ale bywalcy pozostają sceptyczni), w marcu po 23 latach działalności zamknęło się rybnickie Imperium. W listopadzie z imprezowej mapy zniknął Chillout z Piotrkowa Trybunalskiego, a na początku tego roku Manhattan z Czekanowa - klub z niemal 30-letnią historią, w którym w "złotych czasach" potrafiło imprezować ponad 10 tys. ludzi miesięcznie. W kwietniu, po 31 latach, ludźmi zapełnił się po raz ostatni parkiet Banderozy z Witoni, a w czerwcu, po 15 latach, Heaven z Zielonej Góry.
- Raczkujący już przed pandemią kryzys w środowisku klubowym, po pandemii tylko się pogłębił. Przyczyn jest moim zdaniem kilka. Pierwszą, o której rzadko się mówi, jest niż demograficzny. Drugą utrata dwóch roczników klubowiczów, którzy nie przyszli na dyskotekę w trakcie trwania pandemii i dwóch roczników, które przez pandemię przymusowo przedwcześnie zrezygnowały z imprezowania. Młodzież pozbawiona bezpośredniego kontaktu z rówieśnikami zafiksowała się na social mediach - ten sam problem, co w klubach mamy przecież w kinach czy innych centrach rozrywki. Sytuacja ekonomiczna też na pewno nie pomaga - wojna w Ukrainie sprawiła, że wszyscy zaczęli bardziej pilnować portfela - tłumaczy Tomasz Leński.
- Przeżywaliśmy wzloty i upadki, ale bronimy się historią i - przede wszystkim - proponujemy ludziom mnóstwo atrakcji. U nas nie ma półśrodków: jest albo grubo, albo wcale - mówi DJ Hubertus i dodaje: - Może zabrzmi to jak pusty frazes, ale w Energy 2000 od początku czułem się jak w wielkiej rodzinie. Większość obsługi w pierwszych latach była zresztą ze sobą spokrewniona - w klubie pracowały ciocie właściciela, ich dzieci. Razem świętowaliśmy, grillowaliśmy.
Podczas sobotniej imprezy widać, że w bliskich stosunkach jest też wielu bywalców - w Przytkowicach bawią się regularnie, nierzadko wspólnie umawiają na dojazd.
Klub na końcu świata?
Krótko przed czwartą parkiety i loże zaczynają pustoszeć. DJ-e nie zachęcają do zabawy tak ochoczo jak wcześniej, a w paniach odpowiedzialnych za czystość powoli narasta delikatne zniecierpliwienie. Rozumiemy tę sugestię - pora wracać do domu.
Z Krakowa do Przytkowic można dojechać pociągiem o 19.46 i wrócić tym o 4.27. Klub oddalony jest o nieco ponad kilometr od stacji. Na miejsce dojedziemy także tradycyjną taksówką (koszt to ok. 200 zł), ale powrót może okazać się problematyczny – niewielu taksówkarzy decyduje się na nocny kurs prawie 30 km od miasta.
Po kilkugodzinnej zabawie nie mamy ochoty na spacer i niemal godzinną podróż osobówką. Wychodząc z klubu, natykamy się na grupkę trzech ochroniarzy. - Jak możemy wrócić stąd do Krakowa? - pytamy wprost. Doradzają Ubera i faktycznie bez problemu łapiemy kierowcę, który ma przyjechać za niecałe 20 minut. Płacimy ok. 90 zł.
Ostatnie chwile w Przytkowicach spędzamy w poczekalni, do której kilka godzin wcześniej trafił uczestnik wieczoru kawalerskiego. Zaprowadził nas tam ochroniarz, bo "przecież chłodno" i "nie będziecie dziewczyny tak stać". Chciał nawet zgasić światło, żeby lepiej nam się odpoczywało, ale pewniej czujemy się przy włączonym. A z drugiej strony - i tak już świta.
* Imiona niektórych bohaterów zostały zmienione na ich prośbę.
Katarzyna Pawlicka, Iwona Wcisło, dziennikarki Wirtualnej Polski