"Takich dużych to nie szyjemy". Dlaczego kobiety noszące rozmiar 40 traktuje się teraz jako plus size?
Świadoma dyskryminacja kobiet z krągłościami czy forsowanie kolejnego "kanonu piękna"? Dlaczego marki odzieżowe traktują coraz mniejsze rozmiary jako plus size? Dlaczego określają tym mianem kobiety, które są zdrowe, szczęśliwe i zadowolone ze swojego ciała? - Nosząc rozmiar 38, usłyszałam od właścicielki salonu: "takich dużych to nie szyjemy" - mówi nasza bohaterka.
W świecie mody każdy rozmiar powyżej 36 od lat jest traktowany jako ten "większy". Dowodem na to może być chociażby ostatnia kolekcja jednego z polskich projektantów, Łukasza Jemioła, który mianem plus size określił rozmiar 40. Według wstępnych założeń zaprojektował ubrania dla kobiet, które mają różne wymiary, nie tylko dla tych mieszczących się w skali 32-36. Dlaczego więc popularną "czterdziestkę" zaszufladkował w taki sposób?
Rozmiar L, czyli 38/40?
Idąc tropem wspomnianego projektanta i reakcji internautek na jego kolekcję plus size, postanowiłyśmy sprawdzić, jak faktycznie prezentują się dziś rozmiarówki w polskich sklepach. I tu, nie zaprzeczymy, same doznałyśmy szoku. Większość marek ma w swojej ofercie rozmiary S, M i L, większych niestety już nie znajdziemy. W części z nich spodnie dostępne są jedynie w rozmiarach 34-40, a typowy obwód bioder kończy się na 104 cm. Rozmiarowi L odpowiada rozmiar 38/40, a odpowiednikiem rozmiaru "one size" jest... również ten sam rozmiar.
Co więc mają zrobić kobiety, które na co dzień cieszą się ze swoich krągłości i kształtów, a wchodząc do sklepu nie mogą znaleźć dla siebie spodni, bo noszą rozmiar większy niż 40? W rozmowie z WP Kobieta zdradziły, z jakimi przytykami i uwagami zmagały się, prosząc ekspedientkę o większy rozmiar.
"Takich dużych to nie szyjemy"
Aneta jest jedną z kobiet, która z tak niemiłą sytuacją spotkała się, poszukując swojej sukni ślubnej. Poprosiła wtedy o przymierzenie tej, którą zobaczyła już na wejściu. Niestety przy okazji usłyszała kilka słów na temat swojego wyglądu i sylwetki.
- Kilka lat temu wybierałam swoją suknię ślubną. Nosiłam rozmiar 38 i usłyszałam od właścicielki salonu, że nie zmieszczę się w tą z manekina, bo "takich dużych, jak na panią, to nie szyjemy" - opowiada Aneta w rozmowie z WP Kobieta.
- Choć sama czuję się teraz mało komfortowo, bo aktualnie noszę rozmiar 40, nie uważam, aby kobieta z rozmiarem 38 czy 40 była plus size. Kobiety z tymi rozmiarami są dla mnie równie piękne, jak te, które noszą rozmiar 36 - dodaje.
"Grzecznie przeprosiłam i wyszłam"
Z podobną sytuacją, jednak nie w salonie sukien ślubnych, a pewnej sieciówce, spotkała się także Patrycja, która wybrała się tam, aby kupić nowe spodnie. Jak mówi, nosiła wtedy rozmiar 38/40, a po wzrokowej "ocenie" ekspedientki otrzymała do przymierzenia takie z metką 50.
- Jakiś rok temu nosiłam rozmiar 38/40. Chciałam kupić sobie nowe spodnie, więc wybrałam się do typowej sieciówki i poprosiłam ekspedientkę o pomoc. Powiedziałam, jakich szukam, a ona kazała mi podnieść kurtkę. Spojrzała na mnie i po chwili przyszła ze spodniami. W rozmiarze 50. Nie chciało mi się już ich nawet mierzyć. Grzecznie przeprosiłam i wyszłam. Więcej mnie już w tym sklepie nie widzieli - wyznaje Patrycja.
Czy dobrze zrobiła wychodząc i nic nie mówiąc? Magda, która pracuje w jednym z popularnych sklepów z odzieżą jako ekspedientka, uważa, że nie można tak po prostu stwierdzić, jaka dana osoba ma rozmiar, nie pytając wcześniej, jaki zazwyczaj nosi czy kupuje.
- Osobiście najpierw zawsze pytam, jaki rozmiar ktoś nosi, a potem - w zależności czy go mamy czy nie - prowadzę tę osobę do półki lub mówię ewentualnie, że "niestety, takiego rozmiaru nie mamy teraz na stanie" - wyjaśnia Magda.
- Założenie z góry, bez jakiejkolwiek wiedzy, jaki ktoś faktycznie nosi rozmiar i mówienie, że "w tym sklepie nie ma rozmiaru na panią" jest moim zdaniem czystym chamstwem - dodaje.
"Po porodzie to pani w to nie wejdzie"
Która kobieta chciałaby usłyszeć takie słowa tuż po urodzeniu dziecka? Zapewne żadna. A jednak z takim komentarzem musiała zmierzyć się Karolina, która przed porodem nosiła rozmiar 36, a zaraz po nim 42. Nie ukrywa, że nie czuła się wtedy dobrze ze swoim ciałem, ale nie uważała, aby taki rozmiar był "plus size".
W sklepie, w którym chciała kupić sukienkę, potraktowano ją jednak w zupełnie inny sposób, niż się spodziewała. "Po porodzie to pani w to nie wejdzie", "u nas nie mamy takich rozmiarów", "biodra już nie te" - usłyszała od ekspedientki.
- Nigdy nie miałam problemu z wagą czy ubraniami, dopiero jak przytyłam sporo w ciąży. To nie był jednak powód, żeby mówić mi takie rzeczy prosto w twarz - tłumaczy Karolina.
"To, co się dzieje, jest przerażające"
- To, co się dzieje teraz w większości sklepów z rozmiarówkami, jest przerażające - twierdzi Martyna Kaczmarek, aktywistka ciałopozytywna.
- W jednym sklepie noszę spodnie w rozmiarze 40, w drugim już 44. Najczęściej słyszę, że nie ma mojego rozmiaru i muszę zamówić daną rzecz online. I dostaję mnóstwo wiadomości od innych dziewczyn, że nie tylko ja tak mam. A to wszystko oczywiście wpływa na samopoczucie i psychikę, bo jako kobiety mamy głęboko zakorzenione to, że rozmiar ubrań definiuje naszą wartość. Nieświadomie zaczynamy się wtedy czuć gorzej, chociaż widzimy, że nasze ciało tak naprawdę w ogóle się nie zmieniło - dodaje.
Martyna, tak jak i jedna z naszych bohaterek, spotkała się niedawno z bardzo podobną sytuacją w salonie sukien ślubnych. Jak podsumowała, jeżeli któraś z kobiet, tak jak ona, nosi rozmiar większy niż 38, prawdopodobnie nie dostanie swojej wymarzonej sukni.
- Dostępne były jedynie rozmiary 36 i 38. Strasznie to smutne, bo większość kobiet marzy o tej jednej jedynej sukni ślubnej, a przez to jej kupno nie sprawia już takiej radości - mówi.
Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.